- Doprowadza mnie pani do obłędu, panno Marano. - szepnął jej do ucha,
- Nie możesz...
- Wie pani co oznacza to, że zajmuję się pani sprawą?
- Nie. - szepnęła. Uśmiechnął się drwiąco.
- To, że nasza umowa już nie obowiązuje. - powiedział.
- Jak to? - Lau prawie pisnęła.
- Jesteś na mojej łasce, panno Marano. Wszystkie karty mam znowu ja, zawsze mogę przegrać sprawę.
- Nie śmiałbyś... - warknęła.
- Kiedyś cię przelecę na tamtym biurku, albo tu przy tej ścianie. - szepnął do jej ucha, po czym się odsunął. Patrzył na nią i obserwował ją. Wzięła kilka głębokich oddechów.
- Jesteś popieprzony Lynch. - podeszła do drzwi.
- A więc jesteśmy na siebie skazani, panno Marano. - powiedział uśmiechając się tajemniczo pod nosem.
- Abby? - zapytał cicho. To pierwsza ich rozmowa od rozwodu, pierwszy raz odebrała połączenie od niego.
- Słyszysz mnie? Powiedz coś.
- Po co dzwonisz? - zapytała chłodno.
- Abby...
- Daj mi żyć Riker. - westchnęła. Nie mógł uwierzyć, że od tak wymazała 5 lat ich małżeństwa. Przekreśliła je zdradą. To Ross rozbił ich małżeństwo. Byli szczęśliwi, a on przespał się z jego żoną. Gdy się dowiedział miał ochotę go zabić. Tylko tego pragnął...zemsty. Ciągle chce się na nim odegrać.
- Abby porozmawiajmy.
- Nie mamy o czym rozmawiać.
- Tak łatwo przekreśliłaś nasze małżeństwo? - zapytał zirytowany.
- Riker... rozwiedliśmy się...nic nas nie łączy.
- A Jack? Jestem jego ojcem...
- Nigdy go nie wychowywałeś, ja jestem jego matką.
- Abby. - podniósł głos.
- Nie chcę mieć nic wspólnego z tobą i twoją rodziną. Muszę chronić dziecko.
- To ty mnie zdradziłaś.
- Wiem i nie żałuję tego. - to cholernie zabolało.
- Abby mam prawo widywać się z dzieckiem.
- Moje dziecko nie będzie miało styczności z tą popieprzoną rodziną. Jesteście chorzy! - wrzasnęła.
- Zgłoszę to do sądu!
- Jak to zrobisz to nigdy go nie ujrzysz. - krzyknęła.
- I tak go nie widuje. - zaśmiał się gorzko.
- Nie zabierzesz mi go!
- Nie chcę tego robić. Abby chcę tylko się z nim widywać, nie liczę na twój powrót.
- Nie wrócę. - powiedziała.
- Wiem...wiem Abby. Nie zabieraj mi tylko syna. - usłyszał ciche westchnięcie.
- Przyjedź w sobotę o dwunastej. Wiesz gdzie mieszkam.
- Dziękuję Abby. - był wzruszony.
- Jest tylko jeden warunek.
- Jaki? - zapytał niepewnie
- Będziesz z nim u mnie. Muszę mieć go na oku.
- Dobrze, do soboty. powiedział, a ona się rozłączyła.
Podziwiał widoki za oknem, myślał nad ostatnią sytuacją. Odwrócił się i spojrzał na rozgrzebane łóżko. Ona wciąż tu jest. Najchętniej by ją wyprosił. Pociągnął kolejny łyk wina. Znudziła mu się, ma już na oku kolejną dziewczynę. Cóż dobra jest, ale pora na coś nowego. Za bardzo się panoszy. Przymknął oczy i znowu widział Laurę. Jej piękne, brązowe oczy przeszywające go do szpiku kości. Chce ją odkryć, poznać, ale wie, że to zły pomysł. Ona jest zbyt niewinna by ją skazić. Tylko jak ma się trzymać z daleka? Czuje, że ona go potrzebuje i nie chodzi tu tylko o jej sprawę. To najbardziej nieprzewidywalna kobieta jaką poznał. Zabawne. Nie pragnie modelki, tylko tą dziwaczną dziewczynę. Chce ją zmienić, pokazać jej to, co on widzi. Jednak musi sobie obiecać, że nie posunie się dalej niż głupie dogryzanie i drażnienie się z nią. Powinien ją czcić, a nie pieprzyć.
- Widziałeś moje majtki? - do pokoju weszła Kate, owinięta ręcznikiem. Odwrócił się i spojrzał na nią. Już wie co mu w niej przeszkadza. Za bardzo odbiega od jego typu. Wyjął z kieszeni jej figi i rzucił je. Była zaskoczona jego reakcją.
- Dzięki. - burknęła i usiadła na łóżku. Zaczęła się powoli ubierać. On wrócił do podziwiania widoku za oknem.
- Słyszałeś, ta sprzątaczka, to jakaś psycholka. Pobiła kogoś. - syknęła. - I jeszcze prosi waszą kancelarię o pomoc. Śmieszna jest. - Ross gwałtownie się odwrócił.
- Coś ty powiedziała? - warknął. Kate się skuliła.
- Że jest żałosna, chyba przyznasz mi rację. Mam nadzieję, że Mark ją wyleje.
- Jestem jej adwokatem i nikt jej nie wyleje. powiedział chłodno. Kate chciała chyba polemizować, ale ostatecznie zrezygnowała z tego.
- Ubierz się i wyjdź.
- Nie mogę zostać?
- Nie.
- To spotkamy się przed pracą?
- Nie, zabierz swoje rzeczy. Jutro nie przychodź do pracy.
- Co? - zapytała zdumiona.
- Nie pracujesz już w kancelarii. - powiedział jak gdyby nigdy nic.
- Czemu?
- Bo cię rzucam. To koniec Kate.
- Masz inną? - była rozgoryczona.
- Tak mam. Wynoś się. - był spokojny, tak jakby nic nie czuł. Kate poderwała się z łóżka.
- Jak możesz? Przecież dawałam ci wszystko co chciałeś... - rozgoryczenie mieszało się z bólem, gniewem i poczuciem klęski.
- Chyba jednak byłaś za słaba. - stał odwrócony do okna. Kate tkwiła w miejscu przez chwilę.
- Myślałam, że mnie kochasz. - szepnęła. Na te słowa odwrócił się.
- Kate, ja nie potrafię kochać.
- W takim razie co nas łączyło? - zapytała.
- Seks Kate. Nic więcej. - był chłodny, jego wzrok natomiast pusty.
- Czemu jesteś taki okrutny Ross? - chciała podejść do niego, lecz jego spojrzenie jednoznacznie mówiło, żeby tego nie robiła.
- Znudziłem się twoim ciałem. Afroamerykanki jednak mnie nie kręcą. - uśmiechnął się do niej drwiąco.
- Proszę nie zostawiaj mnie.
- Dam ci pieniądze, póki nie znajdziesz pracy.
- Ross... - wyszedł z pokoju. Stała odrętwiała. Przedtem uprawiali seks, a teraz on ją rzucił. Czemu? Wrócił po chwili z szarą kopertą. Rzucił ją na łóżko. Patrzyła na niego z konsternacją.
- Weź kopertę i zajrzyj do środka. - ona posłusznie wzięła ją do ręki i wyciągnęła jej zawartość. Wzięła głęboki oddech.
- To moje ubezpieczenie. Nigdy nic nikomu o nas nie powiesz. Nikt się nie dowie o tym co robiliśmy.
- Kiedy?...Kiedy?...Jak je zrobiłeś?
- Mało cię interesowało jak cię pieprzyłem, to nie było trudne, uwierz mi. - znowu na jego twarzy pojawił się ironiczny uśmiech.
- Jesteś potworem. - krzyknęła.
- Twoja rodzina wszystkiego się dowie. Skutecznie zniszczę twoje życie Kate, jak piśniesz słowo.
- Jesteś popieprzony! - wrzasnęła i wybiegła z mieszkania.
- Żegnaj Kate! - krzyknął za nią.
Dzisiaj miała się spotkać z Lynch'em. Denerwowała się. Miała wpuścić tego szatana do swojego mieszkania. To trochę tak jakby bawiła się ogniem. Bała się, że się sparzy. Była jednak złakniona informacji. Chciała wiedzieć kim jest Ross Lynch. Intrygował ją ten facet. Tylko czy powinna zapuszczać się w jego ciemną duszę? " A więc jesteśmy na siebie skazani, panno Marano." - dźwięczały jej te słowa. Tak Lynch, wszystko idzie zgodnie z twoim popieprzonym planem.
- Cześć Lau. - do kuchni wszedł Ratliff.
- Hej. - uśmiechnęła się, lubiła tego gościa.
- Co tam?
-Dobrze. - wcale tak nie myślała.
- Słyszałem, że Ross został twoim adwokatem. - z jego twarzy zniknął uśmiech, a pojawiła się troska.
- Tak. Niestety mam styczność z Ross'em.
- Nie lubisz go? - kąciki jego ust lekko się uniosły.
- Nienawidzę. - odpowiedziała.
- Uważaj na niego.
- Czemu ciągle mnie przed nim ostrzegasz? - nie kryła irytacji. Każdy ją ostrzega, ale nikt nie mówi czemu ma go unikać.
- Laura, proszę cię nie zagłębiaj się w jego rejony.
- Nie zamierzam.
- Powinienem pogadać z Mark'iem. - westchnął.
- O czym? - zapytała.
- Może uda mi się go nakłonić by Ross oddał mi sprawę.
- Nie musisz tego robić.
- Muszę.
- Dlaczego?
- Nie chcę ryzykować. Wolę byś się od niego trzymała z daleka.
- Uważam, że nic mi się nie stanie. Ross jest dobrym adwokatem. - była wkurzona na Ell'a, że chce ingerować w jej życie.
- Owszem jest najlepszy. - pokręcił z irytacją głową. - Jest także dobry w innych rzeczach.
- Co masz na myśli? - zapytała ostro.
- Laura nie udawaj cnotki. Na pewno się przekonałaś co nieco o jego skłonnościach. Zniszczy cię jak każdą inną.
- Dam sobie radę, to niecały tydzień.
- Dobra odpuszczam. - podniósł ręce w geście kapitulacji.
- Nic mi nie będzie. - westchnęła.
- Co robisz po pracy? - zapytał. Lau poczuła ucisk w gardle. Wiedziała do czego zmierza.
- Idę do rodziców.
- A później? Chyba nie będziesz cały dzień u rodziców. - zaśmiał się.
- Spotykam się z Ross'em.
- Aha. Spytam prosto z mostu. Umówisz się ze mną? - Lau wzięła głęboki oddech.
- Chcesz się ze mną umówić? - prawie pisnęła.
- Tak. Jesteś piękna, podobasz mi się.
- Nie chcę być nie miła, ale nie uważam by to był dobry pomysł. - spojrzała na niego i uciekła z kuchni.
Zaskoczyło ją pytanie Ratliff'a. Do tej pory raczej nikt nie zapraszał jej na randki. Powinna się zgodzić? Ellington to miły facet, no i w miarę przystojny. Chociaż nie tak powalający jak Ross. Ten facet wręcz ocieka seksem. Wszystko jest w nim takie...intrygujące i pociągające. Może dlatego tak się wścieka jak go widzi. To człowiek pełen kontrastu. Przystojny, ale chamski, lub jakby inaczej spojrzeć może jest, aż tak pewien swojego ciała i tego, że jest seksowny. Wie o tym i potrafi to wykorzystać. Tylko czemu ona? Może to głupi żart z jego strony. Rozrywka dla bogatego egoisty. Przecież ona w takim wydaniu nie może go pociągać. Z pewnością jest sposobem na zajmowanie czasu. Poczuła gniew. Nie chce być zabawką w czyiś rękach, a już na pewno nie chce być zabawką tego seksownego blondyna. Co on sobie myśli? Może i wygląda na wiecznie siedzącą przy książkach, bojącą się życia dziewczynę. Jednak ona wie, że potrafi być silna. Chociaż z drugiej strony wyczekiwała każdego dnia by pójść do kancelarii. Czekała, aż go zobaczy, aż on znowu powie coś erotycznego, a ona poczuje adrenalinę i ból w podbrzuszu. Byłaby gotowa aby mu ulec? Oddałaby mu to, co do tej pory chowała przed światem? Do tej pory skutecznie odrzucała te jego zboczone aluzje. Jednak jest pewna, że gdyby jeszcze mocniej nalegał, poległaby. Nagle uświadomiła sobie ważną rzecz. On jej się podoba. Zbyt bardzo jej się podoba. Z każdym dniem pogrążała się w tym uczuciu. Jedno słowo wyjaśniało wszystko - pożądanie. To czuła wobec Ross'a. Z Harry'm nie chciała tego robić, lecz Ross...doprowadzał ją do granic szaleństwa. Był pierwszym facetem, który jej się podobał. Być może podświadomie chciała by ją dotknął w ten sposób. Nie może tak myśleć, powinna być silna. To dupek, chociaż przystojny dupek.
- Lauro może powinnaś gdzieś wyjść z Vanessą? - zapytała mama. Całą rodziną siedzieli przy stole i jedli obiad. Starali się robić to jak najczęściej. Lau nie lubiła tych "rodzinnych obiadków". Zawsze coś jej wytykano. Najczęściej była to samotność. Miała 21 lat, a jej rodzice zachowywali się jakby mieli dziecko po czterdziestce, które ciągle nie jest w związku małżeńskim. Jej rodzice mieli dwie córki. Jedną - piękną, otwartą, towarzyską. Drugą - brzydką, nie lubiącą tłumów i towarzystwa dziwaczkę. Tak, była tą drugą. Van właśnie podzieliła się informacją o nowej miłości. Ciekawie jak długo tym razem ten nieszczęśnik zagości w życiu jej siostry.
- Nie mam czasu. - odparła oschle.
- Córciu martwimy się o ciebie. - dodał tato.
- Czemu?
- Bo... - urwała mama.
- Bo co?
- Lau odpuść. - rzuciła Van.
- No co? Niech to wreszcie z siebie wyrzucą.
- Córciu, może powinnaś coś w sobie zmienić, zacząć żyć.
- Sugerujesz, że powinnam się zmienić dla jakiegoś chłopaka? - powiedziała ironicznie. Ojciec klasnął w dłonie, cieszył się, że Lau sama to powiedziała.
- Laura, Van ciągle nam kogoś przedstawia, a ty...
- Ja co?
- No od Harry'ego nikogo nie przyprowadziłaś. - westchnęła Ellen.
- Czemu wy na siłę próbujecie mnie wyswatać? - warknęła. Rodzice spojrzeli po sobie.
- Obawiamy się, że możesz mieć trudności...no wiesz...
- Ze znalezieniem chłopaka? - zapytała.
- Tak, właśnie. - dodał ojciec. Lau wstała od stołu. Czuła gniew. Jak mogli w nią wątpić? Byli okrutni.
- Jak ktoś mnie pokocha, to bezwarunkowo. To mnie interesuje. Mój chłopak nie będzie patrzył na to jak wyglądam, pokocha mnie za moje wnętrze. - rzuciła z płaczem.
- Córciu, my nie chcieliśmy. - mama podniosła ręce w geście obrony.
- Nie mamo, chcieliście. - dodała cicho gdy wychodziła.
Wróciła do domu. Zjadła gotowe danie i wzięła długą kąpiel. Musiała się wyluzować przed przyjściem tego wysłannika szatana. W szafie znalazła jeansy. Van je kiedyś jej dała. Dobrała do nich koszulę w kwiatki z krótkimi, bufiastymi rękawami. Nie mogła znaleźć sobie miejsca. Denerwowała się. Wymknęła się na moment do Sophie, jednak jej dociekanie ją tylko wkurzało. Próbowała się zatem skupić na lekturze. Ile razy już czytała "Hamleta"? Uwielbiała literaturę brytyjską. Klasyka jest najlepsza. Niestety nawet Szekspir nie potrafił odciągnąć ją od Ross'a. Cholernie się bała jego wizyty. Będą tu sami, u niej. Musi go trzymać na dystans. Nie wiedziała co mu może strzelić do głowy. Chyba nie powinna się tak obawiać wizyty swojego obrońcy. Chociaż dla niej był bardziej pogromcą niż obrońcą. Gdy zadzwonił dzwonek, aż podskoczyła.
- Witaj Lauro w piekle. - zadrwiła z siebie pod nosem. Poszła otworzyć drzwi. Uchylił je i go zobaczyła. Dzisiaj jej tylko mignął w kancelarii. Teraz stał oparty jedną ręką o futrynę. Wyglądał jak jakiś model. Szary, dobrze skrojony garnitur, czarny krawat i biała koszula. Cały Lynch.
- Witaj Lauro. - uśmiechnęła się drwiąco.
- Dobry wieczór. - wydukała. Stała i wpatrywała się w niego. Mierzyła go wzrokiem, był cholernie seksowny. Jej oczy zatrzymały się na punkcie poniżej pasa. Zagryzła wargę. Chyba ją przyłapał, bo uśmiechnął się drwiąco.
- Będziesz się gapić na moje przyrodzenie, czy wpuścisz mnie do środka? - zapytał tłumiąc śmiech. Na jej policzki wypełznął silny rumieniec. Czuła się jak dziecko przyłapane na podjadaniu słodyczy.
- Yyy...tak...proszę. - wyjąkała i odsunęła się. Lynch minął ją w drzwiach, lekko się ocierając o nią. Fakt jej mieszkanie było małe, ale nie aż tak by nie mógł swobodnie przejść. Mieszkanie stanowiła otwarta przestrzeń. Od drzwi po prawej stronie był salon. Stała tam na samym środku zielona, wygodna sofa z poduszkami, a naprzeciw niej brązowa komoda. Na niej był telewizor. W rogu postawione było małe biurko i komputer. Po jej lewej stronie od kanapy było okno. Po prawej stronie od niej stał mały regalik z książkami. Po lewej stronie od wejścia była kuchnia. W odróżnieniu od salonu, który miał ściany pomalowane na beżowo, kuchnia była pomalowana na zielono. Brązowe szafki stały ustawione pod ścianą. Na środku kuchni był duży, kuchenny stół. Nad nim wisiał żyrandol. Do łazienki i jej sypialni wiódł korytarz naprzeciw drzwi wejściowych. Lynch w całej tej scenerii wyglądał, dość...dziwnie. Nie pasował do jej małej klitki. Chyba jednak czuł się jak u siebie, bo bez pytań wszedł dalej i usiadł na kanapie. Podreptała za nim.
- Coś do picia? - jej głos drżał. Lynch wyjmował papiery z torby i kładł na mały stolik przed kanapą. Podniósł wzrok i spojrzał na nią.
- Nowe dżinsy?...Ładne.
- Dziękuję. - zaczerwieniła się.
- Hmm...bardzo opięte, mogę podziwiać pani tyłeczek, panno Marano.
- Chyba pan się powinien skupić na pracy, panie Lynch. - warknęła. Znowu pojawił się na jego twarzy irytujący uśmiech.
- Och, panno Marano. Potrafię robić wiele rzeczy naraz. - czemu odebrała to zdanie dwuznacznie? Pieprzony dupek.
- Nie wątpię. - odpowiedziała i poszła do kuchni po wodę. Gdy wróciła, Lynch siedział ciągle na kanapie. Zauważyła, że poluzował krawat. Podała mu wodę. Upił kilka łyków.
- Spragniony? - wyrwało się jej. Chłopak o mało się nie zakrztusił. Otarł dłonią wargi i odstawił szklankę.
- Bardzo. - odpowiedział zmysłowym tonem. Nogi się pod nią ugięły. On to na serio powiedział?
- Każdej swojej klientce rzuca pan takie aluzje?
- Jakie? - uniósł brew. Jego spojrzenie było gorące.
- Niech pan nie udaje głupiego, panie mecenasie. - syknęła.
- Uważa pani, panno Marano, że jestem głupi.? - nadaremno próbował ukryć rozbawienie.
- Czasami...no dobrze często. - uśmiechnęła się.
- Cóż pierwszy raz kobieta powiedziała mi, że jestem głupi. - zaczął się śmiać.
- Zawsze musi być pierwszy raz. - odpowiedziała.
- Celna uwaga, panno Marano. Zamierza pani tak stać? - pokazał gestem na kanapę. Zawahała się, lecz usiadła na skraju. Natychmiast się do niej przysunął.
- Nie uważa pani, że jest tu ciut za gorąco? - chwycił za górne guziki jej koszuli i zaczął je rozpinać. Cała zesztywniała.
- Co...co pan...co pan robi? - wydukała.
- Rozpina pani koszulę. - odpowiedział spokojnie. Cała drżała pod jego dotykiem.
- Czemu?
- By odsłonić to co pani tam ukrywa. - uśmiechnął się Zatrzymał się gdy odkrył lekko piersi.
- Wiedziałem, że muszą być piękne. - wymruczał.
- Dziękuję. - cholera, podziękowała mu za to, że rozpiął jej bluzkę. Idiotka! - zgromiła się w duchu. Myślała, że rozepnie ją do końca, jednak on się odsunął.
- Tak zdecydowanie lepiej. - odparł i wziął do ręki jakieś dokumenty.
- Ta sprawa wydaje się być prosta. - powiedział po chwili. Lau wypuściła z ulgą powietrze z płuc.
- Dzięki Bogu. - odparła.
- Spokojnie, panno Marano. Nie dopuszczę, by poszła pani do więzienia.
- Chyba taka pana rola. - odparła. Chyba znowu go rozbawiła,
- Przypominam pani, że jesteśmy tu sami. - powiedział zmysłowym tonem.
- Przypominam panu, że jest pan moim adwokatem.
- Owszem jestem i niezmiernie się z tego cieszę. - spojrzał na nią.
- Ja nie bardzo. - burknęła.
- Domyśliłem się.
- Co pan ma? - powiedziała wkurzona.
- Mówiłem spokojnie. Byłem dzisiaj na policji i w sądzie.
- I?
- Sprawę prowadzi sędzia Williams. To plus na naszą korzyść.
- Czemu? - zapytała.
- Bo...pani Williams ma do mnie słabość. - odparł uśmiechając się. Laura przewróciła oczami.
- Wiem, że przeleciał pan pół LA, ale może pan do rzeczy? - zaskoczyło go to, bo uniósł brwi. Zaczął przeglądać kartki leżące na stoliku.
- Poprawię panią. Przeleciałem 3/4 kobiecej części LA. - Lau otworzyła usta ze zdziwienia.
- Gratuluję. - wydukała po chwili.
- Zmieniając temat. Rozmawiałem z sędziną. Powiedziała, że oczywiście nie może się teraz wypowiadać, bo musi zobaczyć dowody obydwu stron. Jednak, że jest nam przychylna.
- To dobrze?
- Znakomicie. - odparł. Lau się nieco rozluźniła. - Widziałem zeznania tego dupka. Przedstawił obdukcję, która potwierdza pobicie.
- Ja go nie pobiłam! - krzyknęła.
- Pewnie ten kutas sam sobie to zrobił, lub zapłacił za lewą ekspertyzę. Rozpytałem także o niego na mieście. - była zaskoczona, że tak wiele już zrobił.
- Czego się pan dowiedział?
- Podobno jego firma ma poważne problemy finansowe. Staram się o pozyskanie na to dowodów.
- Po co?
- Powoli panno Marano, do tego dążę. Założył kilka podobnych spraw innym zwolnionym pracownikom. Postaram się do nich dotrzeć. O jego problemach finansowych świadczy także pani zwolnienie w ramach redukcji etatów. Postaram się dotrzeć do świadków tego zdarzenia. Wie pani z kim mogę się skontaktować?
- Większość będzie broniła swojego tyłka, ale niech pan porozmawia z Madie, ona jest tuż przed emeryturą, poza tym kolegowałyśmy się. Powinna pomóc. - odparła.
- Przyjaźniła się pani z emerytką? - zapytał drwiąco.
- Prawie emerytką. - uśmiechnęła się.
- Rozumiem. - także się uśmiechnął. - Adwokat pani pracodawcy chce iść na ugodę.
- To znaczy, że nie będzie procesu? - zapytała.
- Owszem, jeśli się pani zgodzi,
- Chcę iść na ugodę. - odparła szybko. Nie chce się stawiać na rozprawie na ławie oskarżonych.
- Niech pani poczeka...
- Chcę ugody.
- Powoli, ale pani się gorączkuje. - pokręcił z irytacją głową. - Ciekawe czy w łóżku też pani taka jest.
- Nie wiem. - zaczerwieniła się.
- Chcą ugody. Żądają 10 000$ zadośćuczynienia.
- Ile?! - prawie wrzasnęła.
- Po trudnych negocjacjach, pani adwokat zeszła do 8000$
- Co za dupek. - była mocno wkurzona.
- Popieram. Dlatego się nie zgodziłem. Twierdzę, że on chce po prostu kasy, bo jego adwokat ciągle do mnie wydzwania.
- Czyli będzie proces?
- Tak. Niech się pani nie martwi.
- Łatwo panu mówić. - Ross podniósł się z kanapy i zaczął rozglądać się po mieszkaniu. Lau zaczęła niespokojnie wodzić za nim wzrokiem.
- Zawsze interesowało mnie jak pani mieszka i powiem szczerze, że jestem zaskoczony.
- Czemu?
- Trochę inaczej wyobrażałem sobie pani mieszkanie. Bardziej...
- Babcinie. - dokończyła. Lynch skierował się do kuchni. Poszła za nim.
- Owszem.
- To tylko fasada. - odparła. - Szuka pan czegoś? - zapytała.
- Owszem. - minął ją i skierował się ku sypialni. Laura spanikowana poszła za nim. Gdy zbliżał się do jej królestwa, zagrodziła swoim ciałem drzwi. Stanął przed nią i uśmiechnął się szeroko.
- Znalazłem - odparł triumfalnie.
- Nie wejdziesz tam Lynch. - warknęła.
- Czemu mała?
- Bo to moja sypialnia. Nie będziesz... - nim dokończyła on przesunął ją na bok i wszedł do jej pokoju. Sypialnia nie była duża. Po prawej stronie stało łóżko z kutego, białego żelaza z białą pościelą. Po obu jego stronach stały szafki nocne z jasnego drewna. Po przeciwległej stronie stała komoda, duże lustro i fotel. Na środku leżał duży, okrągły, biały, puszysty dywan. Lynch wszedł do pokoju i rozejrzał się. Jego wzrok zatrzymał się na łóżku.
- Nawet o tym nie myśl. - warknęła. On jednak położył się wygodnie w jej łożu. Podłożył ręce pod głowę i spojrzał na nią pytająco.
- Dołączysz?
- Nie! Złaź z mojego łóżka! - podeszła do niego i zaczęła go szarpać za rękaw. On śmiał się wniebogłosy. W pewnym momencie straciła równowagę i wylądowała na nim. Wpatrywali się w siebie, w końcu on przesunął palcem wskazującym po jej policzku i założył jej kosmyk włosów za ucho. Zamknęła oczy. Coś niesamowitego było w jego dotyku i w oczach. Chciała by ją pocałował.
- Nie teraz Lauro. To by było zbyt proste. Nie zasługujesz na to. - zastanawiała się czemu nie zasługuje na jego pocałunek. Natychmiast wstała z łóżka. Lynch ciągle siedział na nim. Głowę miał spuszczoną w dół i wpatrywał się w buty. Oboje czuli się zażenowani tą sytuacją. Chciała by jej wyjaśnił czemu na niego nie zasługuje. Owszem jest brzydka, ale...nieważne.
- To nie tak. - odparł po chwili. Spojrzała na niego.
- A jak?
- Lauro...zasługujesz na kogoś kto cię pokocha, zaopiekuje się tobą...da ci wszystko co będziesz tylko chciała...a ja...
- A ty? - spojrzał na nią.
- Ja ci tego nie dam Lauro...ja nie potrafię kochać. - powiedział. Lau przyglądała mu się chwilę. W jego oczach widziała ból, ogromny ból.
- Skąd wiesz, że chcę miłości?
- Bo wiem. Jesteś zbyt niewinna, a ja nie jestem odpowiednim typem dla ciebie. Posłuchaj Ellington'a i trzymaj się ode mnie z daleka. Nie chcę cię skrzywdzić.
- To tego nie rób. - odparła.
- Nie zamierzam. - wstał i wziął ją za rękę. Wrócili do salonu.
- Długo tu mieszkasz? - podszedł do wieży stereofonicznej, włączył muzykę. Z głośników poleciała znana jej melodia.
- Nie, może rok jak się wyprowadziłam od rodziców. - wrócił do niej.
- Zatańczysz? - zapytał. Lau otworzyła usta ze zdziwienia.
- Yyy...
- Lauro, nie proponuje ci seksu tylko taniec. Zatańczysz?
- Może chcę pierwszą opcję. - odparła. Chyba go zszokowała, bo otworzył usta i chwilę się w nią wpatrywał.
- Nie wiesz na co się piszesz. - szepnął jej do ucha. - To zatańczysz ze mną? - przez chwilę rozglądała się po pokoju.
- Dobrze. - wziął ją w objęcia i zaczęli kołysać się w rytm piosenki. To nie było do niego podobne. Obrócił ją kilka razy. Wydawał się szczęśliwy, przynajmniej ona tak się teraz czuła. Był świetnym tancerzem. Nawet taka niezdara jak ona, dobrze sobie przy nim radziła. Wiedziała, że ma teraz więcej pytań niż odpowiedzi na jego temat. Czemu nie potrafi kochać? Przecież każdy kogoś kocha. Kim jest Ross Lynch? - to było podstawowe pytanie.
- Pamiętaj, jesteś piękna. Ja to wiem. - szepnął jej do ucha.
***
Hello miśki! Sorry, że tyle musieliście czekać, ale kończy mi się rok szkolny xD Tak, dobrze przeczytaliście, muszę teraz trochę więcej się uczyć, poza tym matura jest coraz bliżej, więc jak muszę wybierać blog czy matura, to wybór jest oczywisty. Rozdział wyjątkowo długi, sporo nad nim pracowałam Mam nadzieję, że się spodoba. Zapraszam na Kopciuszka. Nie wiem czemu, ale spadła tam ilość komentarzy. Proszę was, jeśli przeczytaliście zostawcie komentarze, to bardzo ważne dla mnie. Chcę dokończyć tamtą historię, już niewiele została, miało być 30 rozdziałów, ale jeśli już nie chcecie tego czytać, to skrócę historię Kopciuszka. Zaczęłam także pisać nową historię, nie jest ona o Raurze. W ogóle nie jest o nikim z R5. To wymyślona przeze mnie opowieść. Nie wiem czy będzie z tego blog, bo nie wiem czy znajdę chętnych do czytania. Póki co planuje stworzyć z tego coś większego niż blog. Nie wiem czy mi się uda. Jak skończę pierwszy rozdział to opublikuję go na którymś z blogów, powiecie co sądzicie ;) Nie wiem kiedy next, ale postaram się jak najszybciej go dodać.
Pozdrawiam.
Delly Anastasia Lynch.
KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ