Strony

środa, 17 lutego 2016

Rozdział szesnasty - "I zanim minie dzień, zapomnieć zdążysz mnie."

W poprzednim rozdziale:
- Ross najlepsze randki miałam z oszustem i gwałcicielem. Patrząc dzisiaj na Alexę i twojego brata uświadomiłam to sobie. Ja tak naprawdę też nie wiem co to miłość - wyrzuciła z siebie.
- Wiesz to ze ślubu mojego brata? - zapytał.
- Tak. Oni się tak cholernie kochają. Spójrz na nich. Przecież to widać, a ja miałam tylko beznadziejnego Harry'ego, który był ze mną tylko dla tego, że miałam mieszkanie i kasę od rodziców i oszusta, który chciał mnie zgwałcić. Ja nigdy nie doznam tego, co Alexa. - Nagle poczuła jego wargi na swoich. Ciepłe, miękkie nacierały na jej. Zmuszając by je otworzyła. Chwyciła go za kark, a on oplótł swoje ręce wokół jej talii. Przycisnął się do niej. Poczuła jego język, który natarczywie badał każdy zakątek jej ust. Smakował miętą i szklanką szampana, którą wypił na początku wesela. Nie chciała tego kończyć, wreszcie wie jak smakują te cudowne usta. Przez jej ciało przeszedł dreszcz. Przygryzł leciutko jej wargę, a ona jęknęła. Nigdy nikt jej tak nie całował. Ich oddechy mieszały się, aż stali się plątaniną ust, języków i rąk. Nagle usłyszeli krzyk. Oderwali się od siebie, Laura spojrzała na kobietę w białej sukni i mężczyznę w ślubnym garniturze. Spojrzała na Rossa, patrzył na nią tak jak się obawiała. Do jej oczu nabiegły łzy. Zerwała się z ławki.
- Laura!
Nie zatrzymywała się. Nie spodziewała się, że będzie ją gonić.










Siedział przy stoliku i ją obserwował. Była śliczna, taka jaką ją zapamiętał. Blond włosy, szczupła sylwetka. Zawsze miał wrażenie, że gdy Abby pojawia się gdzieś, wszystko wokół stawało się jaśniejsze. Nadal był wściekły. To co mu zrobiła nigdy nie przestanie boleć. Jednak musiał w pewnym stopniu się z tym pogodzić. Mieli Jacka. On był jego celem w życiu. Nie sądził, że rodzina jest tak ważna póki jej nie stracił. Tyle miesięcy wyjętych z życia jego syna. Wtedy zrozumiał, że w życiu nie liczy się pieniądz tylko miłość. Tak bardzo chciałby to odzyskać. Abby i syna, jednak wie, że ona nigdy do niego nie wróci. Przestała go kochać. Zdawał sobie sprawę, że to jego młodszy brat skradł jej serce. Abby nigdy się do tego nie przyzna, ale on wie. Wie, że tak jest. Ross nie tyle zabrał mu wszystko, co skradł serce jego żony. Spojrzał do góry. Przy stoliku stała Abby. Miała na sobie długą, różową sukienkę.
- Mogę? - pokazała na krzesło stojące obok, Riker kiwnął głową.
- Nie sądziłem, że przyjdziesz - powiedział. Abby uśmiechnęła się.
- Też tak myślałam - odparła.
- To co tu robisz? - zapytał, lecz po chwili tego żałował. Zabrzmiało to jak zarzut. Abby jednak uśmiechnęła się.
- Alexa bardzo nalegała. Poza tym bardzo lubię Rocky'ego.
- Taaa zawsze lubiłaś moich braci - powiedział, a Abby spuściła wzrok. Wiedziała do czego nawiązał.
- Przepraszam.
- Nie ma za co Riker. To, co ci zrobiłam było okrutne, zasługuję na takie traktowanie.
- Nie i przepraszam.
- Nic się nie stało.
- Stało. Jesteś matką mojego syna, nie mogę cię tak traktować.
- Ja potraktowałam cię znacznie gorzej.
- Owszem, nigdy tego ci nie wybaczę. - spojrzał w jej oczy.
- Wiem - szepnęła. - Ale tego nie żałuję.
- Czemu?
- Nie rozumiesz?
- Nie, nigdy tego nie zrozumiałem. Czemu mi to zrobiłaś?
- Wow sądziłam, że wiesz - powiedziała.
- Nie.
- Riker nasz związek był fikcją. Owszem kochałeś mnie, ale jak byliśmy na studiach. Potem...przestałeś. Nie chciałam długo w to wierzyć, ale jak urodził się Jack. Odsunąłeś się od nas.
- Nieprawda. Zawsze was kochałem. Starałem się wam zapewnić tylko godny byt.
- Nie Riker. Sam siebie okłamujesz. Już jak braliśmy ślub przestałeś mnie kochać.
- Nie.
- Tak, byłeś ze mną bo tak łatwiej. Nie wiem czy bałeś się samotności, ale teraz wiem, że mnie nie kochałeś. Potrzebowałam ciebie i twojej miłości a nie pieniędzy - powiedziała. Riker schował twarz w dłoniach. Te słowa tak go zabolały, raniły na całego.
- Naprawdę tak sądzisz? Że cię nie kochałem? Że nie kochałem Jacka? Byliście wszystkim co miałem.
- Byliśmy tylko wyobrażeniem twojej idealnej rodziny. Chciałeś nas bo pasowaliśmy do schematu idealnej rodziny. Ty młody prawnik, pracujący w renomowanej kancelarii, do tego młoda, piękna żona i syn. To właśnie kochałeś, nie nas.
- Przestań! - krzyknął. Kilku gości się na nich spojrzało.
- Nie, Riker. Ross ci nic nie zabrał. Winisz mnie, jego. Sam siebie jednak nie. Jesteśmy winni wszyscy, cała trójka. Ross tylko przyspieszył to, co było nieuniknione.
- Sądzisz, że byliśmy skazani na porażkę?
- Tak Riker. Tam gdzie kocha tylko jedna strona nie ma mowy o sukcesie. Gdyby nie Ross, byłby ktoś inny. Wiem, że to niczego nie usprawiedliwia ale zrozum, że gdy on się pojawił my byliśmy tylko na papierze.
- Tyle razy chciałem go zabić. Co ja gadam chciałem was oboje zatłuc. Tyle miesięcy spędziłem na tym, by tłumić w sobie tą nienawiść. Nienawidzę go. Nienawidzę ciebie.
- Przepraszam - szepnęła.
- Ale od dziś nienawidzę także siebie. Masz rację. Może nie do końca się chcę z tym zgodzić, ale sam poniekąd pozwoliłem ci odejść. Tak bardzo się skupiłem na ojcu i pracy, na tym by być kimś...
- Że zapomniałeś o nas.
- To nie znaczy jednak, że was nie kochałem. Kochałem. Nawet nie wiesz jak bardzo mnie to zabolało jak przyszłaś i powiedziałaś, że mnie z nim zdradziłaś. On jest i będzie szują, ale ty...Ty byłaś moim życiem, które po części sam sobie odebrałem.
- Riker stało się, to co się stało. Nie wyszło nam, ale życie niezależnie od Rossa toczy się dalej.
- Mamy Jacka.
- Właśnie. Żałuję, że przez tyle czasu ci utrudniałam z nim kontakt. Teraz widzę,  że to był błąd. On cię mocno kocha i wciąż pyta kiedy przyjdziesz. - Riker uśmiechnął się.
- Abby zacznijmy od nowa - szepnął.
- Zgoda - odpowiedziała.
 Wyszedł na zewnątrz. Nie cierpiał ślubów. Był świadkiem Rocky'ego ale to niczego nie zmieniało. Nie czuł po prostu atmosfery takich uroczystości. Dawno temu obiecał sobie, że nigdy w życiu się nie ożeni i póki, co dotrzymywał tej obietnicy. Był ciekaw gdzie zniknęła panna Marano. Miał ochotę zabić Rossa. Sprzątnął mu laskę sprzed nosa. Z paskudy zrobił to coś. Jakiś totalny plastik. Wiedział, że Ross zrobił to specjalnie.Wcale nie chodziło o Laurę, skądże chodziło by utrzeć nosa Ratliffowi. Udało mu się. Pamięta jak któregoś wieczora Ross pojawił się pod jego domem jak ten wychodził z samochodu. Pojawił się znikąd, cały w czerni.
- Ellingtonie. - usłyszał. Odwrócił się od samochodu i zamarł. Przed nim stała czarna postać z blond czupryną. Spodziewał się prędzej śmierci niż jego w garażu podziemnym. 
- Witaj Ross. Co tu robisz? - starał się to powiedzieć luźno i swobodnie ale czuł, że to nie jest koleżeńskie spotkanie, zwłaszcza gdy zobaczył skórzane rękawiczki na dłoniach blondyna.
- Powiedzmy, że byłem w okolicy i pomyślałem, że wpadnę do starego kumpla - powiedział Ross.
- Myślisz, że się na to nabiorę? Nie jesteśmy kumplami.
- Powiedziałem powiedzmy.
- Słyszałem, a co cię tu tak naprawdę sprowadza? Prędzej spodziewałem się śmierci niż ciebie tutaj. - Ross uśmiechnął się tajemniczo, po czym zbliżył się do bruneta.
- Ja i śmierć to jedno i to samo Ratliffie. 
-Tak? - wydukał brunet.
- Owszem. - Ross ścisnął bruneta za gardło i pchnął na filar.
- Lubisz takie sierotki, co?
- Nie wiem o czym mówisz.
- Lubisz takie kobiety jak Laura. Lubisz być panem sytuacji - wysyczał.
- O co ci chodzi do cholery?!
- Dlatego się koło niej kręcisz. Myślisz, że nie wiem co ty robisz z tymi dziewczynami?
- Spierdalaj. - Ross zacisnął mocniej dłoń na gardle Ella.
- Robisz z nich uległe, popierdoleńcu. Ostry seks? Mówiąc szczerze zaskoczyłeś mnie.
- Skąd, skąd o tym wiesz?
- Pamiętasz Britney?
- Ttaaak.
- Wyśpiewała wszystko.
- Czego chcesz?
- Zostawisz Laurę w spokoju.
- A jak nie będę tego chciał?
- Gówno mnie obchodzi czego chcesz. Jeśli nie zostawisz jej w spokoju, to wszyscy się dowiedzą prawdy o tobie. Mam coś co dawno temu zgubiłeś.
- Jak...jak to zdobyłeś?
- Ma się sposoby. Pamiętaj, że przede mną nic nie ukryjesz. Jeśli się nie zgodzisz to nie dość, że cię zniszczę, to znajdą cię martwego gdzieś w rzece. Jak to się mówi? A, nieszczęśliwy wypadek. - Ross uśmiechnął się.
- Zgoda, tylko mnie puść.
Potem Ross jak się pojawił tak i znikł, a Ellington odpuścił sobie Laurę. Miał ochotę się odegrać na tym sukinsynie, ale ten miał go w garści. Ell nie był głupi i wiedział, że Ross nie żartuje.  Podrapał się po szyi, jeszcze czuł ten ucisk. Zobaczył mężczyznę idącego z ogrodu, zapinającego koszulę i spodnie. Czekał chwilę, by ją zobaczyć, ale nie pojawiała się, Mógł to olać, jednak nie chciał by w razie co Alexa lub Rocky ją znaleźli. Poszedł w kierunku skąd szedł mężczyzna. Kawałek dalej, zobaczył ją leżącą na trawie. Podarte rajstopy, rozpięta sukienka i stanik. Nawet jej nie ogarnął. Leżała totalnie zalana.
- Super - powiedział mężczyzna i podszedł do blondynki. Trącił ją nogą, lecz nie reagowała. Trącił ja jeszcze raz, mruknęła coś. Pochylił się i zapiął jej ubranie, po czym wziął pod ramię i zaprowadził do parku.
- Nawet kurwa na ślubie brata musiałaś się schlać?
- Zzzostaw mnieee.
- Chciałabyś, ale nie pozwolę byś zepsuła Rocky'emu ślub. - Posadził ją na ławce.
- Siedź tu kurwa. - Pobiegł z powrotem na salę, nie wierzył w to, ale chciał prosić o pomoc Rossa. Rozejrzał się, ale nigdzie go nie widział. Podszedł do Rylanda.
- Gdzie Ross?
- Ross?
- Tak kurwa Ross.
- Nie wiem. Wyszedł gdzieś za tą sprzątaczką.
- Kurwa.
- Co chcesz od Rossa?
- Mam do niego sprawę.
- Do Rossa? - zapytał zdziwiony Ryland.
- Tak kurwa, do niego.
- Poszukaj go na zewnątrz.
- A gdzie jest Rocky?
- Poszli z Alexą na spacer.
- Na własnym weselu?
- No.
- Co tu się kurwa dzieje?
- Jest tylko Riker, siedzi przy stoliku. - Ellington obejrzał się i zobaczył blondyna z Abby.
- Z Abby?
- No. Może ja jakoś pomogę?
- Dzięki młody, dam sobie radę. - Ellington chwycił butelkę wody. Modlił się w duchu by Rydel gdzieś mu nie spierdoliła. Gdy wrócił zobaczył blondynkę leżącą przy ławce. Podniósł ja i posadził powrotem. Przechylił jej głowę i unieruchomił, po czym przyłożył jej butelkę do ust. Blondynka zaczęła się krztusić i próbować go odepchnąć.
- Pij suko - warknął. Gdy opróżnił butelkę, usiadł obok. Blondynka schowała twarz między kolanami. Siedzieli tak dłuższą chwilę. Rydel w pewnym momencie się zerwała i zwymiotowała.
- Brawo blond kurwiszonie, brawo - Ellington bił brawa i śmiał się. Blondynka spojrzała na niego z wściekłością i obtarła usta.
- Spierdalaj.
- Nawet na ślubie brata musisz się najebać do nieprzytomności i dać komuś dupy.
- Spierdalaj.
- Powinni z tobą zrobić porządek. - Rydel usiadła na ławce.
- Chciałbyś.
- Taką kurwę? Jasne.
- Odpierdol się.
- Ojciec powinien cię wydziedziczyć.
- Żebyś ty mógł zgarnąć moją część?
- Bardziej na nią zasługuję. - Rydel się roześmiała.
- Ty? Chciałbyś.
- To się jeszcze przekonasz. Zgarnę twoją część i Rossa. - Rydel znów wybuchnęła śmiechem.
- Rossa? Chyba postradałeś zmysły.
- Skądże. Mark chce was wyeliminować, więc mam szansę.
- Ze mną może i tak, ale z Rossem możesz tylko pomarzyć.
- To się jeszcze okaże ślicznotko.
- Jesteś pojebany Ratliff, z Rossem nie wygrasz. Jeśli tak myślisz to oszukujesz sam siebie.
- W życiu wszystko jest możliwe.
- Wracam na wesele, mam dosyć marnowania z tobą czasu - powiedziała.
   Padał deszcz. To dość dziwna pogoda jak na LA. Jednak to odpowiadało jej nastrojowi. Sophia mówiła, by dała temu spokój, że nic się nie stało, że lepiej teraz niż później. Gówno prawda. Nie wie co myślała. Że Ross po tym pocałunku się zmieni? Że zostawi Courtney i powie jej prawdę o sobie? Że będą żyć ze sobą długo i szczęśliwie? Ależ była głupia. Do końca łudziła się, że coś się zmieni. Jednak gdy zobaczyła jego reakcję na pocałunek wiedziała. On nigdy jej nie pokocha tak jak ona jego. Patrzył na nią tak jak się w głębi duszy obawiała. Z zawodem w oczach. Żałował tego co zrobił. Okazał uczucia, zrobił coś nieplanowanego, stracił kontrolę...nie chciał jej po prostu. Jeszcze Rocky i Alexa to widzieli. On i sprzątaczka. Milioner i taki ktoś jak ona. Prawnik i nikt. To nie  miało szans. Zrozumiała to. Tak długo się łudziła, żyła nadzieją, ale dla Rossa nic nie znaczyła. Mimo, że on był centrum jej świata. Kochała go ale nie była w stanie znieść tego zawodu w jego oczach. Uciekła. W doskonałej bajce, on by za nią pobiegł albo przynajmniej zadzwonił. Jednak nie w prawdziwym życiu. Tu jej nawet nie szukał. Nie raczył do niej zadzwonić, spróbować wyjaśnić to wszystko.  Miał ją w dupie. Usłyszała dzwonek do drzwi. Schowała wino i kieliszek. Poszła otworzyć. Wyjrzała przez wizjer i otworzyła drzwi. Stała tam kobieta koło 40. piękna, o południowej urodzie, długich, czarnych włosach i pięknej cerze. Miała na sobie drogie ubrania, czarny płaszcz i czarne kozaczki.
- Dzień dobry - powiedziała Lau.
- Witaj Lauro - odparła kobieta. Lau próbowała przypomnieć sobie kim ona jest.
- Yyy
- Spokojnie, nie znasz mnie.
- A pani mnie zna?
- Tylko ze słyszenia.
- Ze słyszenia?
- Wiem o tobie wystarczająco.
- Kim pani jest?
- Kimś kto zmieni twoje życie Lauro. Pozwól, że wejdę.  - Kobieta weszła do mieszkania i sama skierowała się do salonu. Usiadła na kanapie.
- Kawy, herbaty?
- Możesz schować tą grzeczność. Dziękuję. Nie przyszłam tu na kawkę. Mam inną sprawę.
- Jaką?
- Usiądź - rozkazała. Dziewczyna zajęła miejsce w fotelu.
- Kim pani jest?
- Helen James.
- Nie znam pani - powiedziała Lau.
- Wiem.
- Skąd pani mnie zna?
- Jestem przyjaciółką Rossa.  - Te słowa zawisły w powietrzu.
- Od łóżka? - Kobieta spojrzała na Lau z pogardą.
- Gdybym mogła cię dotknąć, to byś pożałował tych słów.
- Co ma pani na myśli?
- Lepiej byś nie wiedziała moja droga.
- On panią przysłał? - Kobieta uśmiechnęła się.
- Nie. Gdyby wiedział...nie dałby mi z tobą porozmawiać.
- To po co pani przyszła?
- Ach, ależ ty jesteś pyskata.
- Przyszła pani do mnie, wprosiła się i nie chce mi powiedzieć kim pani jest, a na dodatek śmie mnie pani pouczać i mi grozić?
- Nie wiesz z kim zadzierasz mała.
- Niech pani opuści mieszkanie.
-To wino dodaje ci odwagi? - zapytała Helen.
- Eee
- Tak też myślałam. Mam dla ciebie ofertę nie do odrzucenia.
- Mianowicie?
- Mnie i Rossa łączą pewne interesy - rzekła.
- Nie rozumiem co mi do tego - warknęła Laura.
- Wiedziałabyś gdybyś zamknęła na chwilę te piękne usteczka.
- Proszę. - Lau przewróciła oczami.
- Cóż przeszkadzasz nam w tych interesach.
- Ja?
- Tak ty. Odciągasz Rossa od tego co jest ważne.
- Skąd pani wie co jest dla niego ważne?
- Bo go znam złotko.
- Tak?
- Tak i wiem, że musisz zniknąć z jego życia.
- To raczej niemożliwe - powiedziała.
- Masz na myśli pracę? To da się zmienić.
- Niby czemu miałabym to zrobić?
- Bo po pierwsze praca sprzątaczki przy twojej inteligencji i wykształceniu jest hańbiąca. Po drugie jeśli tego nie zrobisz, to twoje życie stanie się piekłem. Za moją sprawą i Ross cię nie obroni.
- Mam rzucić pracę, ze względu na pani fanaberię?
- To nie fanaberię tylko poważna oferta. Chodzi o to, że go kochasz. - Lau spuściła głowę. - Takie jak ty zawsze się w nim zakochują. Masz duszę romantyka i liczysz, że Ross to twój książę z bajki. Powiem ci coś.
- Co?
- On nigdy nim nie będzie, bo nie zna pojęcia miłość. Potrafi jedynie się bawić takimi jak ty. Jest świetnym aktorem, i ciebie też nabrał. Nigdy nie będziesz z nim żyła długo i szczęśliwie. To nie ta bajka skarbie. Oszukujesz siebie i marnujesz swoje życie tkwiąc w kancelarii.
- I z dnia na dzień mam wszystko rzucić?
- To wolisz się dalej oszukiwać i być jego zabawką? - Te słowa uderzały w najczulsze jej punkty, we wszystkie obawy.
- Nie.
- Tak myślałam. Przeleję na twoje konto 5000$ byś miała za co żyć.
- Nie chcę pani pieniędzy - odpowiedziała Laura.
- Przemyśl to skarbie, przemyśl - odrzekła.

 Słyszał, że pojawiła się w końcu w kancelarii. Nie miał odwagi do niej zadzwonić. Wie, że powinien jej wyjaśnić, że to była tylko chwila słabości. Jednak czy ona to zrozumie? Nie wie, czemu chciała rozmawiać z Rydel. Przecież nie miały nic wspólnego. Był tchórzem, zamiast jej wszystko wyjaśnić pozwolił jej uciec. Nie rozumiał czemu to zrobił, to nie było w jego stylu. On zawsze miał wszystko pod kontrolą. Nagle ktoś zapukał.
- Proszę - warknął i odwrócił się od okna. Do gabinetu weszła Laura.
- Hej - powiedziała i spuściła głowę. Zaniepokoił go jej wygląd, przyzwyczaił się do eleganckiej Laury i ta wersja była inna od tego, co zazwyczaj widział.
- Witaj, usiądziesz? - Dziewczyna podeszła do biurka i usiadła na krześle. Ross zajął miejsce naprzeciw.
- Nie widziałem cię od soboty.
- Bo mało wychodziłam - odparła.
- Chyba powinniśmy to wszytko wyjaśnić.
- A jest co? - Ross zauważył, że Laura mówi wszystko beznamiętnie. To nie było w jej stylu, zawsze była pełna emocji. A przed nim siedziała wyzbyta z uczuć 21-latka.
- Owszem. Pocałowaliśmy się i ty uciekłaś.
- I?
- Co i?
- I co z tego? Straciłeś kontrolę i mnie pocałowałeś, a potem tego żałowałeś. Przez weekend nie raczyłeś się odezwać.
- Chciałem. Uwierz Lauro, bardzo chciałem. Nawet byłem u ciebie pod mieszkaniem.
- To czemu nie wszedłeś?
- Bo to nie miało sensu - powiedział.
- Co nie miało sensu? Pocałowanie mnie czy próba wyjaśnienia wszystkiego?
- I tak byś mnie nie słuchała.
- Skąd ta pewność?
- Bo założyłaś już swój scenariusz i żadnego innego nie dopuścisz. - Laura westchnęła.
- To słucham.
- Lauro, tu nie ma co wyjaśniać. Pocałowaliśmy się, to była chwila słabości. Jednak między nami nic...
- Nie będzie. Wiem - dokończyła.
- Nie jestem tym za kogo mnie uważasz. Nigdy nim nie będę. Zasługujesz na kogoś kto cię pokocha, zaopiekuję się tobą. Ja ci tego nie dam.
- Szkoda, że się w tobie zakochałam - powiedziała z płaczem.
- Co? - Ross się poderwał.
- Kocham cię - szepnęła.
- Nie, nie nie! Kurwa nie! Lauro nie możesz.
- Wiem.
- Mnie się nie kocha, ja nikogo nie kocham.
- A Courtney?
- Też.
- To czemu z nią jesteś?
- Bo...to nie twoja sprawa.
- Jasne.  Ty wiesz o mnie wszystko ja o tobie nic. Typowe dla ciebie.
- Lauro...
- Lubisz się tak mną bawić?
- Nie bawię się tobą - rzekł.
- Jasne.
- Lauro, proszę.
- O co prosisz? - zapytała.
- Zapomnijmy o tym i żyjmy dalej.
- Odchodzę - powiedziała i spojrzała mu w oczy.
- Nie Lauro, nie rób tego. Nie ze względu na mnie.
- Właśnie, że tak zrobię.
- Lauro, za co chcesz żyć?
- Poradzę sobie Ross. To nie twoja sprawa jak. Już rozmawiałam z Rydel.
- Z Rydel?
- Tak, przyjęła moje wymówienie.
- Kurwa.
- Mark też. Już tu nie pracuję.
- Lauro przemyśl to. Proszę.
- Tak będzie lepiej dla nas dwojga. Gramy w jakąś popieprzoną grę. Jedno zwodzi drugie. To chore. Nie możemy tego ciągnąć.
- Nie.
- Tak Ross. Muszę odejść. Byłam tu ze względu na ciebie, ale tak nie można. Nie mam już siły dalej to ciągnąć. To zbyt wiele mnie kosztuję.
- Chcesz ze mną zerwać wszystkie kontakty?
- Tak - powiedziała cicho.
- Czemu?
- Bo gdy będę miała z tobą kontakt to dalej będziemy ciągnąc tą grę. W ten sposób uwolnimy się.
- Chciałaś powiedzieć, że ty uwolnisz się ode mnie.
- Owszem Ross. Ja zacznę żyć wreszcie swoim życiem.
- Dla czego nie liczysz się z moim zdaniem? - zapytał.
- Za długo się z nim liczyłam. Teraz pora na mnie. Muszę odejść zanim ty mnie zniszczysz do końca.
- Niszczę cię?
- Tak, wysysasz ze mnie całe życie. Mam 21 lat i chcę żyć jak 21-latka. Przy tobie nie mogę.
- Czyli w ten sposób to postrzegasz. Nie chcę dać ci odejść.
- Tak tylko mówisz. Zanim minie dzień, zdążysz mnie zapomnieć.
- Ciebie? Nigdy.
- Wiem co mówię Ross. Nigdy nie byłam dla ciebie kimś ważnym. Zapomnisz mnie. - Do gabinetu weszła Courtney.
- Ross Mark zwołuje zebranie za 5 min.
- Dobrze. Zaraz przyjdę. - Courtney chwilę przyglądała się Laurze po czym wyszła. Laura podniosła się.
- Żegnaj Ross - szepnęła i opuściła kancelarię.
  - Moi drodzy - zaczął Mark. - Założyłem tą kancelarię wiele lat temu. Początkowo prowadziłem ją sam, a potem przybywał do niej kolejno każdy z was. Ostatnio wiele rozmawiałem z moją żoną. Tyle lat spędziłem tu, czasami kosztem własnego małżeństwa. Nie powiem, że ostatnio odczuwam coraz większe zmęczenie. Podjąłem decyzję o odejściu na emeryturę. Czas na was młodych. - Po sali rozległ się szmer.
- Każdy wie jednak, że kancelaria sama prowadzić się nie będzie. Długo myślałem kogo wyznaczyć następcą, jednak to trudne bo każdy w was wkłada tu mnóstwo pracy i serca. - Spojrzał na Rossa.
- Dlatego razem ze Stormie podjęliśmy decyzję, że kancelarię przejmie ten kto pierwszy założy rodzinę, czyli się ożeni lub wyjdzie za mąż.
- Czyli ja? - zapytał Rocky.
- Nie synu, ty od następnego miesiąca przechodzisz do prokuratury. Chodzi o całą resztę moich dzieci. - Ratliff chrząknął, a Rydel uśmiechnęła się. - Ten kto pierwszy założy rodzinę, czyli będzie miał żonę, Riker nie byłą żonę. - Ojciec uprzedził pytanie syna. - Dostanie kancelarię.
Ross stał  i przyglądał się tej bandzie przygłupów. Mark zaskoczył go tym posunięciem. Musiał szybko obmyślić plan. To niesamowita okazja, by zdobyć władzę i ich wykończyć. Mark sam dal mu okazję, teraz trzeba być szybszym od innych i tą okazję wykorzystać. Przyglądał się innym. Riker był jego głównym rywalem, ale nie miał nikogo. Abby do niego z pewnością nie wróci, o to Ross się postarał, a ten debil za byle kogo nie wyjdzie. Ratliff został przez samego Marka wykluczony z wyścigu. Rocky sam to zrobił. Ryland prędzej by umarł niż hajtnął się przed trzydziestką. Zostawała Rydel. Niby sprzymierzeniec, ale Ross wiedział, że płynie w niej krew Lynchów. Byłaby zdolna do tego by wyjść za kogokolwiek byle tylko mieć hajs, który przepije. Jego wzrok spoczął na Courtney. Wszyscy zaczęli się rozchodzić, ale on stał i się jej przyglądał. Musiałby przekonać Sajida ale to nie problem, odda mu ją tylko po to by Ross w ten sposób wspiął się bliżej celu. Wyszedł z kancelarii. Biegiem ruszył do pobliskiego sklepu.
- Macie pierścionki zaręczynowe?
- Tak, proszę. - Kobieta pokazała mu witrynę z ową rzeczą. Mówiła mu o różnych rzeczach i zadawała głupie pytania. Szybko zdecydował. Zapłacił i wrócił do kancelarii. Podszedł do dziewczyny.
- Gdzie tak wybiegłeś? - zapytała. Ross klęknął na jedno kolana. Courtney wciągnęła ostro powietrze. Sięgnął do kieszeni i wyjął czerwone pudełeczko.
- Courtney zostaniesz moją żoną? - zapytał. Do oczu dziewczyny nabiegły łzy.
- Tak - odpowiedziała.
***
Hej, cóż przepraszam za długą nieobecność, ale studia były ważniejsze. Sesja i całe mnóstwo egzaminów. Teraz jednak znalazłam trochę czasu i o to jestem. Wiem, że rozdział był bardzo wyczekiwany. Zwłaszcza po zakończeniu rozdziału 15. Wiele z Was było ciekaw czy Riker jakoś zareaguje na przyjście Abby na ślub. Postanowiłam spełnić Waszą prośbę, tak samo jak w przypadku Ratliffa. Ostatnio po pytaniu co się będzie działo w 16. rozdziale powiedziałam, że mam dla Was niespodziankę i że ktoś odejdzie a ktoś się zejdzie. Tak też proszę. xD Wiem, że zaraz pewnie część z Was będzie mnie chciała powiesić za to, co zrobiłam. Spodziewał się tego ktoś? hahah Spokojnie to nie ostatni rozdział :P. To dopiero połowa, ale tak jak mówiłam od tej pory wszystko się zmieni.
Jesteście ciekawi co będzie dalej? :P
Do zobaczenia.
Wasza Delly♥♥♥





Music

Template by Elmo