Strony

piątek, 26 czerwca 2015

One Shot - Nie zostawię cie samej dziś wieczorem

  To był ostatni rok moich studiów. Mimo zainteresowań związanych z muzyką jako kierunek prowadzący wybrałem inżynierię. Byłem trzeci semestr tutorem na wykładach z ekonomii. Gdyby nie obowiązek chodzenia na wykłady, na których było się tutorem nie chodziłbym tam. Jednak ekonomia nie cierpi stagnacji więc by być na bieżąco znowu siedzę na tych wykładach. Był jeszcze jeden powód dla którego zjawiam się na tych zajęciach. To piękna szatynka o piwnych oczkach. Jeśli wierzyć rozkładowi miejsc to miała na imię Laura Marano. Siedziała dwa rzędy przede mną z jakimś dupkiem Ryan'em Woods'em. Miałem uczulenie na takich dupków. W ogóle nie interesował się nią. Zakładałem, że są parą bo zawszę wchodzili razem do auli trzymając się za rękę. On był przykładem bogatego chłoptasia z przedmieścia. Wszystko w swoim życiu musi mieć idealne. Miał coś o co ja zadbałbym lepiej. To dla niej zjawiałem się na uczelni. W ciągu miesiąca popadłem w jakieś totalne szaleństwo. Podobno byłem bardzo utalentowany, a to za sprawą rodziców. Ojciec pracował w wielkiej firmie maklerskiej, a matka była profesorem sztuki. Tata nauczył mnie grać na gitarze. Od tego zaczęła się moja historia z muzyką. Później nauczyłem się grać na perkusji i pianie. Po matce odziedziczyłem talent do rysunku. Nigdy do tej pory nie rysowałem ludzi, głównie martwą naturę lub prace związane z moim kierunkiem. Jednak podczas jednego z wykładów mój wzrok znowu powędrował do Laury. Miała na sobie białą, koronkową sukienkę. Wyglądała jak anioł. Głowę oprała o pulpit i słuchała z zaciekawieniem wykładu. Doskonale widziałem jej prawy profil. Zacząłem ją szkicować, nie mogłem się skupić na niczym innym. Tak jakby cała sala zniknęła i została tylko ona. Chciałem uchwycić jej zamyślone oczy. Piękne, duże, brązowe oczy. Wiedziałem, że jest zakazanym owocem. Po pierwsze byłem tutorem, a ona studentką. Po drugie miała chłopaka, dupka ale chłopaka. Jeśli chodziło o nią zachowywałem się jak typowy stalker. Zawsze się rozglądałem gdy wchodziłem do pomieszczenia i szukałem jej wzrokiem. Nie wiem co to miałoby mi dać, ale ciągle to robiłem. Na wykładach nie odrywałem od niej wzroku. Doszło nawet do tego, że sprawdziłem jej Facebooka. To było mocniej niż chore. Widziałem jej zdjęcia z Woods'em. Byli parą od dwóch lat. Czyli poznali się tu, na uczelni. On był z Filadelfi, ona z LA. Pozwoliłem sobie na głupie wyobrażenia, że jestem z nią. Widziałem oczami wyobraźni jak pieszczę swoimi dłońmi, językiem jej piękne i jędrne ciało. Kurwa o czym ty myślisz Lynch? Każda taka wizja kończyła się jednym - bieganiem. Najczęściej starczało 5 km, jednak gdy miałem sny erotyczne z panną Marano potrzebowałem 10 km co najmniej. Prędzej czy później musiałem się wykończyć nerwowo. Na poniedziałkowym wykładzie miałem barzdiej niż kiedykolwiek  ochotę obić gębę temu kolesiowi. Zobaczyłem go jak w auli otwarcie flirtował z jakąś laską z bractwa. Cycata blondyna. Rozejrzałem się za Laurą, nie było jej jeszcze. W życiu bym tak jej nie zranił. Ale Ryan był sukinsynem. Krzywdził taką wspaniałą dziewczynę jak Laura.
- Może dzisiaj?
- Nie, dziś wychodzę z Laurą do kina.
- Kotku, długo zamierzasz to ciągnąć?- zagotowało się we mnie. Stało się jasne. Ten dupek ją zdradzał z jakąś lafiryndą z bractwa. Z trudem pohamowałem pięści przed zabiciem tego lalusia.
- Niedługo to skończę obiecuję. - w tym momencie zobaczyłem ją. Jak zawsze wyglądała zjawiskowo. Woods niestety w porę ją dostzrgł i odsunął się od blondyny. Ta niby tylko oddała mu długopis. W duchu toczyłem walkę. Wiedziałem, że Woods ją zdradzał, ale nie mogłem jej powiedzieć. Czułem się jak świnia. Co mam do niej podejść i powiedzieć: Cześć jestem Ross Lynch. Gapię się na ciebie od miesiąca, zachowuję się jak stalker. Ale nie martw się jestem niegroźny. A i twój chłopak posuwa cycatą blondynę z bractwa. To by było bardziej niż żałosne. W środę i w piątek nie musiałem przychodzić Sinclair robił im test i ćwiczenia na ocenę. Ja byłem zwolniony. Poszedłem do biblioteki. Szukałem książek potrzebnych do projektu badawczego z inżynierii. Musiałem wykonać jeszcze rysunki. Dobiegły mnie przekleństwa jednego z gościów, który klął bo komputer padł i stracił pracę. Chłopak próbował przywołać komputer do życia, ale nic to nie dało. Zazwyczaj nie podchodziłem do kolesi z bractwa. Wyglądałem pzry nich jak menel, nawet gorzej. Jednak zrobiło mi się go trochę żal. Między przekleństwami rzucał, że pracował nad tym od miesiąca. Podszedłem do niego.
- Coś się stało?
- Komputer...kurwa zaciął się. Staciłem pracę, pisałem ją miesiąc.
- Poczekaj.
Zacząłem  szperać w ustawieniach, a potem zrobiłem jeszcze kilka rzeczy by odzyskać jego pracę. Udało się. Te umijętności mogę zawdzięczać kursowi informatycznemu na jaki zapisałem się dwa lata temu.
- O kurde stary dzięki.
- Nie ma za co.
- Czekaj zapłacę ci. - sięgnął do kieszeni, lecz go powstrzymałem. Spojrzał na mnie zdziwiony.
- Nie trzeba. - odparłem.
- Czekaj, jutro w bractwie mamy imprezę. Wiesz alkohol i fajne laski, nie jest to impreza zamknięta, więc może wpadniesz? - chciałem odmówić, jednak spojrzałem na znak bractwa na jego bluzie. Taki sam na swojej bluzie nosił Woods. Co oznaczało, że na tej imprezie pojawi się również Laura.
- Ok przyjdę. - odpowiedziałem.

  Byłem idiotą to mogłem zdecydowanie powiedzieć,  przecież doskonale wiedziałem, że nawet jeśli tam pójdę to nic to nie zmieni. Ona nie była moja, i nie będzie. To co rodziło się we mnie było zakazane. Ona była uczennicą, a ja tutorem. Gdyby coś między nami się wydarzyło, to oboje byśmy się pożegnali z uczelnią. No, ale patrzeć na nią nikt mi zabronić nie może. Stałem w rogu pokoju gdy weszła z Wood'sem. Wyglądała cudnie w fioletowym kostiumie. Woods pociągnął ją w stronę kanap, gdzie siedzieli jego podchmieleni koledzy. Nie wiem co z nim było nie tak, ale w ogóle nie patrzył na Laurę. Tak jakby była tylko dodatkiem do niego. Nie trzeba było długo czekać, by zostawił ją samą. Siedziała na kanapie i popijała piwo. Była smutna. Rozejrzałem się za Ryan'em, ale ten gdzieś zniknął. To była idealna okazja by do niej podejść. Chociaż kilku śmiałków próbowało, ona wszystkich spławiała. Nie chciałem być jednym z nich, jednak nie chciałem tu również stać jak kołek i spławiać dziewczyny. Nim dotarło do mnie co się dzieje, stałem przed nią. Podniosła na mnie te swoje piękne, brązowe oczy, a ja zwariowałem.
- Kim jesteś? - zapytała.
- Wolne? - nie wierzyłem, że to właśnie jej powiedziałem, jak jakiś debil. Skinęła głową, a ja przysiadłem. Kanapa była niewielka, więc nasze uda się stykały. Od razu przeszył mnie prąd, a krew spłynęła w jedno miejsce.
- Jesteś sama? - zapytałem.
- Z chłopakiem.
- I siedzisz tu sama?
- Musiał gdzieś iść z kolegami.
- Szkoda.
- Czego ty chcesz? - zapytała ostro.
- Niczego.
- Mój chłopak zaraz wróci. - wiedziałem, że to aluzja bym sobie poszedł. Zabolało jak cholera. Podniosłem się i spojrzałem na nią.
- Miłej zabawy. - powiedziałem.
- Dziękuję. - uśmiechnęła się szczerze, a mnie serce uderzyło mocniej. Wyszedłem na zewnątrz.

  Na dworze panował spokój. Zgiełk i gwara imprezy zostały za mną. Wyciągnąłem papierosa, musiałem zapalić. Powiedzieć o mnie debil, to za mało. Jak mogłem do niej podejść? Jak? Przecież ona ma chłopaka. Dupka, ale chłopaka. Poza tym dla mnie jest zakazana. Powinienem znaleźć sobie kogoś, kto nie podlega układowi student-tutor. Przecież takich dziewczyn jest mnóstwo, ale ja musiałem wybrać tą, która jest pod każdym względem zakazana. Dym papierosa, rozszedł się po moich płucach. Poczułem spokój. Tak, muszę dać sobie z tą laską spokój. Tylko jak? Była taka śliczna, delikatna, kobieca ... idealna. Już miałem iść w stronę samochodu, gdy zobaczyłem wybiegającą Laurę z budynku. O mało na mnie nie wpadła. W słabym świetle latarni mogłem stwierdzić, że płakała. Chociaż rozum mówił bym za nią nie biegł. To jednak, serce było innego zdania. Ruszyłem za nią. Dogoniłem ją na skraju parkingu. Siedziała na krawężniku, głowę miała ukrytą w dłoniach. Cała się trzęsła. Usiadłem koło niej. Próbowałem ją przytulić, ale odskoczyła jak oparzona. W sumie co się mam dziwić. Jakiś obcy facet, próbuje ją dotknąć na ciemnym parkingu. To i tak dobrze, że nie zaczęła wrzeszczeć.
- Co robisz?! - zapytała ostro.
- Widziałem...widziałem jak wybiegasz z budynku.
- I?!
- Spokojnie, nie chciałem ci nic złego zrobić. Po prostu nie powinnaś włóczyć się po ciemnym parkingu sama, to niebezpieczne.
- A ty jesteś bezpiecznym rozwiązaniem. - cała była zapłakana, z trudem powstrzymywałem rękę by nie zetrzeć tych łez z jej twarzy.
- Chyba bezpieczniejszym niż jakiś inny nawalony student, lub siedzenie tu samej.
- Odczep się. Jesteś taki sam jak i inni.
- Spokojnie pracuje w straży studenckiej, więc ci nic nie zrobię. - przyjrzała mi się uważnie.
- Ty zawsze śpisz na wykładach z ekonomii. - powiedziała, a ja mimowolnie się roześmiałem. Gdyby wiedziała kim jestem.
- Może to i tak wygląda.
- Bo wygląda.
- Co się stało? - na te słowa znów się rozpłakała, miałem ochotę dać sobie w mordę.
- Cóż najkrócej mówiąc, właśnie dowiedziałam się, że jestem totalną idiotką.
- Nieprawda.
- Nie znasz mnie. Mój chłopak na górze zabawiał się z jakąś blond lafiryndą, podczas gdy ja byłam na dole. Jak inaczej to nazwać?
- To on jest idiota, że cię wypuścił.
- Znalazł sobie kogoś lepszego.
- Nie, i przekona się wkrótce o tym. Tamta dziewczyna to tylko przygoda. Takie jak ty już nie.
- Dla was facetów to źle.
- Tylko dla takich jak twój chłopak. Nie wszyscy są tacy.
- Tak? Jakoś nie zauważyłam.
- To tak jakbyś powiedziała, że wszyscy faceci zdradzają.
- A tak nie jest?
- Nie. Też mogę powiedzieć, że wszystkie dziewczyny zdradzają swoich facetów, a przecież tak nie jest.
- Masz mnie za żałosną, no nie? Ryczę i narzekam, jestem po prostu beznadziejna.
- Nieprawda. Są rzeczy za którymi warto płakać, a są takie na które nie warto marnować łez. Za nim nie warto.
- Ale ja go kocham. - rozpłakała się bardziej.
- Tak ci się tylko wydaje.
- Wracam do domu. - podniosła się, lecz ją zatrzymałem.
- Jak chcesz wrócić?
- Nie...nie wiem...przyjechałam z Ryan'em...może...może pójdę pieszo...to niedaleko. - załkała,
- Żartujesz? Jest już po pierwszej. To zbyt niebezpieczne.
- Dam radę.
- Odwiozę cię.
- Nie! - odpowiedziała spanikowana.
- Tak.
- Nie musisz...ja sama.
- Boisz się ze mną jechać? - zapytałem.
- Nie znam cię.
- Chyba już ci udowodniłem, że nie jestem groźny. Siedziałaś tu ze mną i nic ci nie zrobiłem.
- Tak, ale co innego wsiąść z tobą do samochodu.
- Kto powiedział, że będziemy jechać samochodem? Chodź.

  Musiałem sie nieźle wysilić, by w ogóle chciała wsiąść na mój motocykl. Śmiać mi się chciało z jej miny gdy zobaczyła motor. Prawie dwadzieścia minut, kłóciliśmy się o to czy wsiądzie czy nie. W końcu udało  mi się ją tam posadzić. Był tylko jeden minus, jazdy motorem. Całą drogę się do mnie przytulała, a mi krew spływała w jedno miejsce. To i tak dobrze, że dowiozłem ją w jednym kawałku.
- Widzisz, nie zabiłem cię. - uśmiechnęła się.
- I tak się cieszę, że stoję wreszcie na ziemi. - oddała mi kurtkę.
- Dziękuję. - powiedziała cicho.
- Nie ma za co.
- To ja...już pójdę. Cześć.
- Czekaj! - krzyknąłem. Odwróciła się.
- Naprawdę nie masz za czym płakać Lauro, będzie dobrze. - spojrzała na mnie zdziwiona, i pobiegła biegiem na górę.

  Gdy w środę przyszedłem na wykład nie zdziwiło mnie, że nie ma Laury. Widziałem przecież w sobotę, że bardzo kochała tego dupka. Dziwiło mnie tylko to, że Woods zachowywał się tak jakby nic się nie stało. Ciągle mizdrzył się z cycatą blondyną, albo innymi panienkami. Wszystkim dookoła rozpowiadał, że rzucił Laurę bo była słaba w łóżku. Miałem go ochotę zmieść z powierzchni ziemi. Gdy nie przyszła na kolejny wykład zacząłem się martwić. Chciałem pojechać do niej i sprawdzić, czy wszystko w porządku, ale to było niezbyt dobrym posunięciem. Byłem obcym dla niej facetem. Codziennie jak szaleniec rozglądałem się po kampusie szukając jej. Gdy nie przyszła na egzamin śródsemestralny wiedziałem, że zrezygnowała. Przez niego.

  Starałem się wrócić do normalnego życia, jednak jak szaleniec ciągle ją szkicowałem. Radosną, roześmianą, smutną, zamyśloną, zapłakaną. Miałem mnóstwo jej szkiców. Mój umysł wciąż pracował na najwyższych obrotach. Wyobrażałem sobie, że staje przed jej drzwiami, a ona mówi, że zawsze to mnie chciała. Później w dość plastyczny sposób wyobrażałem sobie jak jej pokazuje, że jest dla mnie wyjątkowa. Chyba powinienem się leczyć.
Pojawiła się dopiero po miesiącu od zerwania z Woods'em. Siedziałem już na swoim stałym miejscu gdy weszła do sali. Najpierw spojrzała na miejsce koło tego śmiecia, a potem spojrzała na wolne miejsce koło mnie. Tak bardzo chciałem by koło mnie usiadła. W napięciu czekałem na jej decyzje. W końcu zbiegła po schodkach i usiadła trzy rzędy niżej koło gościa, który chyba wiecznie cierpiał na senność. Chodził na moje zajęcia i tam również spał.  Byłem rozczarowany, ale potem do mnie dotarło. Nie chciała mnie znać. Nie chciała mnie znać bo widziałem jej upokorzenie, widziałem ją w najgorszej chwili jej życia. Chciała się odciąć od wydarzeń tamtej nocy, czyli ode mnie również. Cały wykład ją obserwowałem, była spięta. Przez dłuższą chwilę patrzyła na Woods'a, a później odwróciła się i spojrzała na mnie. Jedno, krótkie spojrzenie, a wystarczyło by mnie całego pobudzić.  To było jedyne spojrzenie jakim mnie uraczyła. Źle się czułem z tym, iż powiązała mnie z tym bydlakiem. Nie byłem nim, nie byłem takim jak on. Nigdy nie zabawiłem się, w tak brutalny sposób dziewczyną. No może nie byłem święty, też miałem wiele na sumieniu. Kiedyś stałym elementem były w moim życiu panienki na raz i narkotyki, ale skończyłem z tym. Teraz byłem innym człowiekiem, takim który by się nią zaopiekował.
 
  Po południu pracowałem w Starbucksie, chwytałem się każdej dodatkowej pracy, tu pracowałem na 3/4 etatu. Jak każdego dnia było tłoczno. Większość studentów uzależniona jest od kofeiny. Wciąż zastanawiałem się po co Collins zawołał Laurę. Miałem nadzieję, że nie wywali jej bo nie przyszła na egzamin. Znałem go od wileu lat i wiedziałem, że jest równym gościem. Może da jej szansę, a może Laura przyszła tylko powiedzieć, że rezygnuje. Powinien chyba jej wysłać przypomnienie, że może się wycofać z zajęć do jutra. Jeśli tego nie zrobi to Collins będzie musiał ją oblać. Evelyn zawołała mnie:
- Ross przynieś worek kawy!
- Już się robi. - na zmianie pracowałem zawsze z Evelyn, studentką ostatniego roku medycyny i Stephanie gotką, która była na drugim roku malarstwa. Wróciłem do sali, gdy dosypywałem kawę do ekspresu, usłyszałem rozmowę dwóch dziewczyn. Jedna z nich była ruda i nosiła bluzę bractwa, druga była blondynką, całkiem ładną.
- Ależ z niego dupek. Szlaja się z jakimiś laskami po uczelni.
- A byli przecież taką dobrą parą.
- Najchętniej to bym mu jaja wyrwała. jak on mógł tak skrzywdzić Laurę.
- Właśnie, jak ona się czuje?
- Kiepsko, wciąż za nim ryczy. Wiem jednak, co ją z niego wyleczy.
- Co?
- Inny facet.
- Żartujesz? Ona się z nikim nie umówi, na siłę.
- Przecież nie mówię, że na siłę ja zmuszę. Umówi się z kimś  na kogo leci.
- Woods chyba już jej nie chce.
- Nie mówię o nim. Laura opowiadała mi o takim jednym blondynie.
- Tak?
- No, podobno zaczepiał ją na imprezie, a potem ją pocieszał. Był bardzo przystojny, wiesz taki typ niegrzecznego chłopca.
- Jak się nazywa?
- Nie wiem. Laura go nie zapytała, mówiła tylko jak wygląda. Znam z widzenia tylko jednego gościa, który wygląda jak niegrzeczny chłopiec i ma cudną blond czuprynę oraz pracuje w straży studenckiej.
- Tak?
- Yhym. Laura potrzebuje teraz seksu bez zobowiązań, a będzie jej do tego potrzebny chłopak, który tu pracuje.
Więcej nie usłyszałem. Podeszły by złożyć zamówienie. Zastanawiałem się czy mógłbym być dla Laury, kimś takim jak opisywały mnie jej koleżanki. Czy mógłbym ją tylko pieprzyć? Być jej odskocznią? Nagle zdałem sobie sprawę, że o niczym innym nie marzę.

  Nie zdzwiło mnie gdy Collins chciał, bym pomógł nadrobić Laurze zaległości. Napisałem do niej maila. Próbowaliśmy się umówić na jakiś konktertny termin, ale nie mogliśmy nic znaleźć. Napisałem jej, że jestem Shor. Zresztą tak przedstawił mnie Collins. On znał mnie z czasów jeszcze kiedy, wszyscy w domu tak do mnie mówili. Przez kolejne tygodnie z nią mailowałem. Ba posunąłem się nawet do flirtu. Sporo mi mówiła o sobie, o tym jak zerwała z Ryan'em, jak byli razem. Wyczekiwałem wiadomości od niej. Powinienem powiedzieć jej, że ja i chłopak z imprezy to ta sama osoba, ale ona lubiła Shora, a Ross'a nie. Chciałem by chociaż jeden z nas miał z nią kontakt. Chociaż jako Shor, nie mogłem z nią być. Byłem jej tutorem, a ona była dla mnie czymś zakazanym. To jednak Ross już mógł chyba działać.
  W piątek zjawiała się w Starbucksie. Była zaskoczona, że mnie widzi. Zamówiła latte, a ja na kubku napisałem jej swój numer. Wieczorem dostałem wiadomość
Hej, co robisz?
L.M

Szkicuje mojego kota Franklina. Skubaniec nie chce mi pozować.

To szkicowaniem zajmujesz się na wykładach Collins'a? 

Czemu tak myślisz? xD Czyżby aż tak było widać, że go nie słucham? :P

Nigdy go nie słuchasz. Zawsze coś bazgrzesz na kartce :P

Obserwujesz mnie? :O

Nie! 

To skąd wiesz co robię na wykładzie? Siedzisz przede mną :D

Nie obserwuję cię :D Nie pochlebiaj sobie. Chciałem ci podziękowac, z a tamtą noc.

Nie ma za co, wszystko w porządku?

Tak.

Co robisz?

Siedzę sama w pokoju. Współlokatorka ma imprezę w bractwie.

Mogę wpaść?

Jasne, ale po co?

Chcę cię naszkicować.

Czekam ;)
Pół godziny później stałem pod jej drzwiami. Gdy mi otworzyła już chciałem zawłądnąć jej ustami. Miała na sobie obcisłe dżinsy i biały t-shirt na ramiączka.
- Jesteś pewna, że chcesz bym cię narysował? - rzuciłem kurtkę na łóżko. Ciągle mi się przyglądała.
- Tak. Gdzie mnie chcesz? - oblała się rumieńcem. Pomyślałem, że mogę ją posiąść wszędzie.
- Łóżko?
- Ok.  - usiadła, a ja  usiadłem na podłodze przy ścianie.
- Połóż się na brzuchu i podłóż ręce pod brodę. - szkicownie jej to była największa tortura jaką w życiu przeszedłem. szybko wyobrażałem sobie, że przejeżdżam palcami po jej pięknym ciele, że ona drży i wygina się pod moim dotykiem. Spojrzałem na nią, zamknęła oczy. Ukląkłem przed nią.
- Tak cię znudziłem?
- Nie.
- Mogę cię inaczej upozować?
- Tamten nie wyszedł?
- Już go skończyłem, chcę narysować kolejny.
- Proszę.
- Połóż się na plecach. - gdy to zrobiła, usiadłem na skraju łóżka, Uniosłem jej ręce nad głowę, i skrzyżowałem. Wpatrywała się w e mnie tymi swoimi brązowymi oczami. Z trudem udało mi się skończyć ten szkic.
- Co zrobisz z tymi rysunkami?
- Skończę je i powieszę nad łóżkiem. - zdziwiła się.
- Wiem, że Shor i ty to ta sama osoba.
- Skąd?
- Joey mi powiedział.
- Nie powinienem tu przychodzić. Joey to twój sąsiad na ekonomii?
- Yhy.
- Jestem twoimi tutorem.
- Shor nim jest.
- Shor i Ross to jedna osoba.
- Ja chcę tylko Ross'a. - wyszeptała.  - Masz rację obserwuję cię.
- Laura?
- Tak?
- Mogę cię pocałować? - gdy się zgodziła. Wspiąłem się na nią. Musnąłem wargami jej usta. Były ciepłe, i słodkie. Zaczęła się pode mną wić. Obcałowałem kontur jej ust, a potem wsunąłem język między jej wargi. Jęknęła wtedy wsunąłem rękę pod jej bluzkę i ucisnąłem jej pierś. Nagrodziła mnie kolejnym jęknięciem.

 Od tamtej pory byliśmy nie rozłączni. Przychodziła do mnie co wieczór. Nie przekroczylismy granicy, w której bym była w niej, ale niebezpiecznie się do niej zbliżaliśmy. Ostatnio kazałem jej powiedziec stop, gdy wsunąłem w nią palce. Była tak cholernie, ciska i mokra. Z dnia na dzień coraz bardziej się w niej zakochiwałem.  Niestety gdy wychodziła ode mnie jednej nocy, zobaczył nas Collins. Wynajmowałem u niego pokój nad garażem. Odwiozłem Laurę pod akademik.
- Czyli to koniec? - zapytała.
- Tak. - odpowiedziałem, a ona odwróciła się poszła do domu.
Gdy wróciłem Collins wezwał mnie do siebie nic, nie dało mówienie, że ja kocham. Powiedział, że będzie mnie krył, chociaż powinienem zostać wydalony z uczelni. Musiałem się z nim zgodzić i zaniechać jakiegokolwiek fizycznego konatktu z Laurą.
Pomogłem jej jako Shor zaliczyć ekonomię, do końca roku widywałem ją w kampusie, ale niegdy do niej nie podszedłem. Pakowałem się właśnie, miałem jechac do ojca na wakacje. Usłyszałem, że ktoś puka do mych drzwi. Zaskoczyło mnie, że ona tam stała. Była cała zmoknięta.
- Co tu robisz?
- Ross. Ja...
- Laura, już nie jestem twoim tutorem, ale nie chcę byc twoją odskocznią.
- Ja też tego nie chcę. Chcę być twoja. - wciągnąłem ja do środka. Przycisnąłem do ściany. Pocałowałem ją mocno, jęknęła. Objęła mnie, a ja podniosłem ja do góry. Od razu zaplotła nogi wokół moich bioder. Zniosłem ją do pokoju i rozebrałem.
- Tego chcesz? - pokazałem  na srebrny pakiecik.
- Chcę ciebie. - odpowiedziała.
Pocałowałem ją lekko. Moja koszulka już leżała na podłodze, tak samo jak jej spodnie i sweter oraz buty. za chwilę dołączył tam stanik i majtki oraz moje spodnie.   Była tak cholernie piękna i moja. Zakazana, ale moja. Zacząłem całować jej szyję, ona wplotła ręcę w moje włosy. Objąłem ustami jej brodawkę, a ona w cudowny sposób się wygięła. Gdy w nią wchodziłem, wyszeptałem:
- Kocham cię.
- Ja kocham was obu.

Miałam już dawno to dodać, temat zakazana miłość i słodkie opowiadanie z Raurą, Wiem, że drugi temat był od Pinni Pay. Mam nadzieję, że się wam shot spodoba. Jeśli chodzi o rozdział, to nie wiem kiedy będzie, ponieważ znowu zostałam nominowana do TB. Ja nie nominuje nikogo :) Do zobaczenia :)
Delly :)





czwartek, 4 czerwca 2015

Rozdział ósmy - " Nie mogę myśleć, że ciebie kiedykolwiek stracę."

W poprzednim rozdziale:
- Zostaniesz moją pierwszą przyjaciółką? - Laura zatrzymała się i spojrzała na niego. Widziała po nim ile trudu kosztowało go to pytanie.
- Jeśli skończysz się upijać i mnie obmacywać to tak. - uśmiechnęła się. On pochylił się nad jej uchem.
- Pierwsze mogę ci obiecać, z drugim zobaczę.
- Panie Lynch! - szturchnęła go.
- Dobra, a teraz mam ochotę na loda. A ty? - Lau oblała się rumieńcem.
- Zależy o jaki rodzaj loda ci chodzi. - wyszeptała. Czuła, że zaraz zapadnie się pod ziemię. 
- O zwykłą wanilię. Chodź. - wyszli razem z sądu.


  Od rozprawy minęło dwa tygodnie. Sporo się w tym czasie zmieniło w życiu Laury. Gdy Ross proponował jej przyjaźń mówił poważnie. Od tamtej pory bardzo często spędzała z nim czas. W rozmowie nigdy nie mówili o przeszłości, o tym co było wcześniej. Zauważyła, że Ross starannie unika tego tematu. Za każdym razem gdy próbuje poruszyć tą kwestię, on skutecznie zmienia tok rozmowy. Cóż w końcu zrozumiała, że nie powinna na niego naciskać. Najwidoczniej nie ufał jej na tyle by jej wszystko wyznać. Już w niepamięć poszło jego chamskie zachowanie na początku ich znajomości. Miała teraz inny problem. Była jego przyjaciółką, ale on jej się podobał. Ostatnie dwa tygodnie na dodatek sprawiły, że już nie tyle ją pociągał co był obiektem jej uczuć. Zdała sobie z tego sprawę jak ostatnim razem odwoził ją do domu.
- Może w piątek zrobimy sobie mały seans filmowy? - zapytała.
- Seans? - spojrzał na nią z rozbawieniem.
- Yhy.
- Wieczorem?
- No raczej.
- U ciebie? - już słyszała w jego tonie zbereźne aluzje.
- Skoro ja zaproponowałam to raczej u mnie.
- Piątkowy wieczór mam spędzić z tobą na kanapie?
- Oglądając film. -dokończyła.
- Ej!
- Co?
- Psujesz moje fantazje. - jej serce jak na zawołanie zaczęło bić mocniej.
- Fantazje? - prawie to wydyszała. Niestety Ross to zauważył. Spojrzał na nią i jego wzrok ściemniał.
- Owszem.
- Jakie?
- Jak zawsze jest pani ciekawska panno Marano. Wie pani, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła? - powiedział niskim, lekko chrapliwym tonem.
- Może nie jestem aniołem, tylko niegrzeczną dziewczynką? - jej głos na pewno był o oktawę wyższy. Nagle w samochodzie zrobiło jej się potwornie duszno.
- Szlag! - uderzył ręką w kierownicę i dodał gazu.
- Ross? - spytała niepewnie, Nie wiedziała co się stało.
- W piątek nie mogę przyjść. - odparł. Wtedy poczuła ucisk w sercu. To była irracjonalna reakcja. Przecież nie musiał być na każde jej zawołanie. Jednak jego odmowa zabolała.
- Lauro, jesteśmy przyjaciółmi. Nie chcę tego schrzanić. Nie znam się na przyjaźni, ale...przyjaciele chyba tak się nie zachowują.
- Przepraszam. - wyszeptała.
- Nie przepraszaj, tylko następnym razem mnie powstrzymaj.
- Powstrzymaj przed czym?
- Uwierz mi Lauro, gdybym nie prowadził to zapewne zerwałbym z ciebie ten paskudny sweterek i bawił się z tobą na milion sposobów. - zacisnął mocno usta.
- Och. - tylko tyle była w stanie powiedzieć.
To było kilka dni temu. Zauważyła, że Ross coś znowu przed nią ukrywa. Wykręcał się z kolejnych spotkań. Nie powie, to bolało. Było to tak irracjonalne uczucie, wręcz wariackie. We wtorek jak co dzień przyszła do pracy. Doznała szoku gdy weszła do kancelarii. Na biurku sekretarki siedziała ładna szatynka, a między jej nogami znajdował się Ross. Poczuła się tak jakby przeżyła deja vu. Już kiedyś widziała go między nogami innej kobiety. Do tej pory jej się to śni. Jest tylko jedna mała różnica. Przeważnie między jej nogami stał.
- Och! - krzyknęła. Od razu brunetka i Ross odwrócili się. Z ulgą zauważyła, że na jego twarzy pojawiło się zakłopotanie. Jego partnerka pospiesznie poprawiała ubranie.
- Laura? - zapytał.
- Ja...ja pójdę do kuchni. - wydukała.
- Czekaj. Poznaj naszą nową sekretarkę. Courtney to Laura, Laura to Courtney.
- Hej. - powiedziała Court.
- Dzień dobry.
- Ross dużo o pani mówił.
- Doprawdy? - chyba za dużo wlała w te słowa sarkazmu, bo Ross na nią dziwnie spojrzał.
- Tak, cieszę się, że będę z panią pracować.
- To ja wezmę się do pracy. - zniknęła w kuchni. Po chwili zjawił się tam Ross.
- Laura?
- Co? - odwróciła się.
- Dobrze się czujesz?
- Tak, czemu pytasz?
- Bo...wyglądałaś dość dziwnie gdy...
- Zobaczyłam cie między jej nogami? Fakt powinnam przywyknąć.
- Przepraszam, nie sądziłem, że przyjdziesz wcześniej.
- Zamieniasz tą kancelarię w burdel?
- Lauro! - podniósł głos,
- Wiesz wolę się dowiedzieć, ile jeszcze dziwek tu będzie.
- Lauro dość! Courtney to moja dziewczyna.
- Gratulację. - czuła tak cholerną zazdrość, że miała ochotę mu przywalić.
- Ona jest inna niż Kate.
- Dobrze wiedzieć.
- Laura ja nie mogę być sam i tak...
- Co?
- Nie sypiam już z klientkami.
- Ross nie musisz mi się tłumaczyć. To twoje życie. Ty się z nimi pieprzysz nie ja. Jak dla mnie to możesz mieć ich cały harem.
- Jestem monogamistą.
- Hahahah, jakoś mi to umknęło.
- Dobra, zdradzam pasuje?
- Wiesz co Lynch, współczuje im.
- Czemu?
- Bo one myślą, że są dla ciebie wyjątkowe, a ty traktujesz je jak gówno. Pieprzenie i nic więcej. Mam rację? - spuścił wzrok i chwilę milczał.
- Masz, ale to moje życie panno Marano i mój wybór.
- Owszem, ale ja nie chcę patrzeć na to jak ją pieprzysz.
- Już nie zobaczysz. - powiedział i wyszedł.

  Stormie jak co dzień szykowała śniadanie dla męża. Taka była jej rola, bycia żoną idealną. Zawsze u boku męża, zawsze mu przytakiwała. Ostatnio często się zastanawiała gdzie ją to zaprowadziło. Gdyby mówiła co myśli może uratowałaby rodzinę. Teraz straciła syna. Doskonale wiedziała jak skrzywdziła Ross'a. Nie raz widziała w jego oczach nienawiść. Obydwoje z Mark'iem starali mu wynagrodzić te lata  krzywd, jednak on nie zwracał uwagi na ich starania. Dawno temu ich przekreślił. Bała się tylko jednego. Jego zemsty, Czuła, że własny syn chce ją zniszczyć, wykończyć. Poniekąd nie dziwiła mu się. Sama sobie była winna. Skrzywdzili go, więc on ma prawo się mścić. Chociaż marzyła by wreszcie do niego dotrzeć, by naprawić te lata krzywd. Tylko czy to jeszcze możliwe? Obawiała się, ze niestety już nie. Do kuchni wszedł Mark. Ucałował ją jak każdego ranka w policzek, a potem usiadł przy stole. Zaczął przeglądać gazetę, która rano przyniosła.
- Ryland już wyszedł? - zapytał.
- Dziś tu nie nocował. Był u Savannah. - podała mu jajecznicę.
- Trzeba będzie coś z tym zrobić.
- To znaczy?
- Nie są zaręczeni, więc gówniarz powinien nocować w domu.
- Mark tacy są teraz młodzi. - mężczyzna podniósł wzrok z nad gazety.
- Stormie, a wyobrażasz sobie jaki byłby skandal gdyby on zrobiłby jej dziecko. Bo chyba nie myślisz, że on tam grzecznie śpią.
- Myślę, że Ryland jest na tyle dorosły,że wie co robi.
- Myśli fiutem, nie głową. To dla ciebie dorosłość? Pogadaj z nim.
- Dobrze. - westchnęła.
-  Wystarczy mi, że mam dwoje dzieci, które zachowują się jak dziwki.
- O czym ty mówisz Mark?
- O Rydel. Wczoraj znowu była na kacu. Rocky widział ją puszczającą się w klubie.
- Mark tylko jej nie zwalniaj.
- Stormie, ona psuje reputacje kancelarii i naszej rodziny.
- Wiesz, że ona totalnie się stoczy jak ją zwolnisz. Wtedy popsuje naszą reputację. Poza tym Ross...
- Ta kolejna męska dziwka. Gdyby nie on to już bym odesłał ją na odwyk.
- Nie zadzieraj z nim.
- Nie jestem głupi. Wiesz, że ma kolejną sukę?
- Mark! - upomniała go.
- Ta ma na imię Courtney. Zamienia mi kancelarię w burdel.
- Może ona na niego jakoś wpłynie. - powiedziała Stormie.
- Wątpię. On ma na nie zbyt duży wpływ.
- Poznałeś ją?
- Wczoraj. Wydaje się być milsza niż Kate.
- Przynajmniej je teraz poznajemy. Może przyszedł by z nią na obiad do nas?
- Stormie, on żadnej z nich do nas nie przyprowadzi. Nie wiem co on z nimi kombinuje, ale te jego związki są jakieś dziwne.
- Czemu?
- Te dziewczyny myślą tak jak on im powie. Nie wiem, ale jest coś w tym dziwnego.
- Musimy mieć nadzieję, ze ktoś do niego dotrze.
- Musimy mieć nadzieję, że on nas nie zniszczy, Stormie.

  Ostatni raz Mark urządził taką szopkę jak ona przyszła do pracy. Teraz znowu stali w holu, a Mark przedstawił nowych członków załogi. Prócz Courtney, która teraz stała u boku Ross'a, do załogi dołączył Brandon Mack, młody prawnik. Laura musiała przyznać, że był bardzo przystojny. Kręcone, ciemne włosy dodawały mu uroku. Była ciekawa jak poradzi sobie w nowej pracy. Zauważyła, że Ross ją obserwuje. Pierwszy raz zapragnęła być ładną, taką piękną jak Courtney. Wtedy to ona stała by u boku Ross'a. Coraz bardziej czuła, że jej wygląd stanowi przeszkodę do szczęścia. Bała się, że skończy jako stara panna z kotami. To była przerażająca wizja.
- Przedstawiam wam nowych członków naszej załogi. - zaczął Mark. - To nasza nowa sekretarka Courtney Eaton.
- A co się stało z Kate? - zapytał Riker. Ross od razu zmroził go wzrokiem.
- Kate...musiała odejść. - odpowiedział nieco zmieszany Mark.
- Czemu?
- Riker. - odezwał się Ross. Jego ton był wręcz lodowaty. Nawet Laura poczuła ciarki na skórze. Riker spojrzał na Ross'a, a potem spuścił głowę i zagryzł wargę.
- Do naszej ekipy dołącza również nowy prawnik Brandon Mack.
- Cześć. - chłopak pomachał wszystkim. Sprawiał wrażenie sympatycznego. Był także przystojny. Laura widziała jak Rydel i Courtney mierzą go wzrokiem, zresztą ona nie była lepsza. Kątem oka dostrzegła reakcję Ross'a. Wpatrywał się w niego zimnym wzrokiem.
- Liczę, że się dogadacie. - powiedział Mark. - Brandon będziesz dzielił gabinet z Rocky'm. A teraz zabierajcie się do pracy.
Wszyscy się rozeszli, tylko Brandon został. Lau weszła do kuchni musiała pozmywać filiżanki z gabinetu Mark'a. Brandon wszedł za nią.
- Cześć, jestem  Brandon Mack.
- Cześć, Laura Marano.
- Długo tu pracujesz?
- Trzy miesiące.
- Jak tu jest?
- Raczej jest ok.
- Raczej?
- Wiesz jak wszędzie są spięcia.
- Sporo wiesz jak...
- Jak na sprzątaczkę.
- Nie to chciałem powiedzieć.
- Jasne.  - westchnęła.
- Skoro tyle wiesz to może powiesz mi na kogo mam tu uważać?
- A wtedy nie będzie za prosto?
- Mam uważać na tego blondyna, prawda?
- Którego? - nie uniosła się pytać, by wiedzieć o którego chodzi.
- Nie chodzi mi o Riker'a.
- Ross.
- Właśnie, chyba na niego powinienem uważać.
- Owszem powinieneś. - do kuchni wszedł Ross. Laura prawie podskoczyła.
- Dobrze wiedzieć. - odparł Brandon.
- Powinieneś także być w gabinecie u Rocky'ego i brać się do pracy, za to ci płacimy, nie za gadanie z Laurą.
- Ma pan racje, panie Lynch.
- Chyba wie jak tam trafić.
- Owszem. - wyszedł z kuchni. Ross chwilę stał i patrzył na Laurę.
- Nie rób głupot Lauro. - powiedział.
- Co masz na myśli? - warknęła. Nic nie mogła poradzić na to, że ją irytował.
- Przecież widzę, jak na niego patrzyłaś.
- Co?! O to ci chodzi?
- Wiem, co chcesz zrobić i wiedz, że nie powinnaś...
- Czyli ty możesz być z nią, a ja mam żyć jak zakonnica?!
- Laura...
- No co, nie mówię jak jest. Ty zmieniasz laski jak rękawiczki, a ode mnie wymagasz samotności. To nie jest przyjaźń.
- Laura, o Boże. To nie tak. Ja nic nie wiem o przyjaźni...
- Gówno mnie to obchodzi. Przyjaźń to nie dyktowanie warunków,
- Ja po prostu...ja...nie mogę myśleć, że ciebie kiedykolwiek stracę. - Laura odwróciła się do niego. Ucisk na sercu był jeszcze mocniejszy. Cholera czemu on musiał jej tak wszystko utrudniać. Włazić w jej życie i zmieniać wszystko wokół. Był jak zakazany owoc. Pragnęła go, ale wiedziała, że nie może tego robić.
- Wyjdź. - powiedziała oschle.
- Lau...
- Ross wyjdź! - podniosła głos. Spojrzał na nią ostatni raz i wyszedł.

  Siedział w barze. Pierwszy raz mu tak zależało. Nie wie co takiego w niej było, ale była inna i to wystarczyło. Miała rację trzymał ją na uwięzi. Sam jej nie mógł mieć, ale nie chciał by ktoś inny... Nie mógł nawet o tym myśleć, że ją straci. Gdyby nie był takim popieprzonym gościem, który jest bez serca może wtedy... to było marzenie. Wiedział jednak, że chce ją czcić, a nie poniewierać jak Courtney. Laury nie może tak potraktować. Ona...po prostu nie pasuje do jego życia. Zobaczył brunetkę siedzącą bo drugiej stronie baru. Do złudzenia przypominała Laurę, nie miała tylko tych brzydkich, ale jednak zajebistych ubranek. Wyglądała jak normalna laska. Podniósł się i podszedł do niej. Spojrzał na prawie skończony drink i postawił jej kolejnego.
- Mam wolny wieczór. - nachylił się do jej ucha. - Może chcesz mi potowarzyszyć?
Dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona, jednak po chwili seksownie się uśmiechnęła. Przyjął to za zgodę.

***
Cześć miśki ♥♥♥ No i wróciłam z rozdziałem na Just Love Me. Znowu przeproszę za tak długie czekanie. No ale dorosłe życie jest do bani. Teraz pracuje od 13 - 21 i nie ma  czasu pisać. To co wyskrobałam to w wolnym czasie przed pracą, a mam go niewiele. No cóż, chyba nie poddam się tak łatwo. Przecież chcecie przeczytać całą historię Raury zarówno tu jak i na Kopciuszku, chyba, że się mylę. Właśnie tych, którzy nie czytali, zapraszam na 20 rozdział na moim chyba popularniejszym blogu :D





Music

Template by Elmo