Strony

czwartek, 3 grudnia 2015

Rozdział czternasty - "Nie trzymaj mnie w niepewności."

W poprzednim rozdziale:
- Nie wątpię - odparła zmysłowym tonem.
- Faceci się pewnie o ciebie zabijają - powiedział.
- Nie, powiedziałabym, że raczej mnie odpychają.
- Co? Taką kobietę jak ty? To przecież grzech. Ja bym się o ciebie troszczył. - Ross kolejny raz zakrztusił się kawą gdy zobaczył, że ten dupek ściska jej rękę. Zabieraj te łapska od niej! - miał ochotę wywrzeszczeć.
- Cóż niektórzy nie cenią tego co mają lub co mogą mieć. - Spojrzała w kierunku Rossa. Mówiła o nim. Przełknął ciężko ślinę. Schrzanił to. Co najgorsze nie miał pojęcia co dalej.




Wokół panowała ciemność. Czuła chłód na nagiej skórze. Okryła się prześcieradłem, ale dotyk satyny tylko wzmógł to uczucie. Skuliła się na łóżku. Wszystko ją bolało i bardzo chciała jeść. Od kilku dni wiedziała, że coś złego się dzieje. Był nieobecny, ponury i chłodny. Bardziej niż zazwyczaj. Wiedziała, co to znaczy. Czekała na karę z pokorą. Gdy powiedział wszystkim, że musi jechać do chorego ojca, chciała uciec. Nie raz jej się to zdarzało. Jakaś część niej wciąż chciała walczyć. Tylko po co? Przecież on by i tak ją znalazł, nawet na drugiej stronie globu. Przed nim się nie uciekało. On był panem. Tak też poddała się. Zrobił z nią co zechciał. Nie sądziła jednak, że będzie tak brutalny. Znów płaciła za nią. Wiedziała o tym. To ona powinna leżeć tu głodna i pobita. Nie ona. Ona wciąż mogła być tam gdzie wcześniej. Tęskniła za swoim dawnym życiem. Mimo iż, go kochała to zdawała sobie sprawę, że się jej pozbędzie. Tak jak poprzedniczek. Wiedziała, że pan jest zły. On nie zna litości. Załkała. Kiedyś mama siadała na jej łóżku i głaskała ją po włosach. Szeptała, że wszystko będzie dobrze, że będzie księżniczką. Kłamała. Ona nie jest królewną, a jej życie nie jest bajką. To skupisko bólu. Nie wiedziała ile jeszcze wytrzyma. Zbyt mocno go kochała. Marzyła, że któregoś dnia on się zmieni i pokocha ją, że będą razem szczęśliwi. Złudna nadzieja. Jednak tylko to trzymało ją przy życiu. Gdyby nie nadzieja, załamałaby się. Usłyszała kroki. Skuliła się. Przecież dopiero co się na niej wyżył, po co tu wraca. Za chwilę drzwi się otworzyły. Zobaczyła go w poświacie światła. Zamknął drzwi i znów zapadła ciemność. Poczuła, że jest blisko. Materac za nią się ugiął. Czuła jego oddech na swojej szyi. Wciągnęła ostro powietrze i zamknęła oczy. Zniesie to. Da radę. Musi być silna. Dla niego. Dla nich.
- Gdybyś była grzeczną dziewczynką nie byłabyś teraz obolała - mruknął do jej ucha.
- Wiem, Panie - odparła. Mężczyzna wstał.
- Nie lubię jak mi się sprzeciwiasz.
- Przepraszam, Panie.
- Denerwuję się, a wtedy jestem zły.
- Przepraszam.
- I robię ci złe rzeczy. Sprawiam ci ból. Tego chcesz?
- Tak, Panie - szepnęła cichutko.
- Wstań - rozkazał. Wiedziała, że teraz nie ma odwrotu. Nie odpocznie od bólu. Nie tym razem.
- Nie każ mi powtarzać. - Chciała spełnić jego polecenie, ale nie miała już siły. Potrzebowała jedzenia i snu.
- Trzy. - Naprawdę się starała. Podparła się na łokciu. Przeszył ją ból. Opadła znów na łózko.
- Dwa. - Jęknęła z bólu. Nie da rady, za bardzo jej ciało było zmęczone. Od kilku dni się na niej wyżywał. Od tego czasu nawet nie jadła. Jak to ujął, nie zasłużyła sobie na jedzenie.
- Jeden. - Jeszcze raz spróbowała się dźwignąć z łózka. Udało jej się usiąść.  Spojrzała na niego. Nie widziała twarzy, ale wiedziała, że trzyma rzemyk w ręku. Ten z paciorkami. Ten bolesny z plecionki.
- Zero. - Do jej oczu nabiegły łzy. Krzyknęła.
- Powiedziałem wstawaj kurwo - syknął i złapał ja za włosy. Pociągnął za nie tak, że wylądowała na podłodze. Błagała go i krzyczała. Za bardzo bolało.
- Wiesz co cię spotka za karę? - szepnął do jej ucha. Usłyszała dźwięk rozpinanego rozporka. Wiedziała co się zaraz stanie.
- Zanim zerżnę tą twoją dupcię, musi cię spotkać kara. - Po chwili znów poczuła ból.
  Nie wiedział, co właściwie zrobi jak mu otworzy. Pierwszy raz od dawna działał spontanicznie. Bez planu. On, świr kontroli nie miał pojęcia co dalej. Minęło dwa tygodnie. Dwa pieprzone tygodnie, a sytuacja nadal się nie poprawiła. Laura odzywała się tylko do niego jeśli chodziło o Goslinga. Bał się, że się wycofa, ale ona dalej ciągnęła grę. Na każdym jednym spotkaniu, flirtowała z tym dupkiem. Ross ostatkiem sił blokował chęć mordu tego drania. Odrzuciła go. Stał się przez to jeszcze gorszym potworem. Bał się samego siebie. Ciemność zabierała kolejne cząstki jego duszy. Miał wrażenie jakby ktoś zabrał mu światło i zostawił w totalnym mroku. Był w patowej sytuacji. Mógł wrócić do swojego życia. Do bólu i cierpienia, lub tkwić w tym miejscu co jest. Tylko, że powrót równał się zerwaniem kontaktu z Laurą, a tego nie chciał. Do szału doprowadzała go ta granica, jaka się między nimi uformowała. Popadał w obłęd.  Zgasił papierosa i wszedł do klatki. Drugie piętro. Z walącym sercem zapukał do drzwi. Słyszał kroki za drzwiami. Chciał już się odwrócić i spieprzać byle gdzie, gdy drzwi się uchyliły. Zobaczył kobietę po pięćdziesiątce. Przyglądała mu się z zaciekawieniem.
- Tak?
- Jest Laura? - zapytał. Kobieta spojrzała za siebie, a potem na niego.
- A pan to kto?
- Ross Lynch, przyjaciel Laury - odpowiedział. Widział zdumienie na jej twarzy.
- Tak jest. - Kobieta przesunęła się i zaprosiła do środka. Wszedł bez wahania. Słyszał jej głos dobiegający z salonu. Od razu skierował się w tamtym kierunku. Wszedł i zobaczył Laurę siedzącą z ojcem przy stole i śmiejącą się z czegoś. Gdy podniosła wzrok, zamarła.
- Laura, pan do ciebie. Mówi, że jesteście przyjaciółmi. - Matka Laury, minęła go i weszła w głąb salonu.
- Dzień dobry, Ross Lynch.
- Dzień dobry, niech pan siada - powiedział ojciec Marano i wskazał mu miejsce przy stole. Usiadł koło brunetki. Od razu uwagę przykuły zdjęcia na komodzie. Te rodzinne fotografie, których on nigdy nie miał. Były tam zdjęcia z dzieciństwa i wczesnej młodości Laury. Poczuł ucisk gdy zobaczył fotografię Laury z Vanessą. Zdjęcie zrobione najprawdopodobniej na wakacjach. Vanessa była na nim w skąpym bikini, a Laura w paskudnej męskiej koszulce i spodenkach. Nie przypominała kobiety siedzącej obok. Nie była też już tą Laurą, na którą wpadł kilka miesięcy temu w parku. Zmienił ją. Nie czuł już jednak tej satysfakcji, co przedtem. Co jeśli nie tylko zmienił jej wygląd, ale ją samą?
- Laura nic o panu nie mówiła - wspomniała jej matka, wrócił myślami do rzeczywistości.
- Nie?
- Mamo nie mówiłam, bo uważałam, że to nie istotne - odparła dziewczyna.
- Nie istotne? Lau takie rzeczy są bardzo istotne. Ostatnio nic nam nie mówisz.
- Bo nie ma o czym.
- Zmieniłaś się - dodał Damiano.
- Proszę nie rozmawiajmy teraz o tym - rzekła.
- Skąd się znacie? - Jej matka dalej z zaciekawieniem mu się przyglądała.
- Laura pracuje w kancelarii mojego ojca.
- Jest pan synem Marka Lyncha?
- Owszem - wydusił.
- Powinniście dać mojej córce lepszą pracę.
- Tato!
- No, co? Jako twój ojciec uważam, że bycie sprzątaczką z takim wykształceniem to grzech.
- Ma pan rację. Mam to samo zdanie, co pan. Cóż jednak mogę zmienić? To nie ja jestem szefem, tylko mój ojciec. Ja dałbym wyższą posadę pańskiej córce.
- Ciekawe jaką posadę dałbyś Vanessie i swoim dziwkom. - szepnęła. Ross mocną ścisnął jej kolano.
- Pański ojciec robi błąd, marnując taki talent.
- Wiem o tym. Ja staram się go całkowicie wykorzystać. - Przesunął rękę nieco wyżej, aż Laura zakrztusiła się herbatą.
- Lauro, zachowuj się - upomniała ją jej matka.
- Bardzo lubi pan moją córkę? - zapytała. Na twarz Laury wypłynął rumieniec. Miał ochotę jej odpowiedzieć: "Tak bardzo ją lubię, że chciałbym ją pieprzyć na wszelkie możliwe sposoby."
- Ja i Laura jesteśmy bliskimi przyjaciółmi - odpowiedział.
- Jak bliskimi? 
- Mamo! Ross możemy porozmawiać na osobności?
- Jasne. - Laura podniosła się i wyszła z pokoju. Podążył za nią. Wyszli na klatkę schodową.
- Co z tobą jest nie tak? - syknęła.
- Ze mną nic. Raczej z twoimi rodzicami jest coś nie w porządku.
- Chcą mnie za wszelką cenę wyswatać. Do tej pory myśleli, że nigdy nikogo nie znajdę. Jednak powiedz mi po, co tu przyszedłeś?
- Bo mnie unikasz.
- Dziwisz się?
- Nie. Jednak nie chcę być tak daleko od ciebie.
- Śmieszne. Ja muszę się trzymać od ciebie z daleka.
- Dlaczego?
- Bo jesteś potworem! - krzyknęła. Zapadała między nimi cisza. Czuł jakby ktoś zadał mu cios prosto w serce. Był dla niej potworem. Miała rację niszczył zarówno siebie jak i ją.
- Masz rację. Jestem potworem. Popierdolonym na tysiące sposobów. Nawet nie chcesz wiedzieć jak bardzo zepsuty jestem. Jestem zły, nie ma we mnie nawet jednej cząstki dobra. Jestem chory. Pojebany. Masz rację, powinnaś się trzymać ode mnie z daleka - powiedział.
- Nie wiem czemu, ale wciąż myślę, że to nieprawda. Nie jesteś normalny, ale nie jesteś diabłem jakim się opisujesz. - Ross zaśmiał się.
- Och maleńka, jestem najgorszym złem jakie cię w życiu spotkało. Ciesz się, że ta racjonalna część mnie powstrzymuje mnie od zamienienia twojego życia w istne piekło. - Laura spojrzała mu w oczy. Były czarne. Ciemne jak mrok, który jest w jego duszy.
- Co kryjesz Lynch? - zapytała. Zbliżył się do niej.
- Nawet nie chcesz wiedzieć - powiedział, po czym zniknął.
  - Poproszę o podwójne espresso. 
- Ja również. - Obie usiadły przy jednym ze stolików. Sophie poprawiała włosy, a Laura rozejrzała się po kawiarni. Była pora lunchu i lokal pękał w szwach.
- Powiadasz, że przyszedł do twoich rodziców? - Sophie schowała lusterko do torebki.
- Niestety - westchnęła Laura.
- Ale po co?
- Nie wiem. Po prostu przyszedł, bo go unikałam w pracy.
- Ale nadal pracujecie razem w sprawie tego oszusta?
- Tak, i to nasz jedyny kontakt. Rossowi to nie odpowiada.
- Spał z twoją siostrą! - powiedziała z oburzeniem Sophie.
- Wiem! Jednak on chyba tego nie rozumie.
- Czego tu nie rozumieć? Pieprzył się z Vanessą i jednocześnie dawał tobie nadzieję na dobry seks. Przecież to karygodne i nienormalne.
- Dla nas Sophie. To jest Ross.
- I on nie rozumie, że to jest złe?
- Czasami mam wrażenie, że on nie rozróżnia dobra od zła - mruknęła Laura. Sophie przyglądała się bariście.
- Czemu tak sądzisz?
- Bo, to takie przeczucie. Gdybyś go widziała. On w ogóle nie pojmuje czemu się od niego odsunęłam. Jakby myślał, że to nic takiego.
- Facet jest walnięty.
- Chyba.
- Laura on spał z twoją siostrą. Ile razy jeszcze mam ci to powtarzać? Kiedy ty robiłaś sobie nadzieję, on zabawiał się z Vanessą.
- Nie wiedział kim ona jest.
- Usprawiedliwiasz go? - Sophie spojrzała sceptycznie na Lau. Dziewczyna westchnęła.
- Nie. Nie usprawiedliwiam go. Jednak jestem wściekła na Van. Na pewno wiedziała kim on jest.
- Przynajmniej wiemy czemu się do ciebie nie odzywała.
- Nadal tego nie rozumiem - powiedziała Laura. Kelner przyniósł ich zamówienia.
- Czego? Tego, że Lynch pieprzył Vanessę?
- Nie. Vanessa mówiła dziwne rzeczy.
- To znaczy?
- Powiedziała, że nie pasowali do siebie.
- To cię martwi?
- Vanessa lubi przypadkowy seks, Ross też. Czemu więc do siebie nie pasowali?
- Nie wiem. - Wzruszyła ramionami. - Może tak tylko powiedziała, by mieć jakiś powód.
- Powiedziała, że miał inne upodobania niż ona.
- Upodobania?
- Tak. Powiedziała że: Inaczej patrzył na świat. Nie był dla mnie odpowiedni. Tyle.
- Dziwne.
- Gdy ją zapytałam, czy zrobił jej krzywdę powiedziała, że tylko taką, na którą sama się pisała.
- Może lubi ostry seks?
- Ross?
- No z tego co opowiadałaś, chłopak ma wyobraźnię. - Sophie upiła łyk kawy.
- To nie trzyma się kupy.
- Co?
- Wszystko.
- Co masz na myśli?
- Ross, Vanessa, Kate, Courtney. To nie ma sensu.
- Czemu?
- Pomińmy fakt, że Ross sypiał z Vanessą.
- Trudno to pominąć - mruknęła Sophie.
- Jego dziewczyny są dziwne.
- Dziwne?
- Na przykład Kate. Była suką, ale gdy pojawiał się Ross, zmieniała się w zupełnie inną osobę.
- Może chciała mu się podlizać.
- Ona się go bała. Z pyskatej i chamskiej szmaty, nagle gdy on się pojawiał zmieniała się w płochliwą i posłuszną dziewczynkę,
- Może ci się przewidziało.
- Też tak myślałam. Jednak Courtney jest taka sama.
- Też jest szmatą?
- Nie! Gdy pojawia się Ross, ona się kuli i zachowuje się tak jakby się go bała. Tu nie chodzi tylko o ostry seks.
- To, o co?
- On ciągle mówi, że jest potworem, że ma ciemną dusze.
- Pojeb - skomentowała rudowłosa.
- Coś w tym jest - odpowiedziała Laura.
- Masz coś konkretnego na myśli?
- Gdy wyszliśmy z mieszkania rodziców powiedział do mnie coś takiego: Jestem potworem. Popierdolonym na tysiące sposobów. Nawet nie chcesz wiedzieć jak bardzo zepsuty jestem. Jestem zły, nie ma we mnie nawet jednej cząstki dobra. Jestem chory.
- Przynajmniej tego nie ukrywa.- Sophie uśmiechnęła się gorzko.
- To nie wszystko. Powiedział : Och maleńka, jestem najgorszym złem jakie cię w życiu spotkało. Ciesz się, że ta racjonalna część mnie powstrzymuje mnie od zamienienia twojego życia w istne piekło.
- Co to znaczy? Prócz tego, że to świr.
- Nie wiem. - Laura spojrzała za okno. Mnóstwo ludzi szło chodnikiem.
- Myślisz, że on coś ukrywa?
- Jestem tego pewna.
- Ciekawe co.
- Myślę, że on je bije. To by wszystko tłumaczyło. Poza tym. ostatnio Courtney nie pojawia się w pracy, a  jak już jest, przypomina zjawę.
- Zauważyłaś jakieś ślady u niej lub u Kate?
- Nie, zawsze po takich przerwach nosi koszule zapinane po samą szyję.
- Laura myślę, że powinnaś zakończyć z tym człowiekiem jakiekolwiek kontakty. To świr.
- To nie takie proste - westchnęła.
- Laura, wiem, że coś do niego czujesz, ale to nie facet dla ciebie. - Chwyciła koleżankę za rękę.
- Wiem, ale ja się w nim zakochałam.
- Laura skończ z tym póki nie jest za późno. Jeszcze spotkasz tego jedynego. Na Rossie świat się nie kończy.
- To tak cholernie trudne. - W oczach brunetki pojawiły się łzy.
- Nie kochanie, to nie jest trudne. On nie da ci tego, czego pragniesz. Może jedynie złamać ci serce. - Laura wiedziała, że to prawda. Ross nie był księciem z bajki. Był idealny tylko z zewnątrz. W środku kryło się coś niewiadomego. Tak naprawdę nie wiedziała kim jest. W jednej chwili był cudownym, porządnym facetem, który się o nią martwił, a potem mówił, że może zmienić jej życie w piekło. Sophie miała rację, musi wreszcie z tym skończyć. On źle na nią wpływał. Bała się, że ją zmieni, w kogoś kim nie jest i tak powoli się działo. Obawiała się, że będzie drugą Courtney. W oczach tej dziewczyny nie było już życia. To straszne, ale Lau widziała w nich tylko pustkę i ból. Dosłownie jakby Ross wyssał z tej dziewczyny życie. Nie chciała tego. Nie chciała być cieniem. Nie mogła być jego cieniem. Kolejnym w kolekcji. Spojrzała na Sophie. Widziała, że ta się o nią martwi. Przełknęła z trudem ślinę, po raz kolejny w ciągu kilku dni powstrzymując płacz.
- On ma nade mną władzę - szepnęła.
- Uwolnij się od niego.
- Nie mogę Sophie, nie mogę. - Ukryła twarz w dłoniach.
 Patrzyła na swoje odbicie w lustrze. Nie poznawała już siebie. Czerwona, obcisła sukienka wiązana na szyi. Kręcone włosy i perfekcyjny make up. To nie była ta sama Laura sprzed czterech miesięcy. Wzięła głęboki oddech i poprawiła szminką usta. Włosy zebrała i przerzuciła przez jedno ramię. Spojrzała po raz ostatni w lustro i wróciła na salę. Benett siedział w jednym z boksów i popijał brandy. Niedaleko nich usytuował się Ross, który wpatrywał się w nią niczym jastrząb. Nie rozmawiali ze sobą. Poinformowała go tylko, że dziś Gosling zaprosił ją do jednego z najmodniejszych klubów w LA. Wszędzie panował półmrok, gdzieniegdzie przebijały się klubowe światła. Łatwo można było natomiast dostrzec ogromny, podświetlony bar. DJ zabawiał publikę na ogromnym parkiecie. Ludzie falowali w rytm bitu. Niektóre z par, wręcz posuwały się do obscenicznych ruchów. Laura spojrzała w kierunku Rossa. Czuła się jak ofiara, śledzona przez swojego prześladowcę. Nie miała pojęcia, co ma dalej zrobić. Obiecała Sophie, że po zakończeniu sprawy odejdzie. Jednak na samą myśl, czuła supeł w żołądku. Nie była gotowa zostawić to miejsce. Nie była gotowa odciąć się od Lyncha. Poinformował ją, że odnalazł jeszcze dwie kobiety, które skrzywdził Gosling. Wiedziała, że gra w niebezpieczną grę. Jeden zły ruch i przytrafi się jej to, co tamtym kobietom. Podeszła do boksu i wśliznęła się na miejsce obok Goslinga.
- Jesteś moja piękna.
- Tak, już wróciłam.
- Stęskniłem się - wymruczał.
- Czyżby? - Laura uniosła brew. Brunet pochylił się do niej.
- Och, nie wiesz jak bardzo.
- Myślałam, że brandy cię wystarczająco zabawi. - Upiła swojego drinka.
- Panno Marano, nic nie może się równać z panią.
- Na pewno coś może.
- Chodź zatańczyć - powiedział. Laura spojrzała w stronę parkietu i tańczących tam ludzi. Przerażała ją nieco wizja tańca z Goslingiem.
- Nie możemy zostać tutaj? - zasugerowała.
- No chodź. Nie przyprowadziłem cię tutaj, byś tylko siedziała.
- Ale mi tu dobrze, naprawdę.
- Lauro. - Spojrzał na nią i uległa mu. Musiała przyznać, że był całkiem niezły. Gdyby nie wiedziała, że jest oszustem i na dodatek gwałcicielem to dałaby się nabrać. Gdy szli na parkiet czuła na sobie wzrok Rossa. Nie odważyła się jednak na niego spojrzeć. Coś mówiło jej, że nie byłaby zadowolona z jego widoku. Gosling objął ja i zaczęli razem tańczyć. Początkowo czuła lekki dyskomfort z powodu jego dotyku, ale im bardziej wsłuchiwała się w muzykę, tym bardziej dawała. się ponieść. Po prostu chciała się pobawić, jak każda jedna osoba w tym klubie, no może z wyjątkiem Lyncha. On nigdy nie wydawał się typem skorym do zabawy. DJ grał szybkie kawałki i świetnie tańczyło się jej z Benettem. Odważyła się nawet nieco z nim poflirtować i zaczęła kusząco kręcić biodrami. Mężczyzna położył dłonie na wysokości jej bioder. Przetańczyli razem kilka piosenek. Nagle usłyszała znajomy głos.
- Odbijamy. - Przez całe ciało przeszedł jej dreszcz. Chwilę później poczuła znajomy dotyk. Skóra paliła ją przez sukienkę. Czuła znaną jej mieszankę perfum i tytoniu. Ross objął ją od tyłu. Nie wiedziała, co się stało z Benettem. Pewnie przestraszył się Lyncha. Ten facet ma coś w sobie, co sprawia, że człowiek się go boi. Przymknęła oczy, uczucia które ją ogarnęły były nie do zniesienia. Mogłaby wiecznie trwać w jego uścisku. Przesunął ręce wzdłuż jej boków, wywołując kolejną falę dreszczy. Przechyliła głowę i odważyła się na niego spojrzeć. Miał nieodgadniony wyraz twarzy. Zgadywała, że był wściekły, zły, ale było coś jeszcze. Bała się to określić pożądaniem. Przyzwyczaiła się do swojej brzydkiej odsłony, jednak domyślała się, że w tym nowym wydaniu oddziałuje na Lyncha. Może mogłaby to wykorzystać? Skoro on perfidnie wykorzystuje swoją męskość, to może ona też dałaby radę zdziałać coś swoim seksapilem.
- Nie trzymaj mnie w niepewności - szepnął do jej ucha.
- Ja?
- Tak, ty. Jesteś małą, perfidną uwodzicielką. - Był wściekły, czuła to. Jego palce, wpijały się jej w biodra. Będzie miała na sto procent siniaki.
- Coś ci się pomyliło.
- Wcale nie. Wiem co robisz.
- Sam kazałeś mi z nim flirtować. Miałam go uwieść, czyż nie?
- Miałaś z nim nawiązać kontakt.
- To nie to samo? - Ross przyciągnął ją do siebie.
- Robisz to, bo wiesz, że mi się to nie podoba - syknął.
- Zazdrosny?
- Nie lubię jak ktoś dotyka coś  mojego.
- Nie jestem twoja! - Poczuła złość. Uważał ją za swoją kolejną zabaweczkę? Co za dupek.
- Cóż, mam na ten temat inne zdanie. - Próbowała mu się wyrwać, jednak wzmocnił uścisk. Przesunął nosem za jej uchem. Zadrżała. Czuła jego szatański uśmiech. Cholerne ciało musiało się zdradzić.
- Jesteś. Moja. I. Tylko. Moja - szepnął, po czym zniknął. Laura odwróciła się, jednak nigdzie nie zauważyła blondyna. Jak szybko się pojawił, tak szybko zniknął. Laura wróciła do stolika, jednak nigdzie nie widziała Benetta.
- Tylko tego brakowało - warknęła. Przecisnęła się w stronę baru.
- Lau! - odwróciła się i zobaczyła Goslinga.
- Myślałam, że uciekłeś. - Usiadła na miejscu obok niego.
- Szampana? - Pokiwała głową. - Miałem zamiar.
- Och. - Laura upiła łyk.
- Myślałem, że wymieniłaś mnie na nowszy model.
- Benett, to był tylko taniec.
- Dość erotyczny - mruknął. Twarz Lau pokryła się szkarłatnym rumieńcem. Upiła większego łyka.
- To tylko taniec. Nawet nie wiem, co to był za gość. Olał mnie, po piosence.
- Widziałem - mruknął mężczyzna.
- Widzisz? To tylko taniec. - Uśmiechnęła się uroczo.
- Myślałem, że może...ty i ten gość, no wiesz.
- Mówię ci, że nie wiem nawet jak on ma na imię. Większość ludzi w tym klubie tańczy bardziej obscenicznie niż ja i ten gość.
- Dobra, zostawmy ten temat. Wypijmy za tą wspaniałą noc i kolejną randkę. - Wznieśli kieliszki i  stuknęli nimi. Zaczęli rozmawiać, na temat par w klubie. Wyśmiewali niektórych z tancerzy. Lau rozglądała się wokoło, lecz nigdzie nie widziała charakterystycznej blond czupryny. Co gorsza, zaczynała czuć się coraz gorzej. Obraz jej się rozmazywał i kręciło jej się w głowie. Odstawiła kieliszek.
- Dobrze się czujesz? - zapytał Benett. Lau spojrzała na niego.
- Tak - mruknęła.
- Wyglądasz jakoś blado. Nic ci nie jest?
- Nie, dam radę. - Próbowała sobie przypomnieć ile wypiła. Dwa kieliszki szampana i dwa shoty na wstępie oraz jedno martini. Zachwiała się na stołku, Benett uchronił ją od upadku.
- Jednak, chyba coś ci jest.
- Trochę mi słabo - wybełkotała.
- Pewnie ci alkohol zaszkodził. To za dużo na twoją główkę, skarbie. - Uśmiechnął się. - Chodź, pojedziemy do ciebie, ok? - Laura pokiwała głową, nie była już w stanie skleić sensownej odpowiedzi. Gosling złapał ją pod ramię i pomógł jej wstać. Przeciskali się przez tłum, a raczej on ją ciągnął. Nie była w stanie iść sama. Sporo wypiła, ale wiedziała, że ta ilość alkoholu nie doprowadziłaby ją do takiego stanu. Owszem, byłaby mocno wstawiona, ale na pewno wyszłaby o swoich siłach. Przez jej myśli, zaczęła się przedzierać straszna myśl. Próbowała sobie przypomnieć, czy była wystarczająco ostrożna. Nagle do niej dotarło. Szampan. Z trudem spojrzała na mężczyznę. Dochodzili do ciemnego korytarza przy tylnym wyjściu z klubu. Mało osób się tam kręciło. Chłopak uśmiechał się pod nosem. Chciała uciekać, ale była już w pułapce. Weszli do wąskiego korytarza. Zarejestrowała, że nagle się zatrzymali. Gosling przyszpilił ją do ściany. Poczuła jego usta na szyi i dekolcie. Dyszał jak jakieś zwierzę. Chciała uciekać, krzyczeć. Jednak nic nie mogła. Próbowała go odsunąć, ale on zablokował jej dłonie. Słyszała jak rozdziera materiał sukienki. Zaczęła płakać. Była jak w pułapce. Jej ciało nie chciało, jej słuchać.
- I co maleńka? Trzeba było pilnować kieliszka, teraz się zabawimy. - Zaśmiał się szyderczo i wpił się w jej usta. Jego dłoń wędrowała w górę uda. Próbowała walczyć, ale nic z tego. Była bezsilna. Jedyna myśl, jaka jej została, to gdzie jest Ross? Miał ją chronić. Gdzie on jest? Mężczyzna wsunął dłoń pod jej majtki. Zamknęła oczy. Już wkładał palec, gdy poczuła, że nagle się odsunął. Otworzyła oczy i zobaczyła jak blondyn zadaje mu cios w szczękę. Gosling zachwiał się lekko. Przy wejściu stały trzy przerażone kobiety, jedną z nich była ich klientka. Gosling uderzył w brzuch Rossa. Ten lekko się zgiął, lecz potem runął na faceta i zaczął go okładać pięściami. Laura bała się, że go zabije. Chciała krzyknąć by przestał, jednak nagle osunęła się na podłogę. Jedyne, co pamięta to krzyk blondyna:
- Laura!
Potem była już tylko ciemność.
  Obudziły ją promienie słońca przedzierające się do pokoju. Kręciła głową próbując znaleźć lepszą pozycję, jednak nic to nie dawało. Po chwili się poddała. Miała ciężkie powieki, z trudem je podniosła. Zobaczyła biały sufit. Nie bardzo pamiętała jak trafiła do domu. Czyżby Benett ją odwiózł? W głowie wyświetlały jej się urywki z poprzedniego wieczoru. Klub, Gosling, taniec z Rossem. Do tego momentu pamięć nie zawodziła. Później było gorzej. Przypominała sobie, że nigdzie nie było blondyna, co ją zaskoczyło. Leżała tak przez moment, wpatrując się w sufit. Źle się poczuła i Benett zaproponował, że ją odwiezie. Nagle jak przez mgłę przypomniała sobie krew i Rossa. Poczuła ucisk w sercu. Ross pobił Goslinga. Odwróciła się do okna. Zaskoczył ją widok. Była gdzieś wysoko, przez duże okno widziała krajobraz centrum LA. To nie był jej pokój. Podniosła się i od razu tego pożałowała. Ból rozsadzał jej głowę. Naprzeciw łóżka ujrzała toaletkę z jasnego drewna. Pokój był w kolorach beżu i brązu. Na podłodze była beżowa wykładzina, a ona leżała na ogromnym łożu z dużym, pikowanym zagłówkiem i złotą ramą. Z tyłu łózka, jedna ściana była pokryta tapetą z fotografią drzew bambusowych, wszystko w kolorach beżu i brązu. Dotarło do niej gdzie była. To sypialnia Rossa. Na stoliku leżały tabletki i sok pomarańczowy. Chwyciła jedno i drugie. Siedziała i patrzyła na otaczający ją pokój. Nie tak sobie wyobrażała sypialnię Rossa. Była zbyt...kobieca? Za bardzo przytulna, mimo tego bogactwa i luksusu. Zrozumiała, że jest w pokoju gościnnym. Wstała i zauważyła w lustrze, że ma na sobie biały, męski podkoszulek sięgający kolan. Z przerażeniem dostrzegła też, że nie ma stanika.
- Dupek! - warknęła. Jej wzrok przykuła sukienka. Ta sama, którą miała wczoraj na sobie. Podeszła i wzięła ją do rąk. Z przerażeniem dostrzegła, że jest podarta.
- Co jest do cholery? - do głowy przedzierały się kolejne wspomnienia. Bójka, kobiety, ciemny korytarz, odurzająca woda po goleniu. Domyślała się tego, co mogło się stać. Odłożyła sukienkę i wyszła z pokoju. Jej oczom ukazał się długi korytarz. Ściany były białe, a na nich były małe obrazy i kinkiety. Zauważyła też biało-złote drzwi po lewej. Obok była wnęka, a tam duży obraz przedstawiający chyba Paryż. Szarpnęła za klamkę, jednak drzwi nie drgnęły. Poszła dalej. Doszła do schodów. Zeszła na dół. Była w ogromnym salonie. Na podłodze był brązowy marmur, a ściana naprzeciw schodów była jednym wielkim oknem. Po prawej stronie stały dwie szare kanapy ustawione naprzeciw siebie, pomiędzy nimi był stolik i biały, pluszowy dywan. Jej wzrok przykuł duży telewizor oraz kominek. Po przeciwległej stronie stał fortepian. Zauważyła też zielone zasłony. Naprzeciw fortepianu stał duży fotel oraz stolik, a na nim kwiaty. Po lewej stronie od schodów była jadalnia, a jak się odwróciła zauważyła też kuchnię. Usłyszała Rossa z głębi korytarza jednak nie chciała tam iść. Nie wiedziała w jakim jest na stroju. Przyglądała się chwilę rzeźbom i obrazom w pokoju, a potem poszła do kuchni. Tu też było duże okno, a szafki były szaro-brązowe. Usiadła brzy barze śniadaniowym. Po chwili usłyszała kroki. Zatrzymał się i chwilę stał w miejscu. Nie odwracała się. Przełknęła tylko głośno ślinę.
- Wstałaś już? - zapytał. Pokiwała głową. Blondyn wszedł do kuchni. Okrążył barek, i stanął po drugiej stronie. Laura przyjrzała mu się. Nie wyglądał jak zawsze. Nie miał koszuli, krawata i garnituru. Ubrany był w czarny t-shirt i podarte jeansy, włosy miał jeszcze wilgotne po prysznicu. Serce Lau przyspieszyło.
- Jak się czujesz?
- Lepiej niż mógłbyś przypuszczać - odpowiedziała.
- Kawy?
- Z chęcią.
- Głodna jesteś? Gosposia przyszykowała kanapki z łososiem. 
- Mogę zjeść. - Ross kręcił się po kuchni. Czuła, że jest wściekły. Podał kawę i upiła kilka łyków.
- Jesteś na mnie zły? - Zacisnął szczęki i popatrzył gdzieś ponad nią.
- Jestem.
- Ale...ale dlaczego? - Czuła się jak dziecko, karcone przez ojca.
- Jestem wkurwiony na ciebie, na siebie, na Goslinga, na wszystkich.
- Och . - Spuściła wzrok na podłogę.
- Pamiętasz coś?
- Nie wszystko - szepnęła.
- Powiedz co dokładnie pamiętasz - rozkazał. Przełknęła głośno ślinę.
- Byłam w klubie z Goslingiem, pamiętam, że trochę wypiłam.
- Trochę? - żachnął.
- Sporo - poprawiła się. - Tańczyłam z nim i z tobą. Później zniknąłeś, a ja piłam szampana z Benettem.
- Pojechałem po klientkę i tamte dwie kobiety, które były pokrzywdzone przez tego sukinsyna.
- Źle się poczułam i, potem nie wiem co było dalej. Wiem, że byliśmy w jakimś ciemnym korytarzu, ty pobiłeś Goslinga i nie wiem co dalej. Widziałam jednak sukienkę. - Ross ostro wciągnął powietrze i spojrzał na nią wzrokiem wypranym z emocji.
- Ten skurwiel, dosypał ci tabletkę gwałtu do kieliszka, a później się do ciebie dobierał. Masz ogromne szczęście, że wszedłem tylnym wejściem.
- Ross, ja...
- Cicho. Początkowo myślałem, że może ty i on, jednak wiedziałem, że nie posunęłabyś się do tego. Chciałem go kurwa zabić. Gdybyś nie zemdlała to...
- Ross nic mi nie jest.
- Kurwa, Laura! On cię próbował zgwałcić, rozumiesz? Zgwałcić! A ty zachowujesz się tak jakby nic się nie stało!
- Bo mnie nie zgwałcił, prawda?
- Nie zdążył.
- Nic się nie stało.
- Stało!
- Ross.
- Laura, gdy pomyślę, że on cię mógł dotknąć...
- Ross, nic mi nie jest.
- Kurwa! - Uderzył pięścią w blat. Laura podskoczyła.
- Przebrałeś mnie?
- Owszem, ale chyba nie zamierzasz się o to wściekać? - powiedział z sarkazmem.
- Zdjąłeś mi stanik!
- I?
- Dlaczego?
- Dlaczego, co?
- Czemu mnie dotknąłeś?
- Bo nie mogłem, cię kurwa zostawić w tej podartej sukience, poza tym doktor Bailey cię badała.
- Byłam w szpitalu?
- Nie, lekarz zbadał cię u mnie. Powiedziała, że jeśli do wieczora nie będziesz miała niepokojących objawów, jak wymioty czy omdlenia to nic ci nie będzie. Masz też odpoczywać.
- Rozumiem, że dlatego musiałeś zdjąć mi stanik.
- Kurwa, Laura. Gość cię o mało nie zgwałcił, a ty robisz mi awanturę o cholerny stanik! Co z tobą jest nie tak?!
- Ze mną? Co z tobą jest nie tak?! Nie wierzę, byś zdjął mi ten stanik, i nie podglądał! - Ross wybuchł śmiechem.
- Nawet jeśli podglądałem, to co?
- Dupek. Chory pojeb! - krzyknęła. Blondyn zanosił się od śmiechu.
- Jest pani stuknięta, panno Marano. - Chwilę milczeli, Laura jadła kanapki, a Ross się jej przyglądał.
- Dziękuję - szepnęła.
- Za co?
- Za to, że mnie uratowałeś.
***
Hej wszystkim :) No i macie czternasty rozdział. Jak mówiłam, sporo się dzieje. W kolejnym rozdziale też będzie dla Was niespodzianka. Bowiem będzie ślub xD Powiem jedno, ten ślub wszystko odmieni :P Zastanawiałam się czy nie przenieść opowiadania na Wattpada. Co wy na to? Nie ukrywam, że chodzi mi pomysł by to kiedyś po skończeniu wysłać do jakiegoś wydawnictwa. Opowiadanie na wattpadzie bym nieco poszerzyła. Jednak sama nie wiem, czy jest to na tyle dobre. No dobra, ja już kończę, bo Delly bierze grypa. Czekam na wasze komentarze :P







Music

Template by Elmo