Strony

niedziela, 28 maja 2017

Rozdział dwudziesty drugi - "Więc, kochanie, zrań mnie wystarczająco głęboko, by pozostała blizna."

W poprzednim rozdziale:
- Stałem tam i nie mogłem o niczym myśleć jak o tobie. Masz rację kocham cię. Na swój dziwny sposób ale kocham. - Jeszcze raz ją pocałował. Wiedział, że pewnie ktoś ich widzi, ale miał to gdzieś. 
- Ross, my nie powinniśmy...
- Nie, Laura. Możesz mnie odrzucić, kazać mi odejść ale chcę ciebie. Nic więcej.
- A twoja przeszłość, to kim jesteś? - Ross rozejrzał się, widział Helen i Sajida. Nie musiał pytać by wiedzieć, co go czeka.

- Chodź, to nie miejsce na te rozmowy. - Podał jej rękę, chwilę się wahała ale w końcu podała mu swoją dłoń. Przyjdzie jeszcze czas, gdy będą musieli się z tym zmierzyć. Teraz liczą się tylko oni. 
 Zabrał ją do małej restauracji. Spodobało jej się to miejsce. Ściany były w kolorze wina, stoliki przykryte białymi obrusami, a z głośników płynęła spokojna muzyka. Wszystko było eleganckie, zajęli stolik przy oknie. Podszedł do nich kelner i podał karty. Laura zauważyła, że kilku gości im się przygląda, wyglądali dość dziwnie jak na tą porę dnia. On w ślubnym garniturze, a ona w długiej wieczorowej sukni. Kelner przyniósł wino, zaczął nalewać go dość teatralnym gestem, co chyba zdenerwowało Rossa.
- Potrzebują Państwo więcej czasu? - zapytał zdenerwowany kelner.
- Nie - odparł natychmiast Ross. - Poprosimy dwa średnio wysmażone steki i warzywa, jeśli są świeże, a nie z mrożonki. - Kelner zapisał zamówienie. Laura znów poczuła się jak dziecko, taki był właśnie Ross, nigdy nie dawał nikomu dojść do słowa.
- Znów nie dałeś mi samej zamówić - powiedziała, gdy kelner odszedł.
- Bo steki to chyba bezpieczniejsza opcja niż owoce morza - odparł.
- A może ja chciałam sałatkę?
- Lauro, zapewne nic nie jadłaś od kilkunastu godzin. Potrzebna ci spora dawka energii, a sałatka ci jej nie dostarczy - wytłumaczył jej jak dziecku.  Laura postanowiła zmienić temat.
- Więc porozmawiajmy - rzekła. Ross chwilę milczał.
- Chcę byś dała mi szansę - powiedział. - Chciałbym negocjować z tobą warunki. - Laura otworzyła szeroko oczy. Chciał negocjować? Nie była kolejną umową czy rzeczą, którą można przejąć.
- Nie widzę takiej możliwości - odparła Laura. - To, co mi wczoraj powiedziałeś mówi wiele o tym kim jesteś, a nie wiem czy mogę być z kimś takim właśnie jak ty.
- Skończę z tym. Koniec z moją ciemniejszą stroną, Lauro.
- Jak możesz tak mówić? Wiem, że sama chciałam poznać prawdę i być kimś ważnym dla ciebie jednak przeraża mnie to jak daleko jesteś się w stanie posunąć. Ty kochasz zadawać ból i to jest twój najgorszy problem.  To ciągle w tobie jest.
- Popracuję nad tym - odparł zdesperowany. 
- Popracujesz nad czym? - Ross nie odpowiedział, zaczął patrzeć za okno.
- Nie zrobię tego, o co mnie prosisz jeśli nie będziesz ze mną rozmawiał - powiedziała Laura. Ross westchnął z irytacją i przeczesał palcami włosy.
- Co chcesz wiedzieć? - zapytał.
- Wszystko - odparła.
- W porządku. Opowiem ci wszystko, ale nie tutaj.
- Czemu?
- Bo, to długa historia. Muszę opowiedzieć ci wszystko począwszy od dzieciństwa, a nie chce mówić o tym w miejscu publicznym.
- To czemu mnie tu przyprowadziłeś? - zapytała Laura.
- Ponieważ wiedziałem, że nie będziesz chciała iść do mnie.
- Myślisz, że się ciebie boję?
- A nie?
- Jedyne czego się boję, to to, że zranisz mnie zbyt głęboko. 
- Lauro, ja chcę się zmienić. Jesteś jedyną osobą na jakiej mi teraz zależy. 
- Odpowiedz mi na kilka pytań.
- Pytaj.
- Kim jest pani James i ten Pakistańczyk i co mają wspólnego z tobą?
- Myślę, że zdążyłaś coś o nich się dowiedzieć. To z nimi prowadziłem interesy.
- Gdzie ich poznałeś?
- Sajid pomógł mi gdy tego potrzebowałem, a Helen była swego czasu jego kochanką i wspólniczką w interesie. Gdy dojrzałem, ona nauczyła mnie wszystkiego o kobietach, a on nauczył mnie jak prowadzić interesy. 
- To znaczy?
- Helen dała mi pierwsze 100000 tys. bym zainwestował na giełdzie, a Sajid powiedział mi wszytko o tym rynku. 
- A to o nauczaniu?
- Helen była i moją kochanką, w ten sposób mnie uczyła. Lubi być dominantką, a ja przez kilka lat się na to godziłem. Później pokazała mi jak tresować kobiety.
- Tresować?
- Te dziewczyny trafiają do Pakistanu, a tam nie są potrzebne niezależne i silne kobiety. Potrzebne są służące i niewolnice. Ona pokazała mi jak zniszczyć niezależność i pewność siebie kobiety by stała się niewolnicą. Wcześniej to ona zajmowała się przygotowaniem niewolnic, teraz tylko wyszukuje cele, ja się nimi zajmuje a Sajid szmugluje do Pakistanu. 
- Jakie kobiety porywacie? - Kelner przyniósł jedzenie, Laura spuściła wzrok, to faktycznie nie rozmowa na tą chwilę.
- Młode, takie jak ty. Najbardziej pożądane są dziewice.
- Kate i Courtney też były takimi dziewczynami?
- Courtney była, gdy zostawiłem Kate potrzebowałem mniej zadziornej kobiety, akurat się nią zajmowałem. 
- Więc Courtney miała iść na sprzedaż?
- Tak, jednak stwierdziliśmy, że przyda nam się w planie wykończenia mojego ojca. Później miała zostać wywieziona do Meksyku, a stamtąd do Pakistanu. 
- Ona cię kocha.
- Wiem, przeważnie nie pozwalam by te dziewczyny mnie w ogóle poznały, ale Courtney była wyjątkiem. Potrzebowałem jej w swoim planie.
- A Kate?
- Nie była dziewicą, Sajid wymyślił, że potrzebna mi dziewczyna by Mark się wkurzył. Zadziałało. Mark był zaskoczony i wiedział, że coś knuje. Minusem było tylko to, że Kate poczuła się zbyt pewnie dlatego ją usunąłem.
- Też ją porwałeś?
- Nie, poznałem ją w klubie dla zwolenników BDSM. Kate lubiła te gierki, a mi w tamtym momencie to odpowiadało. Miła odmiana dla seksu z klientkami.
- To wszystko jest takie dziwne - westchnęła Laura. 
- To przeszłość.  Lauro, przyprowadziłem cię tu by negocjować. 
- Jesteś otwarty na nowe reguły?
- Nie chcę reguł.
- Masz rację, żadnych reguł, żadnego porywania kobiet i żadnych demonów z przeszłości oraz żadnych sekretów. 
- Da się zrobić. - Uśmiechnął się Ross. 
- Jesteś pewien, że nie potrzebujesz tamtego życia?
- Ciebie potrzebuję bardziej - odparł. 
- Ross jednego nie mogę przeboleć.
- Czego?
- Że pociągnąłeś za spust.
- To nie ja.
- Przecież wczoraj się przyznałeś.
- Tak, zabiłem Kate, ale nie ja pociągnąłem za spust.
- Ross, to nie ma sensu - odparła Laura.
- Lauro, nie zrobiłem nic by ją ocalić i dlatego jestem winny. Za spust pociągnął mężczyzna, który jest na usługach u Sajida. Ja tam byłem i to ja przyniosłem jej śmierć, dlatego jestem winien.
- Nie rozumiem, jak to przyniosłeś jej śmierć?
- Sajid ma zasadę, że ani ja, ani on, ani Helen nie brudzimy sobie dłoni krwią. Ma płatnego zabójcę, który odwala brudną robotę. 
- A co robisz ty?
- Pilnuję by robota została wykonana i to jest moja wina. Byłem przy jej śmierci. Próbowałem ją ostrzec, ale nie słuchała. Miałem wybór albo ona, albo wszystko wyjdzie na jaw i wtedy zginę ja a może i ty. Widziałem jak wpakował jej kulkę w łeb i to jest moja wina.
- Nikogo nie zabiłeś?
- Co najwyżej porachowałem kości. Nie wiem, czy oglądasz filmy o mafii. Gdy kogoś chcą zabić, to wysyłają dwóch, trzech ludzi. Zawsze jest jeden, który przekazuje wieści i gnębi człowieka przed śmiercią.Takim człowiekiem jestem ja. Przychodziłem, przestawiałem kości a tamci jak Sajid rozkazał kończyli sprawę, ale nigdy nie działo się to w USA. Kilka razy w Meksyku i Pakistanie.
- Byłeś w Pakistanie?
- Raz, gdy pewne grupy próbowały przejąć nasz interes. To było ze trzy, cztery lata temu.
- Czyli ty nigdy nikogo sam nie zabiłeś?
- Nie - odparł. Laura się rozpłakała.
- Lauro, koniec rozmów. Jedz - powiedział i zabrał się do jedzenia.
 - Co teraz zrobimy?
- Zamierzasz mi teraz suszyć głowę?
- Sajidzie, mówiłam już dawno, że ta dziewczyna jest niebezpieczna. Jednak nie słuchałeś. 
- Cóż teraz jesteśmy po fakcie. 
- Co zrobimy z Rossem?
- A co mamy zrobić?
- Sajid, coś musimy. On zna prawdę, a nie możemy pozwolić sobie na to by ktoś się o nas dowiedział.
- Nie sądziłem, że się od nas odwróci - powiedział Sajid.
- Ta dziewczyna miesza mu w głowie - odparła Helen.
- A może on miesza w głowie jej? Nie wiesz tego Helen.
- To nieważne, Ross zna zasady. Tego życia się nie porzuca. 
- Chyba nie sądzisz, że wydam na niego wyrok?
- A mamy inne wyjście? - zapytała. Sajid zerknął za okno.
- Może dla ciebie to tylko kolejny chłopaczek do pieprzenia, ale nie dla mnie. Traktowałem go jak syna.
- Oszukał cię. Znasz zasady. On za dużo wie i jest zbyt silny.
- Nie wyda nas.
- Skąd ta pewność? Miałeś już pewność, że nie tknie Marano. Właśnie widzieliśmy jak twoja ufność się kończy - powiedziała ironicznie Helen.
- Gdy wyda nas, wyda i siebie. Siedzi w tym po uszy jak my.
- Oboje wiemy, że jest nieobliczalny. 
- Nie zabiję go.
- To pozwolisz by nas zniszczył? Tego chcesz?
- Dlaczego chcesz go zabić? 
- Nie chcę jego zabić, chcę by zginęli oboje - powiedziała brunetka.
- Oboje? 
- Myślisz, że Ross nie powie jej prawdy, albo że ona się nie domyśli. To nie byle jaka cizia. Nie jest jak Kate czy Courtney. Jest silna i dociekająca. Gdy sprzątniemy Rossa, ona za wszelką cenę będzie chciała dowiedzieć się prawdy. Nie zostawi jego śmierci w spokoju.
- Tak myślisz? - zapytał mężczyzna.
- Jestem tego pewna. Ona go kocha. 
- Mam wysłać Caleba? 
- Nie chcę tego robić Sajidzie, ale nasze interesy są ważniejsze niż Ross. To jak gra w szachy, czasami trzeba poświęcić królową. By zostać w grze.
- Zabójstwo człowieka pokroju Rossa nie przejdzie bez echa. To nie jakaś dziwka.
- Masz rację. - Helen wstała. - Trzeba to zrobić tak by nikt nas z tym nie powiązał.
- Czyli jak? - Sajid wyciągnął cygaro. Zapalił je i zaciągnął się dymem.
- Upozorujemy wypadek albo ukryjemy ciała tak, by nigdy nikt ich nie znalazł.
- Poczekałbym na rozwój wydarzeń.
- Chcesz czekać aż nas wyda?
- To Ross, on nie zostawia nie zakończonych spraw. Przyjdzie tu.
- I co wtedy? Pogłaszczesz go po głowie i powiesz dobrze synu zrobiłeś? 
- Najpierw negocjacje, potem broń. Nie tak robi się w demokratycznym państwie? - zapytał z ironią Sajid.
- Rób co chcesz, jeśli ty go nie usuniesz. Ja znajdę odpowiednich ludzi - powiedziała i wyszła.

  - O Boże - jęknęła gdy Ross zaczął dmuchać w jej łechtaczkę.
- Cicho - wymruczał.
Jęknęła jeszcze głośniej. Była przywiązana czerwonym sznurkiem do łóżka. Jej ręce były skrzyżowane i przywiązane do wezgłowia. Głowa Rossa znajdowała się między jej nogami. Nawet nie wie jak się tu do końca znalazła. Byli w restauracji, później pojechali do niego a potem samo poszło. Jego wyćwiczony język nieustępliwie ją pieścił. Spojrzała w sufit, czuła że dłużej nie wytrzyma. Ross nie przerywał tych słodkich tortur. Miała ochotę go dotknąć. Wsunąć dłonie w te jego niesforne i seksowne blond włosy. Szarpnęła rękami, lecz sznurek mocniej tylko oplótł się na jej delikatnej skórze.
- Nie dochodź - mruknął. - Zleję cię jeśli to zrobisz. - Nie odpowiedziała tylko głośno jęknęła, nie mogła i nie chciała się kontrolować.
- Kontrola, Lauro. To nic trudnego. Wytrzymasz. - Dalej obracał językiem po jej kobiecości.  Ross znał się na tym co jej robił. Laura starał się wytrzymać ale w końcu eksplodowała. Dłużej już nie mogła, a wizja klapsów nawet ją podnieciła.
- Och Lauro - zganił ją. - Doszłaś - powiedział to zmysłowym tonem. - I co ja mam teraz zrobić? - Pochylił się i złożył na jej ustach pocałunek. Następnie złapał ją za kostki i przewrócił na brzuch. Sięgnął do wezgłowia i rozwiązał jej ręce.
- Teraz zamienimy się rolami - szepnął jej do ucha i dał mocnego klapsa.
- Auć! - zawołała.
- Kontrola, Lauro, kontrola - rzucił, po czym chwycił ją za biodra i wszedł mocno w nią. Laura ponownie krzyknęła, drżąc wciąż po przeżytym orgazmie. Ross objął ją ramieniem i pociągnął na swoje kolana. Laura westchnęła na poczucie pełnego wypełnienia.
- Ruszaj się - nakazał.
Jęknęła w odpowiedzi i zaczęła unosić się i opadać na jego kolana.
- Szybciej kochanie - szepnął jej do ucha.
Zaczęła się poruszać szybciej. Ross jęknął, odchylił jej głowę zaczął wyznaczać szlak pocałunków na jej szyi, co jakich czas skubiąc ją zębami. Jego dłoń zaczęła się przesuwać niespiesznie po jej ciele, docierając do łechtaczki, nadal wrażliwej po jego pieszczotach. Laura zaczęła kwilić cicho, gdy zaczął muskać ją palcami.
- Tak, Lauro - wydyszał jej do ucha. - Jesteś moja i tylko moja.
- Tak - odparła gorączkowo. - Twoja. - Czuła, że jej ciało znów się napina.
- Dojdź dla mnie. - Na te słowa znów eksplodowała.Zawołała głośno jego imię. Ross objął ja mocno gdy przez jej ciało przechodziły kolejne fale rozkoszy.
- Boże, Lauro, tak bardzo cię kocham - jęknął i wbił się w nią, zatracając się we własnej rozkoszy.
 Dokańczał papierosa. Caleb już zadzwonił, za chwilę ona tędy przejdzie. Nie chciał tego, tak bardzo nie chciał. Jednak Sajid jasno się wyraził Za dużo wie. Dawałem Ci nie raz szansę byś zamknął jej usta. Teraz ja się tym zajmę. Rzucił peta, szła. Minęła go, nie zauważając go. Ruszył za nią. Widział jak ściska mocniej marynarkę. Kiedyś by jej nie pozwolił by szwendała się sama po takiej okolicy. Obejrzał się do tyłu, Caleb gdzieś zniknął. Zablokuje jej drogę, zapoluje na nią jak na zwierzynę wpędzając ją w sidła śmierci. Nie za bardzo znał tego gościa. Wiedział tylko, że gość był zawodowcom w swoim fachu. Wykonywał za Sajida brudną robotę. Upierał się, że to Ross powinien ją zabić. Wziął nawet rewolwer, ale wiedział, że nie da rady jej spojrzeć w oczy. Jak zwykle tylko przekaże jej ostatnią nowinę. Coś jak posłaniec śmierci. Usłyszała stukot jego ciężkich traperów. Przyspieszyła, a potem zaczęła biec. Rzucił się w pogoń za nią. Obcasy ją spowalniały, więc szybko ją dopadł. Szarpnął ją, a ta o mało się nie przewróciła. Widział jej strach w oczach. To jak mierzyła go wzrokiem, zdając sobie sprawę, że to nie będzie miła pogawędka.
- Hej - wydukała.
- Czemu przede mną uciekasz? - zapytał spokojnie.
- Wystraszyłeś mnie, jest późno, ja jestem tu sama.
- Jesteś dziwką, chyba nie boisz się gwałtu?
- Jestem kobietą, to normalne, że tak reaguje - odpowiedziała.
- Właśnie to bardzo niebezpieczne włóczyć się samej o tej porze.
- Wiem, a co...ty...tu robisz? - wydukała.
- Szukam ciebie - odparł.
- Mnie?
- Tak.
- Czemu? Nie widzieliśmy się już tak długo. Po co ci jestem potrzebna? - zaśmiała się nerwowo.
- Och Katy, Katy. Jak myślisz?
- Wiesz - powiedziała z przerażeniem.
- Najpierw Courtney, teraz Laura. Jak mam ci przetłumaczyć do rozumu? - zapytał.
- Ale...jak? Jak się dowiedziałeś?
- Myślisz, że jestem idiotą? Jesteś tak przewidywalna Kate.
- To był czysty przypadek.
- Tak jak z Courtney?
- Naprawdę, po prostu ją przypadkiem spotkałam i trochę pogadałyśmy.
- Trochę pogadałyście? O czym?
- O starych czasach, taka tam gadka o niczym.
- Nie lubię kłamców. - Wyciągnął broń z tyłu, zza kurtki. Kate zamarła.
- Boże, naprawdę nic takiego jej nie powiedziałam.
- Najpierw kręcisz się wokół mnie i moich współpracowników, zbierasz o mnie informacje. Dopytujesz. Potem zbliżasz się do Courtney a teraz to.
- O Courtney już ze mną rozmawiałeś.
- Tak, gdyby nie to, że mi wszystko powiedziała żyłabyś dalej w dobrych warunkach a tak to cię musiałem ukarać. Wiesz, że tego nie lubię.
- Wiem.
- Nie nauczyło cię to niczego?
- Nauczyło.
- Naprawdę masz mnie za idiotę. - Roześmiał się. - Myślisz, że po tej akcji z Courtney ja zostawiłem cię samej sobie?
- Jak się dowiedziałeś? - zapytała cicho.
- Po pierwsze korzystasz z laptopa, który ci podarowałem. Mam podgląd na to co wyszukujesz. Szukałaś informacji o mnie, o Courtney, tak do niej dotarłaś. Potem jeszcze szukałaś informacji o Laurze. Na przykład jej adresu.
- Może.
- Twój telefon kilka razy się tam logował. Masz włączony GPS. Obserwowałaś ją. Dziś to nie był przypadek. Specjalnie tam pojechałaś.
- Może chciałam spotkać dawną znajomą?
- Myślisz, że w to uwierzę? Od kilku tygodni śledził cię mój człowiek. - Kate odwróciła się i zobaczyła dobrze zbudowanego mężczyznę, koło 40 -stki. Wiedział, że już czas.
- Słyszał was. Nie byłaś zbyt cicho.
- Przepraszam, ja... - przyglądała się jego dłoniom i temu co w nich było.
- Co ja mam teraz z tobą zrobić?
- Proszę - odpowiedziała z łzami w oczach.
- Raz cię ostrzegłem, wiesz że ja się nie powtarzam.
- Proszę, nie rób tego. Ja...już nigdy niczego nie powiem. Będę się trzymać z dala.
- Miałaś się trzymać z dala już dawno temu.
- Przysięgam, nigdy się do niej nie zbliżę - powiedziała z płaczem.
- Masz rację już nigdy się do niej nie zbliżysz. - Podniósł dłoń a potem padł strzał. Kate spojrzała na niego. Widział w jej oczach, strach, żal,a przede wszystkim ulatujące życie. Osunęła się na ziemię. Miała ogromną plamę na czole. Spojrzał za nią, Caleb chował już broń.
- Mogłeś mnie zabić - powiedział.
- Nie. Za daleko stałeś. Sprzątnę to gówno. Ty już idź. - odparł Caleb. Schował swoją broń. Spojrzał po raz ostatni w jej oczy. Już wiedział, że ten obraz będzie go prześladować do końca jego dni.
 - Ross obudź się! - Otworzył szeroko oczy, jego klatka unosiła się i szybko opadała. Błądził chwilę oczami.
- Wszystko ok? - zapytała. Ross usiadł i przetarł twarz.
- Tak. Możesz przynieść mi wody? - Laura wstała i poszła do kuchni po wodę. Gdy wróciła Ross dalej siedział na łóżku. Podała mu wodę, a on wypił ją jednym haustem.
- Dobrze się czujesz? - Laura przysiadła na łóżku.
- Tak, to tylko zły sen. Kładź się spać.
- Ross, jeśli chcesz pogadać...
- Nie.
- Ross, nie chodzi mi o twój sen. Nie skończyliśmy rozmowy o tobie, o nas. - Mężczyzna westchnął.
- Musimy o tym teraz gadać?
- Jeśli chcesz bym tu została, to tak.
- Co chcesz wiedzieć?
- Wszystko - odparła. Ross westchnął.
- To szykuj się na długą opowieść.
- Dobrze, mam czas.
- Mój dziadek był prawnikiem, ojciec też. Mieszkali w Littleton w Kolorado. Dziadek był chyba najlepszym adwokatem w stanie. Moja matka na studia wyjechała do NY i tam poznała pewnego Pakistańczyka.
- Sajida?
- Tak. Był młodym studentem. Szybko się zakochali i przez pewien czas byli razem, ale potem moja matka wróciła do Littleton, jej rodzice nie akceptowali obcokrajowca w rodzinie, zwłaszcza z Pakistanu. Pojawił się Mark i moja matka zostawiła Sajida. Sajid wtedy był biednym studentem, a Mark pochodził z bogatej rodziny. Wtedy Sajid poprzysiągł zemstę na Lynchach. Przez lata zbudował swoje imperium. Matka wyszła za mąż za Marka. Oczywiście ojciec miał już w głowie całą wizję swojej rodziny. Dom, własna kancelaria, piękna żona i maksymalnie trójka dzieci. Gdy pierwszym dzieckiem okazał się syn, pękał z dumy, bo już miał plan na całe jego życie. Dwa lata później urodziła się Rydel, co uzupełniło obraz idealnej rodziny. Przenieśli się do Los Angeles. Ojciec otworzył swoją kancelarię. Rok później pojawiło się trzecie dziecko, Rocky. Ojciec wtedy jasno powiedział, że więcej dzieci nie chce. Nie spodziewał się, że matka zajdzie w czwartą ciążę. Tak, byłem wpadką. Czymś czego Mark nie zaplanował. Chciał by Stormie usunęła, ale ta się nie zgodziła. Więc przez 9 miesięcy ukrywali jej ciążę. Gdy się urodziłem, matka zostawiła mnie w szpitalu.
- Boże.
- To nie koniec. Trafiłem do sierocińca. Tam mieszkałem do 4 roku życia. Później trafiłem do rodziny zastępczej nazywali się Davis. mieli jedno swoje dziecko. Syna. Miał na imię Zach i był sporo starszy. Było też dwóch bliźniaków Bryce i Zach i dziewczynka rok starsza ode mnie. Chyba miała na imię Sheri. To było piekło. Ten gość bił nas. Przez lata katował żonę i nas. Uciekłem od niech gdy miałem 12 lat. Zamieszkałem na ulicy. Była taka paczka dzieciaczków, które mieszkały w różnych pustostanach. Dołączyłem do nich. Utrzymywaliśmy się z drobnych kradzieży lub żebrania. Łatwo nie było. Non stop się tułaliśmy żeby policja czy opieka społeczna nas nie złapała. Raz mnie i takiego chłopaka złapało dwóch zbirów. Było to w takiej bocznej uliczce. Zaczęli nas bić. Myślałem, że zdechnę. Ten drugi uciekł, a oni bili mnie. Wtedy pojawił się Sajid i uratował mnie. Dosłownie. Dał mi dach nad głową i zaopiekował się mną. Myślę, że to dlatego, że mu powiedziałem, że nazywam się Lynch. Znalazł mój akt urodzenia i dowiedział się, że jestem synem Marka. Helen poznałem u niego. Wtedy zaczynali swój biznes. Gdy miałem 16 lat, pierwszy raz Helen mnie pocałowała, a potem zaczęła mnie wszystkiego uczyć. Wróciłem do domu. Mark o mało zawału nie dostał gdy zobaczył mój akt. Nie miał jednak wyjścia i musiał mnie przyjąć. Wtedy też ułożyłem z Sajidem plan jak go zniszczyć. Pierwsze pieniądze na giełdę dostałem od Helen. On i Helen nauczyli mnie wszystkiego i dzięki nim tak naprawdę jestem tym kim teraz jestem i  żyję tak jak żyję.
- Przeszedłeś przez piekło. - Ross starł z jej twarzy łzy.
- Myślałem, że takie życie jest ok.Bo bylem im coś winien za ratunek. Jednak odkąd poznałem ciebie, zacząłem rozumieć, że brakuje mi czegoś.
- Czego?
- Ciebie. Brakowało mi miłości do ciebie. Zmieniłaś wszystko. Stopniowo, przestawiałaś wszystkie rzeczy w mojej głowie.
- Ross, kocham cię.
- Ja ciebie też maleńka. Tylko już nie płacz.
***
Hello :) Jest tu kto? Wstawiam następny rozdział, który jest nieco sprostowaniem i wyjaśnieniem całej historii. Ross opowiada o sobie i o morderstwie Kate. Mam nadzieję, że teraz już wszystko zrozumiecie. Nie liczcie tylko na to, że przez następne osiem rozdziałów będę Was raczyć nudą xD Mam jeszcze kilka pomysłów, które chcę zrealizować. Liczę na masę komentarzy i wyświetleń bo to taka zapłata za moją pracę i nie powiem strasznie mnie cieszy jak widzę od Was komentarze. Do następnego kochani :)
Delly Anastasia Lynch




niedziela, 9 kwietnia 2017

Rozdział dwudziesty pierwszy - "Więc kochaj mnie tak jak kochasz, kochaj mnie tak jak kochasz."

W poprzednim rozdziale:
- Dziś pokażę ci coś nowego - wyszeptał. Wstał, złapał ją za kostki i obrócił na brzuch. Krzyknęła zaskoczona. Sięgnął do szuflady. Rozerwał gumkę i nałożył, po czym wbił się w nią mocno. Następnie wysunął się cały i znowu wbił się do końca.
- Pochyl się - powiedział, Laura ugięła ręce w łokciach.  Jęknęła gdy poczuła go kolejny raz.  Jego ruchy były coraz szybsze, jedną ręką złapał ją za włosy, drugą ugniatał w ręce pierś. Laura czuła, że zawiązuje się jej jakiś supeł w brzuchu, jej oddech był coraz szybszy i dostawała drgawek. Uczucie stawało się coraz bardziej namacalne.
- Kochanie, nie hamuj się. Razem - szepnął i pocałował ją tuż pod uchem. Wtedy eksplodowała. Czuła nieopisaną przyjemność. Padła na materac, a Ross na nią. Leżeli tak chwilę.
- Przygniatasz mnie - powiedziała. Ross się zaśmiał.
- Ty to wiesz jak podsumować sytuację. - Położył się obok.
- Ross...
- Nie mów nic - przerwał jej. - Po prostu poleżmy tu razem - powiedział i chwycił ją za rękę.
  Leżeli tak sama nie wie jak długo. Po prostu się przytulali i nic poza tym. Czuła jak mocno on ją do siebie przyciska.Ten gest mówił więcej, niż kiedykolwiek on powiedział. Myślała o tym, co czeka ją jutro, pierwszy raz zdała sobie sprawę, że na żywo zobaczy go składającego przysięgę innej kobiecie. Czemu ona zawsze ma pecha? Pierwszy raz spotkała mężczyznę, w którym się zakochała, ale nigdy nie będzie jego. Oddałaby wszystko by być na miejscu Courtney. Poczuła pod powiekami łzy. Sophie miała rację nie powinna była się w to mieszać, przecież jutro serce jej pęknie. Zaczęła się podnosić, lepiej będzie jak sobie pójdzie.
- Laura - powiedział niespokojnie Ross.
- Muszę iść - odparła.
- Czemu? - zapytał.
- Serio pytasz? Przecież wiem, że za niecałe 12 godzin staniesz na ślubnym kobiercu.
- Skąd wiesz? Może zmieniłem zdanie?
- Nie zmieniłeś Ross. Za dobrze cię znam.
- Co będzie jeśli się ożenię z Court?
- Pytasz o nas?
- Tak. - Laura wstała i zaczęła się ubierać.
- To ty zawsze o wszystkim decydujesz, ty jesteś maniakiem kontroli. - Ross uśmiechnął się.
- Maniakiem kontroli? - zapytał ironicznie.
- Tylko nie zaprzeczaj, Lynch.
- A ty czego chcesz Lauro? - Laura spojrzała na niego.
- Ciebie.
- Nie powinienem pozwolić na to, co się stało nad jeziorem.
- To nie stało się nad jeziorem, dużo wcześniej się w tobie zakochałam - odparła smutnym tonem.
- Lauro, nie jestem odpowiedni dla ciebie.
- Chodzi o twoje życie? O to kim jesteś?
- Wiesz, że tak. Lauro jestem bardzo złym człowiekiem i otaczają mnie bardzo źli ludzie. Nie chcę by coś ci się stało. Nigdy bym sobie nie wybaczył. - Wstał, założył spodnie i podszedł do niej. Chwycił ją za podbródek i delikatnie pocałował. - Przy tobie czuję się lepszy, mimo że jestem potworem.
Laura przełknęła ogromną gulę.
- Przeze mnie? Czemu?
- Nie wiem, myślę że to dlatego nie mogę cię zostawić.
- Ross to ty zabiłeś Kate? - Ross spuścił wzrok i puścił ją.
- Dlaczego? - po policzkach Lau pociekły łzy.
- Za dużo wiedziała.
- A ja?
- Co, ty?
- Też dużo wiem. Wiem o Kate, znam Helen i wiem, że masz coś wspólnego z tym Pakistańczykiem. Mnie też zabijesz? - Oczy Rossa powiększyły się.
- Skąd znasz Helen? - zapytał ostrożnie.
- Twoją przyjaciółkę?
- Skąd?! - wrzasnął. Laura zrobiła krok do tyłu.
- Była u mnie.
- Co?!
- To przez nią odeszłam z kancelarii. Zapłaciła mi! - krzyknęła Lau. Ross patrzył na nią przerażony.
- Helen zapłaciła ci za to byś odeszła?
- Przecież mówię, że tak! Przyszła i kazała mi się odczepić bo przeszkadzam w interesach, kim ty jesteś Ross? - Podeszła bliżej, tak że prawie stykała się z blondynem.
- Jestem mordercą i porywaczem kobiet, Lauro. - Laura wzięła głęboki oddech. Ross odszedł i zwiesił głowę. Przez moment wydawało się jej, że mężczyzna  płacze.
- Taki jestem. Popieprzony na miliard sposobów. To, co widziałaś to tylko przykrywka, iluzja. Do tej pory mi to nie przeszkadzało, ale pojawiłaś się ty, Lauro. - Spojrzał na nią. - Zmieniłaś wszystko, nie wiem, co się dzieje czemu ci to wszystko mówię. Nie wiem też, co czuję. Wiem tylko jedno, że nie jestem ciebie wart i staram się cię ochronić najlepiej jak potrafię. - Laura podeszła i uklęknęła przed nim. Wzięła jego twarz w dłonie.
- Ross, tym razem ja ci powiem, co masz zrobić. Jutro weźmiesz ślub z Courtney, ja urządzę wam cudowne wesele, a potem nigdy, ale to nigdy się nie spotkamy.
- Nienawidzisz mnie? - zapytał. Laura spojrzała na niego.
- Nie, nie wiem czemu jesteś tym kim jesteś, ale nadal nie uważam cię za potwora. Chronisz mnie przed samym sobą i wiem, że robisz to bo mnie kochasz. Na swój popieprzony sposób, ale mnie kochasz. - Podniosła się i skierowała się do drzwi.
- Do jutra Ross - powiedziała.
- Do jutra Lauro.
  Wypatrywał jej przed kościołem, ale nie mógł jej znaleźć. Wiedział, że nie powinien się do niej odzywać po tym, co się wydarzyło wczoraj. Widział ludzi wchodzących do świątyni, wszyscy mu się przyglądali. Rozumiał dlaczego. Kto by uwierzył, że on taki psychol będzie się żenił. Większość z zaproszonych osób wiedziało, że ten ślub to farsa. Znali go i wiedzieli, że on nie ma serca, jest tylko bezdusznym sukinsynem. Zobaczył Helen i Sajida, nie zaczepiali go. Kiwnęli głowami i weszli do środka. Za kilka godzin wypełni się to, o co walczył od lat. Przejmie kancelarię, zwolni ich i sprawi, że pójdą pod most. Zniszczy wszystkich. Zawsze cieszył się na tą myśl, ale nie dzisiaj. Dziś myślał tylko o niej. To ostatni raz gdy ją widzi, wczoraj powiedziała to wyraźne. To koniec, wie że tak jest lepiej, jednak wątpliwości ogarniały go coraz mocniej. On wyjdzie stąd, jako mąż a ona jako wolna i niezależna kobieta. Za kilka lat, może miesięcy znajdzie kogoś i ten ktoś będzie czekał na nią przy ołtarzu. Tego chciał, mimo to nie czuł się szczęśliwy. Była jego, nie mógł znieść myśli, że obcy facet będzie ją dotykał i był z nią tak jak on. Denerwowała go ta myśl.
- Ross co tu robisz?! - Odwrócił się i zobaczył .
- Lauro...- Zatkało go, wyglądała cudownie. Długa suknia w odcieniu kawy z mlekiem, proste rozpuszczone włosy i mocno umalowane usta. Jeszcze ten dekolt, który wydawało mu się, że sięga do pępka.
- Ross, powinieneś być w środku. Masz czekać przy ołtarzu.
- Ta sukienka sporo odkrywa - powiedział beznamiętnym tonem. Wściekł sie, jak ona może przyjść tak ubrana, a raczej rozebrana, na plecach prócz kilku zdobień była sama cienka i przezroczysta siateczka.
- Ross, zamierzasz się kłócić się teraz o moją sukienkę? - zapytała poirytowana Laura. - Ściąłeś włosy.
- Tak, dziś rano. Przecież ty jesteś prawie rozebrana!
- Ross, to nie twój interes mi się podoba moja sukienka.
- Mi też. Mam ochotę cię przelecieć - powiedział.
- Ross, ciszej! Jeszcze ktoś usłyszy. - Rozejrzała się dookoła. Kilku gości ich obserwowało.
- Niech słyszą, gówno mnie to obchodzi. Będziesz na weselu?
- Muszę. Przypomnę ci, że je organizuje.
- Wtedy cię przelecę. - Jego wzrok pociemniał. Laura przełknęła ślinę, nie powie, że nie podnieciła ja ta myśl.
- Ross. - Podeszła bliżej. - To jest twoje wesele, my nie możemy...
- Pieprzyć się? - zapytał.
- Właśnie. Powinieneś być wpatrzony w Courtney i jeśli już to z nią się pieprzyć.
- Wolę z tobą.
- Ross, wczoraj o czymś rozmawialiśmy.
- I pieprzyliśmy się - dodał. Laura westchnęła.
- Nie możemy, Ross.
- Dlaczego? To mój ślub i mogę robić, co zechce, a chcę rozebrać cię z tej sukienki.
- Właśnie dlatego nie możemy, za chwilę będziesz mężem Courtney. To jest główny powód. Proszę cię, nie utrudniaj mi tego. To i tak jest dla mnie zbyt ciężkie.
- Laura...
- Ross wejdź, do tego cholernego kościoła!- Spojrzał na nią, tak bardzo chciał ją pocałować. Odwrócił się jednak i wszedł do środka. Zatrzymał go jednak jej głos.
- Wszystkiego najlepszego Ross, na nowej drodze życia - powiedziała to smutnym głosem, widział w jej oczach łzy. Nie odpowiedział jej, po prostu poszedł w stronę ołtarza.
  Szykowała się do ceremonii. W końcu ten dzień nastąpi i zostanie jego żoną. Pamiętała, że jak była mała wyobrażała sobie ten dzień jako coś wielkiego i szczególnego, jakże się myliła. Nie czuła nic, żadnego uniesienia czy ekscytacji, że za moment poślubi mężczyznę swojego życia. Zdawała sobie sprawę, że nic się nie zmieni, on dalej będzie mrocznym cieniem w kącie pokoju. Przestała się łudzić, że da się go zmienić. Chciałaby czuć się dziś inaczej, bardziej wyjątkowo, ale wiedziała, że jest tylko narzędziem do celu. Ross chce wykończyć rodzinę, a ona jest mu do tego potrzebna, poza tym on zapewni jej bezpieczeństwo. Nie pozwoli jej skrzywdzić, wie o tym. Ochroni ją przed wszystkim, tylko nie przed sobą. Jest zarówno jej tarczą przed złym światem, jak i jej oprawcą. Teraz już nie ma odwrotu, musi tam iść i powiedzieć tak. Do pokoju weszła Rydel, wyjątkowo tym razem była trzeźwa. Zmierzyła ją wzrokiem.
- No proszę dopięłaś swego - powiedziała blondynka.
- Czego chcesz Rydel?
- Co? Myślisz, że teraz będziesz więcej warta?
- Nie Rydel, nie myślę.
- Nie sądziłam, że Ross jest taki głupi by wyjść za ciebie. Nie doceniłam cię Courtney.
- Przyszłaś mnie tylko wkurzyć? - zapytała brunetka. Rydel podeszła bliżej.
- Myślisz, że  teraz masz wszystko? Że on będzie cię kochał? Nie przeszkadza ci, że on nawet przed waszym ślubem pieprzył się z Marano?
- Wiem o niej! - krzyknęła Courtney. Rydel się roześmiała.
- Wiesz? I stoisz tu teraz w tej kiecce? 
- Ja mu tylko pomagam - odparła.
- Pomagasz? Pff, ciekawe w czym?
- A jak myślisz Rydel? Obie wiemy, że on mnie nie kocha. Obie wiemy kim on jest i jaki jest. Jak myślisz, co zrobi gdy jutro przejmie władzę? No co zrobi?
- Mnie zostawi - odparła blondynka.
- Czyżby? Jesteś córką Marka, a on nienawidzi wszystko co jego.
- Nas łączy coś głębszego i nigdy nie zastąpisz mu mnie. Ja dla niego jestem ważna, mnie nie zostawi, a ciebie w końcu tak, jak każdą jedną szmatę.
- Traktujesz go jak własność, a on nie jest twój.
- Ross jest mój i żadna z was mi go nie zabierze!
- Idź się uchlej i daj się przelecieć komuś - odparła brunetka, Rydel ją spoliczkowała.
- Lepiej uważaj na to, co mówisz bo mogę cię z łatwością zniszczyć. Ross się w końcu opamięta i wybierze siostrę, a ciebie porzuci. Zostaniesz sama w jakiejś zatęchłej dziurze. Nie jesteś mu potrzebna Courtney.
- Ty też nie Rydel. Jemu nikt nie jest potrzebny. - W tym momencie do pokoju weszła Laura.
- Panna młoda... - przerwała gdy zobaczyła Rydel. - Przeszkadzam?
- Tak - odwarknęła Rydel.
- Courtney, za chwilę musisz być przy wejściu do kościoła.
- No proszę, masz czelność tu przyjść.
- Co?
- Nie wstydzisz się po tym jak pieprzyłaś się z Rossem, dalej organizować ślub? - zapytała Rydel, z twarzy Lau odpłynęła krew. Spojrzała na Courtney, ta jednak spuściła wzrok.
- Co? Zaniemówiłaś? Ciekawe, co na to twoja szefowa? - odparła z kpiną Rydel.
- Nie zrobisz tego.
- A czemu nie? Jednej szmaty wokół Rossa mniej.
- O co ci chodzi Rydel? Jutro zniknę z waszego życia, nigdy więcej się nie spotkamy. Czego chcesz?
- Tylko pokazać wam jakimi kurwami jesteście. Jedna lepsza od drugiej. Wyobrażacie sobie, że go zmienicie i że on was pokocha ale to tylko wasze pobożne życzenie. Wierzycie mu, a on chce was tylko przelecieć nic więcej. Jak przyjdzie, co do czego, zawsze wybiera mnie.
- Dosyć! Wyjdź! - krzyknęła Courtney. Rydel spojrzała na nią zaskoczona.
- Wynoś się stąd pieprzona suko, myślisz, że Ross wybierze ciebie? Ależ musisz być głupia. Zostawi i ciebie i mnie i Laurę. Żadna z nas nie jest dla niego ważna.
  Zszokowana szła w stronę kościoła, ten ślub zapamięta do końca życia. Za kilka minut ceremonia, a ona jest całkowicie roztrzaskana emocjonalnie. Miała ochotę schować się w kącie i rozpłakać. Zatrzymała się gdy zobaczyła ją. Czarna obcisła, koronkowa sukienka bez ramiączek i burza czarnych włosów. 
- Laura
- Pani James
- Miło cię widzieć.
- Nie mogę powiedzieć tego samego, przepraszam - odparła Laura.
- Powinna być Pani w kościele - powiedziała. Kobieta prychnęła i podeszła do niej.
- A Pani to nie?
- Pomagałam Pannie Młodej.
- Słyszałam - syknęła. 
- Przepraszam, ale nie mam czasu. - Próbowała ją wyminąć, jednak kobieta szarpnęła ją mocno za ramię.
- Miałaś się trzymać z daleka.
- Miałam - odparła Laura.
- Myślałam, że pieniądze wystarczą. 
- To nie moja wina, że Ross wybrał akurat tą firmę. 
- A ty nie mogłaś odmówić? 
- Nie, dostałam to zlecenie od szefowej. Niech Pani wybaczy, ale to nie Pani zasrany interes.
- Cóż za zbieg okoliczności. Myślisz, że jesteś pierwsza, która chce go zmienić? On nie jest dla takich jak ty. Nigdy nie będzie przykładnym ojcem i mężem, to nie jego świat - powiedziała Helen.
- A skąd możesz to wiedzieć? Kim ty do cholery jesteś? Może i ma swoją ciemniejszą stronę, ale ja wierzę, że jest w stanie się zmienić. Jest! Nawet nie widzisz, że już się zmienia.
- Sądzisz tak bo parę razy cię przeleciał? - zakpiła Helen.
- On nie chce tego życia.
- Może i nie, ale go potrzebuje.
- To wy go potrzebujecie, nie on was. - Przez jej twarz przeszedł cień. Spojrzała na Laurę wzrokiem godnym najmroczniejszego mordercy, jej sylwetka się wyprostowała, jakby chciała pokazać dziewczynie, że to ona rządzi. Laura już kiedyś widziała coś takiego. Tak robi Ross, gdy brakuje mu argumentów i próbuje swoją postawą wybić przeciwnika z równowagi.
- Powiem ci ostatni raz, jeśli chcesz by on był szczęśliwy, jeśli chcesz być szczęśliwa znikniesz z jego życia. 
- Skąd ten pomysł, że kiedykolwiek cię posłucham?
- Już ja o to zadbam, naprawdę nie wiesz w co się wplątałaś - odparła Helen. Lau przeszedł dreszcz. 
- Jesteś tylko mała, szarą myszką, którą łatwo da się usunąć.
- W takim razie czekam na Pani ruch, a teraz przepraszam - Laura wyminęła Helen i szybkim krokiem podążyła w kierunku kościoła.
- Módl się byśmy się już nigdy nie spotkały.
 Wcale nie słuchał tego, co ksiądz mówił. Nie mógł się skupić, nawet nie patrzył na Courtney. Nie rozumiał tego, co się z nim działo. Przecież nigdy nie obchodziły go uczucia. Teraz jakby zdał sobie sprawę, że nie tylko krzywdzi Courtney, ale i siebie oraz Laurę. Za kilka godzin ona zniknie z jego życia. Przecież tego dla niej chciał by znalazła kogoś lepszego i potrafiącego kochać. Najgorsze jest to, że wczoraj uświadomił sobie, że ona jest jedyną osobą dla której chciałby zginąć. Jest jedyną osobą dla, której chce się zmienić. Laura jest jedyną osobą, która potrafi go zranić. Czy to jest właśnie miłość? Spojrzał na nią i widział jak bardzo cierpi. Kocha go, a on skazuje ją na takie cierpienie. Miał misję, ale teraz wydaje mu się ona mało istotna, chce ją i tylko ją. Nic innego, go nie interesuje. Pragnie być dla niej początkiem i końcem świata, chce codziennie patrzeć na jej uśmiech i ocierać łzy. Ma gdzieś Helen, Sajida i swoją rodzinę. Nie powinien tu stać. Zaczerpnął oddech.  Ksiądz wyrwał go z przemyśleń.
- Czy ty Courtney Eaton bierzesz sobie tego o to mężczyznę za męża i ślubujesz mu żyć z nim na lepsze i na gorsze, w bogactwie i w biedzie, w zdrowiu i w chorobie, oraz kochać i troszczyć póki śmierć was nie rozłączy?
- Tak - odparła Court.
- Czy ty Rossie Shor Lynch bierzesz sobie tą o to kobietę za żonę i ślubujesz jej żyć z nią na lepsze i na gorsze, w bogactwie i w biedzie,w  zdrowiu i w chorobie, oraz kochać i troszczyć póki śmierć was nie rozłączy? - Zapadła cisza, w tym momencie nie myślał już o niczym innym jak o Laurze. Nie mógł jej tak zostawić. Nie tak. Wie, że nie będą  żyć długo i szczęśliwie, ale może chociaż przez chwilę. Prędzej czy później dopadną ich jego demony. 
- Nie - odparł. Po kościele przeszedł szmer. Po policzkach Courtney spłynęły łzy. Ross pochylił się do niej.
- Zaopiekuje się tobą. Nie wrócisz tam gdzie byłaś. Daje ci wolność Court.
- Ale...
- Weź samochód i jedź do domu. Wszystko załatwię. - Dziewczyna pokiwała głową. Ross zszedł z ołtarza. Nie patrzył na rodzinę, Marka, Helen czy Sajida. 
- Co ty robisz Ross? - krzyknęła Rydel.
- To, co powinienem zrobić dawno temu.
- Zwariowałeś?!
- Zamknij się! Jedźcie wszyscy na wesele! - Rozejrzał się ale Laura gdzieś mu zniknęła. Wybiegł przed kościół. Nigdzie jej nie widział Poczuł gulę w gardle, stracił ją. Wszystko na nic.
- Co ty odpierdzielasz, Lynch? - Odwrócił się, stała za nim i podpierała się pod bokami. Uśmiechnął się. Wyglądała na cholernie zezłoszczoną czyli taką jaką najbardziej ją lubił. Nim zdążyła zareagować pocałował ją. Najpierw próbowała go odepchnąć, ale w końcu poddała się. 
- Co ty robisz? - szepnęła.
- Stałem tam i nie mogłem o niczym myśleć jak o tobie. Masz rację kocham cię. Na swój dziwny sposób ale kocham. - Jeszcze raz ją pocałował. Wiedział, że pewnie ktoś ich widzi, ale miał to gdzieś. 
- Ross, my nie powinniśmy...
- Nie, Laura. Możesz mnie odrzucić, kazać mi odejść ale chcę ciebie. Nic więcej.
- A twoja przeszłość, to kim jesteś? - Ross rozejrzał się, widział Helen i Sajida. Nie musiał pytać by wiedzieć, co go czeka.
- Chodź, to nie miejsce na te rozmowy. - Podał jej rękę, chwilę się wahała ale w końcu podała mu swoją dłoń. Przyjdzie jeszcze czas, gdy będą musieli się z tym zmierzyć. Teraz liczą się tylko oni. 
***
Hej no i w końcu jest rozdział na JLM. Boże, ale się cieszę z tego rozdziału. Mam nadzieję, że wam się spodoba, bo miałam mało czasu by pisać. W tym momencie jestem na praktykach zawodowych i łączę to ze studiami. Jednak, jakoś nie mogę porzucić całkowicie pisania. W tajemnicy zdradzę, że napisałam pierwszy rozdział innej historii ;) No to, w tym rozdziale odkryłam sporo kart, już niedługo dowiecie się wszystkiego ze szczegółami. Wreszcie jest Raura i myślę, że się cieszycie. Zauważyłam, że zostało tylko 9 rozdziałów do końca. A tu tyle jeszcze pomysłów hahah :D. Odświeżyłam Wam playlistę i teraz są piosenki z obu części filmu oraz kilka, które mi się podobają.  Czekam na Wasze komentarze :) 






niedziela, 19 marca 2017

Więc kochaj mnie, tak jak mnie kochasz

- Nie możemy, Ross.
- Dlaczego? To mój ślub i mogę robić, co zechce, a chcę rozebrać cię z tej sukienki.
- Właśnie dlatego nie możemy, za chwilę będziesz mężem Courtney. To jest główny powód. Proszę cię, nie utrudniaj mi tego. To i tak jest dla mnie zbyt ciężkie.
- Laura...
- Ross wejdź, do tego cholernego kościoła!- Spojrzał na nią, tak bardzo chciał ją pocałować. Odwrócił się jednak i wszedł do środka. Zatrzymał go jednak jej głos.
- Wszystkiego najlepszego Ross, na nowej drodze życia - powiedziała to smutnym głosem, widział w jej oczach łzy. Nie odpowiedział jej, po prostu poszedł w stronę ołtarza.
***
Hello wszystkim! "* Wasz Dellson powraca na Just Love Me. Czekaliście? Tęskniliście? Na razie mam dla Was małą próbkę tego, co się wydarzy, taki mały smaczek. Postaram się by rozdział pojawił się do końca miesiąca. Póki co zapraszam do czytania i komentowania Kopciuszka, bo strasznie Was tam mało, aż mi smutno :(
Jak widzicie, będzie się działo na JLM i nie zabraknie Raury ♥
Delly Anastasia Lynch.





Ps. Oglądaliście Ciemniejszą stronę Greya? Co o niej myślicie? Lepsza od Pięćdziesięciu twarzy, a może gorsza?

piątek, 17 marca 2017

Nowy rozdział.

Hej, chciałam Wam przypomnieć, że na moim drugim blogu pojawił się przedostatni rozdział. Wchodźcie, komentujcie. Rozdział na JLM mam nadzieję, że pojawi się do końca miesiąca, ewentualnie na początku kwietnia.
Rozdział 29 na Kopciuszku
http://dancingcinderellastory.blogspot.com/2017/03/rozdzia-dwudziesty-dziewiaty.html





Music

Template by Elmo