Strony

niedziela, 9 kwietnia 2017

Rozdział dwudziesty pierwszy - "Więc kochaj mnie tak jak kochasz, kochaj mnie tak jak kochasz."

W poprzednim rozdziale:
- Dziś pokażę ci coś nowego - wyszeptał. Wstał, złapał ją za kostki i obrócił na brzuch. Krzyknęła zaskoczona. Sięgnął do szuflady. Rozerwał gumkę i nałożył, po czym wbił się w nią mocno. Następnie wysunął się cały i znowu wbił się do końca.
- Pochyl się - powiedział, Laura ugięła ręce w łokciach.  Jęknęła gdy poczuła go kolejny raz.  Jego ruchy były coraz szybsze, jedną ręką złapał ją za włosy, drugą ugniatał w ręce pierś. Laura czuła, że zawiązuje się jej jakiś supeł w brzuchu, jej oddech był coraz szybszy i dostawała drgawek. Uczucie stawało się coraz bardziej namacalne.
- Kochanie, nie hamuj się. Razem - szepnął i pocałował ją tuż pod uchem. Wtedy eksplodowała. Czuła nieopisaną przyjemność. Padła na materac, a Ross na nią. Leżeli tak chwilę.
- Przygniatasz mnie - powiedziała. Ross się zaśmiał.
- Ty to wiesz jak podsumować sytuację. - Położył się obok.
- Ross...
- Nie mów nic - przerwał jej. - Po prostu poleżmy tu razem - powiedział i chwycił ją za rękę.
  Leżeli tak sama nie wie jak długo. Po prostu się przytulali i nic poza tym. Czuła jak mocno on ją do siebie przyciska.Ten gest mówił więcej, niż kiedykolwiek on powiedział. Myślała o tym, co czeka ją jutro, pierwszy raz zdała sobie sprawę, że na żywo zobaczy go składającego przysięgę innej kobiecie. Czemu ona zawsze ma pecha? Pierwszy raz spotkała mężczyznę, w którym się zakochała, ale nigdy nie będzie jego. Oddałaby wszystko by być na miejscu Courtney. Poczuła pod powiekami łzy. Sophie miała rację nie powinna była się w to mieszać, przecież jutro serce jej pęknie. Zaczęła się podnosić, lepiej będzie jak sobie pójdzie.
- Laura - powiedział niespokojnie Ross.
- Muszę iść - odparła.
- Czemu? - zapytał.
- Serio pytasz? Przecież wiem, że za niecałe 12 godzin staniesz na ślubnym kobiercu.
- Skąd wiesz? Może zmieniłem zdanie?
- Nie zmieniłeś Ross. Za dobrze cię znam.
- Co będzie jeśli się ożenię z Court?
- Pytasz o nas?
- Tak. - Laura wstała i zaczęła się ubierać.
- To ty zawsze o wszystkim decydujesz, ty jesteś maniakiem kontroli. - Ross uśmiechnął się.
- Maniakiem kontroli? - zapytał ironicznie.
- Tylko nie zaprzeczaj, Lynch.
- A ty czego chcesz Lauro? - Laura spojrzała na niego.
- Ciebie.
- Nie powinienem pozwolić na to, co się stało nad jeziorem.
- To nie stało się nad jeziorem, dużo wcześniej się w tobie zakochałam - odparła smutnym tonem.
- Lauro, nie jestem odpowiedni dla ciebie.
- Chodzi o twoje życie? O to kim jesteś?
- Wiesz, że tak. Lauro jestem bardzo złym człowiekiem i otaczają mnie bardzo źli ludzie. Nie chcę by coś ci się stało. Nigdy bym sobie nie wybaczył. - Wstał, założył spodnie i podszedł do niej. Chwycił ją za podbródek i delikatnie pocałował. - Przy tobie czuję się lepszy, mimo że jestem potworem.
Laura przełknęła ogromną gulę.
- Przeze mnie? Czemu?
- Nie wiem, myślę że to dlatego nie mogę cię zostawić.
- Ross to ty zabiłeś Kate? - Ross spuścił wzrok i puścił ją.
- Dlaczego? - po policzkach Lau pociekły łzy.
- Za dużo wiedziała.
- A ja?
- Co, ty?
- Też dużo wiem. Wiem o Kate, znam Helen i wiem, że masz coś wspólnego z tym Pakistańczykiem. Mnie też zabijesz? - Oczy Rossa powiększyły się.
- Skąd znasz Helen? - zapytał ostrożnie.
- Twoją przyjaciółkę?
- Skąd?! - wrzasnął. Laura zrobiła krok do tyłu.
- Była u mnie.
- Co?!
- To przez nią odeszłam z kancelarii. Zapłaciła mi! - krzyknęła Lau. Ross patrzył na nią przerażony.
- Helen zapłaciła ci za to byś odeszła?
- Przecież mówię, że tak! Przyszła i kazała mi się odczepić bo przeszkadzam w interesach, kim ty jesteś Ross? - Podeszła bliżej, tak że prawie stykała się z blondynem.
- Jestem mordercą i porywaczem kobiet, Lauro. - Laura wzięła głęboki oddech. Ross odszedł i zwiesił głowę. Przez moment wydawało się jej, że mężczyzna  płacze.
- Taki jestem. Popieprzony na miliard sposobów. To, co widziałaś to tylko przykrywka, iluzja. Do tej pory mi to nie przeszkadzało, ale pojawiłaś się ty, Lauro. - Spojrzał na nią. - Zmieniłaś wszystko, nie wiem, co się dzieje czemu ci to wszystko mówię. Nie wiem też, co czuję. Wiem tylko jedno, że nie jestem ciebie wart i staram się cię ochronić najlepiej jak potrafię. - Laura podeszła i uklęknęła przed nim. Wzięła jego twarz w dłonie.
- Ross, tym razem ja ci powiem, co masz zrobić. Jutro weźmiesz ślub z Courtney, ja urządzę wam cudowne wesele, a potem nigdy, ale to nigdy się nie spotkamy.
- Nienawidzisz mnie? - zapytał. Laura spojrzała na niego.
- Nie, nie wiem czemu jesteś tym kim jesteś, ale nadal nie uważam cię za potwora. Chronisz mnie przed samym sobą i wiem, że robisz to bo mnie kochasz. Na swój popieprzony sposób, ale mnie kochasz. - Podniosła się i skierowała się do drzwi.
- Do jutra Ross - powiedziała.
- Do jutra Lauro.
  Wypatrywał jej przed kościołem, ale nie mógł jej znaleźć. Wiedział, że nie powinien się do niej odzywać po tym, co się wydarzyło wczoraj. Widział ludzi wchodzących do świątyni, wszyscy mu się przyglądali. Rozumiał dlaczego. Kto by uwierzył, że on taki psychol będzie się żenił. Większość z zaproszonych osób wiedziało, że ten ślub to farsa. Znali go i wiedzieli, że on nie ma serca, jest tylko bezdusznym sukinsynem. Zobaczył Helen i Sajida, nie zaczepiali go. Kiwnęli głowami i weszli do środka. Za kilka godzin wypełni się to, o co walczył od lat. Przejmie kancelarię, zwolni ich i sprawi, że pójdą pod most. Zniszczy wszystkich. Zawsze cieszył się na tą myśl, ale nie dzisiaj. Dziś myślał tylko o niej. To ostatni raz gdy ją widzi, wczoraj powiedziała to wyraźne. To koniec, wie że tak jest lepiej, jednak wątpliwości ogarniały go coraz mocniej. On wyjdzie stąd, jako mąż a ona jako wolna i niezależna kobieta. Za kilka lat, może miesięcy znajdzie kogoś i ten ktoś będzie czekał na nią przy ołtarzu. Tego chciał, mimo to nie czuł się szczęśliwy. Była jego, nie mógł znieść myśli, że obcy facet będzie ją dotykał i był z nią tak jak on. Denerwowała go ta myśl.
- Ross co tu robisz?! - Odwrócił się i zobaczył .
- Lauro...- Zatkało go, wyglądała cudownie. Długa suknia w odcieniu kawy z mlekiem, proste rozpuszczone włosy i mocno umalowane usta. Jeszcze ten dekolt, który wydawało mu się, że sięga do pępka.
- Ross, powinieneś być w środku. Masz czekać przy ołtarzu.
- Ta sukienka sporo odkrywa - powiedział beznamiętnym tonem. Wściekł sie, jak ona może przyjść tak ubrana, a raczej rozebrana, na plecach prócz kilku zdobień była sama cienka i przezroczysta siateczka.
- Ross, zamierzasz się kłócić się teraz o moją sukienkę? - zapytała poirytowana Laura. - Ściąłeś włosy.
- Tak, dziś rano. Przecież ty jesteś prawie rozebrana!
- Ross, to nie twój interes mi się podoba moja sukienka.
- Mi też. Mam ochotę cię przelecieć - powiedział.
- Ross, ciszej! Jeszcze ktoś usłyszy. - Rozejrzała się dookoła. Kilku gości ich obserwowało.
- Niech słyszą, gówno mnie to obchodzi. Będziesz na weselu?
- Muszę. Przypomnę ci, że je organizuje.
- Wtedy cię przelecę. - Jego wzrok pociemniał. Laura przełknęła ślinę, nie powie, że nie podnieciła ja ta myśl.
- Ross. - Podeszła bliżej. - To jest twoje wesele, my nie możemy...
- Pieprzyć się? - zapytał.
- Właśnie. Powinieneś być wpatrzony w Courtney i jeśli już to z nią się pieprzyć.
- Wolę z tobą.
- Ross, wczoraj o czymś rozmawialiśmy.
- I pieprzyliśmy się - dodał. Laura westchnęła.
- Nie możemy, Ross.
- Dlaczego? To mój ślub i mogę robić, co zechce, a chcę rozebrać cię z tej sukienki.
- Właśnie dlatego nie możemy, za chwilę będziesz mężem Courtney. To jest główny powód. Proszę cię, nie utrudniaj mi tego. To i tak jest dla mnie zbyt ciężkie.
- Laura...
- Ross wejdź, do tego cholernego kościoła!- Spojrzał na nią, tak bardzo chciał ją pocałować. Odwrócił się jednak i wszedł do środka. Zatrzymał go jednak jej głos.
- Wszystkiego najlepszego Ross, na nowej drodze życia - powiedziała to smutnym głosem, widział w jej oczach łzy. Nie odpowiedział jej, po prostu poszedł w stronę ołtarza.
  Szykowała się do ceremonii. W końcu ten dzień nastąpi i zostanie jego żoną. Pamiętała, że jak była mała wyobrażała sobie ten dzień jako coś wielkiego i szczególnego, jakże się myliła. Nie czuła nic, żadnego uniesienia czy ekscytacji, że za moment poślubi mężczyznę swojego życia. Zdawała sobie sprawę, że nic się nie zmieni, on dalej będzie mrocznym cieniem w kącie pokoju. Przestała się łudzić, że da się go zmienić. Chciałaby czuć się dziś inaczej, bardziej wyjątkowo, ale wiedziała, że jest tylko narzędziem do celu. Ross chce wykończyć rodzinę, a ona jest mu do tego potrzebna, poza tym on zapewni jej bezpieczeństwo. Nie pozwoli jej skrzywdzić, wie o tym. Ochroni ją przed wszystkim, tylko nie przed sobą. Jest zarówno jej tarczą przed złym światem, jak i jej oprawcą. Teraz już nie ma odwrotu, musi tam iść i powiedzieć tak. Do pokoju weszła Rydel, wyjątkowo tym razem była trzeźwa. Zmierzyła ją wzrokiem.
- No proszę dopięłaś swego - powiedziała blondynka.
- Czego chcesz Rydel?
- Co? Myślisz, że teraz będziesz więcej warta?
- Nie Rydel, nie myślę.
- Nie sądziłam, że Ross jest taki głupi by wyjść za ciebie. Nie doceniłam cię Courtney.
- Przyszłaś mnie tylko wkurzyć? - zapytała brunetka. Rydel podeszła bliżej.
- Myślisz, że  teraz masz wszystko? Że on będzie cię kochał? Nie przeszkadza ci, że on nawet przed waszym ślubem pieprzył się z Marano?
- Wiem o niej! - krzyknęła Courtney. Rydel się roześmiała.
- Wiesz? I stoisz tu teraz w tej kiecce? 
- Ja mu tylko pomagam - odparła.
- Pomagasz? Pff, ciekawe w czym?
- A jak myślisz Rydel? Obie wiemy, że on mnie nie kocha. Obie wiemy kim on jest i jaki jest. Jak myślisz, co zrobi gdy jutro przejmie władzę? No co zrobi?
- Mnie zostawi - odparła blondynka.
- Czyżby? Jesteś córką Marka, a on nienawidzi wszystko co jego.
- Nas łączy coś głębszego i nigdy nie zastąpisz mu mnie. Ja dla niego jestem ważna, mnie nie zostawi, a ciebie w końcu tak, jak każdą jedną szmatę.
- Traktujesz go jak własność, a on nie jest twój.
- Ross jest mój i żadna z was mi go nie zabierze!
- Idź się uchlej i daj się przelecieć komuś - odparła brunetka, Rydel ją spoliczkowała.
- Lepiej uważaj na to, co mówisz bo mogę cię z łatwością zniszczyć. Ross się w końcu opamięta i wybierze siostrę, a ciebie porzuci. Zostaniesz sama w jakiejś zatęchłej dziurze. Nie jesteś mu potrzebna Courtney.
- Ty też nie Rydel. Jemu nikt nie jest potrzebny. - W tym momencie do pokoju weszła Laura.
- Panna młoda... - przerwała gdy zobaczyła Rydel. - Przeszkadzam?
- Tak - odwarknęła Rydel.
- Courtney, za chwilę musisz być przy wejściu do kościoła.
- No proszę, masz czelność tu przyjść.
- Co?
- Nie wstydzisz się po tym jak pieprzyłaś się z Rossem, dalej organizować ślub? - zapytała Rydel, z twarzy Lau odpłynęła krew. Spojrzała na Courtney, ta jednak spuściła wzrok.
- Co? Zaniemówiłaś? Ciekawe, co na to twoja szefowa? - odparła z kpiną Rydel.
- Nie zrobisz tego.
- A czemu nie? Jednej szmaty wokół Rossa mniej.
- O co ci chodzi Rydel? Jutro zniknę z waszego życia, nigdy więcej się nie spotkamy. Czego chcesz?
- Tylko pokazać wam jakimi kurwami jesteście. Jedna lepsza od drugiej. Wyobrażacie sobie, że go zmienicie i że on was pokocha ale to tylko wasze pobożne życzenie. Wierzycie mu, a on chce was tylko przelecieć nic więcej. Jak przyjdzie, co do czego, zawsze wybiera mnie.
- Dosyć! Wyjdź! - krzyknęła Courtney. Rydel spojrzała na nią zaskoczona.
- Wynoś się stąd pieprzona suko, myślisz, że Ross wybierze ciebie? Ależ musisz być głupia. Zostawi i ciebie i mnie i Laurę. Żadna z nas nie jest dla niego ważna.
  Zszokowana szła w stronę kościoła, ten ślub zapamięta do końca życia. Za kilka minut ceremonia, a ona jest całkowicie roztrzaskana emocjonalnie. Miała ochotę schować się w kącie i rozpłakać. Zatrzymała się gdy zobaczyła ją. Czarna obcisła, koronkowa sukienka bez ramiączek i burza czarnych włosów. 
- Laura
- Pani James
- Miło cię widzieć.
- Nie mogę powiedzieć tego samego, przepraszam - odparła Laura.
- Powinna być Pani w kościele - powiedziała. Kobieta prychnęła i podeszła do niej.
- A Pani to nie?
- Pomagałam Pannie Młodej.
- Słyszałam - syknęła. 
- Przepraszam, ale nie mam czasu. - Próbowała ją wyminąć, jednak kobieta szarpnęła ją mocno za ramię.
- Miałaś się trzymać z daleka.
- Miałam - odparła Laura.
- Myślałam, że pieniądze wystarczą. 
- To nie moja wina, że Ross wybrał akurat tą firmę. 
- A ty nie mogłaś odmówić? 
- Nie, dostałam to zlecenie od szefowej. Niech Pani wybaczy, ale to nie Pani zasrany interes.
- Cóż za zbieg okoliczności. Myślisz, że jesteś pierwsza, która chce go zmienić? On nie jest dla takich jak ty. Nigdy nie będzie przykładnym ojcem i mężem, to nie jego świat - powiedziała Helen.
- A skąd możesz to wiedzieć? Kim ty do cholery jesteś? Może i ma swoją ciemniejszą stronę, ale ja wierzę, że jest w stanie się zmienić. Jest! Nawet nie widzisz, że już się zmienia.
- Sądzisz tak bo parę razy cię przeleciał? - zakpiła Helen.
- On nie chce tego życia.
- Może i nie, ale go potrzebuje.
- To wy go potrzebujecie, nie on was. - Przez jej twarz przeszedł cień. Spojrzała na Laurę wzrokiem godnym najmroczniejszego mordercy, jej sylwetka się wyprostowała, jakby chciała pokazać dziewczynie, że to ona rządzi. Laura już kiedyś widziała coś takiego. Tak robi Ross, gdy brakuje mu argumentów i próbuje swoją postawą wybić przeciwnika z równowagi.
- Powiem ci ostatni raz, jeśli chcesz by on był szczęśliwy, jeśli chcesz być szczęśliwa znikniesz z jego życia. 
- Skąd ten pomysł, że kiedykolwiek cię posłucham?
- Już ja o to zadbam, naprawdę nie wiesz w co się wplątałaś - odparła Helen. Lau przeszedł dreszcz. 
- Jesteś tylko mała, szarą myszką, którą łatwo da się usunąć.
- W takim razie czekam na Pani ruch, a teraz przepraszam - Laura wyminęła Helen i szybkim krokiem podążyła w kierunku kościoła.
- Módl się byśmy się już nigdy nie spotkały.
 Wcale nie słuchał tego, co ksiądz mówił. Nie mógł się skupić, nawet nie patrzył na Courtney. Nie rozumiał tego, co się z nim działo. Przecież nigdy nie obchodziły go uczucia. Teraz jakby zdał sobie sprawę, że nie tylko krzywdzi Courtney, ale i siebie oraz Laurę. Za kilka godzin ona zniknie z jego życia. Przecież tego dla niej chciał by znalazła kogoś lepszego i potrafiącego kochać. Najgorsze jest to, że wczoraj uświadomił sobie, że ona jest jedyną osobą dla której chciałby zginąć. Jest jedyną osobą dla, której chce się zmienić. Laura jest jedyną osobą, która potrafi go zranić. Czy to jest właśnie miłość? Spojrzał na nią i widział jak bardzo cierpi. Kocha go, a on skazuje ją na takie cierpienie. Miał misję, ale teraz wydaje mu się ona mało istotna, chce ją i tylko ją. Nic innego, go nie interesuje. Pragnie być dla niej początkiem i końcem świata, chce codziennie patrzeć na jej uśmiech i ocierać łzy. Ma gdzieś Helen, Sajida i swoją rodzinę. Nie powinien tu stać. Zaczerpnął oddech.  Ksiądz wyrwał go z przemyśleń.
- Czy ty Courtney Eaton bierzesz sobie tego o to mężczyznę za męża i ślubujesz mu żyć z nim na lepsze i na gorsze, w bogactwie i w biedzie, w zdrowiu i w chorobie, oraz kochać i troszczyć póki śmierć was nie rozłączy?
- Tak - odparła Court.
- Czy ty Rossie Shor Lynch bierzesz sobie tą o to kobietę za żonę i ślubujesz jej żyć z nią na lepsze i na gorsze, w bogactwie i w biedzie,w  zdrowiu i w chorobie, oraz kochać i troszczyć póki śmierć was nie rozłączy? - Zapadła cisza, w tym momencie nie myślał już o niczym innym jak o Laurze. Nie mógł jej tak zostawić. Nie tak. Wie, że nie będą  żyć długo i szczęśliwie, ale może chociaż przez chwilę. Prędzej czy później dopadną ich jego demony. 
- Nie - odparł. Po kościele przeszedł szmer. Po policzkach Courtney spłynęły łzy. Ross pochylił się do niej.
- Zaopiekuje się tobą. Nie wrócisz tam gdzie byłaś. Daje ci wolność Court.
- Ale...
- Weź samochód i jedź do domu. Wszystko załatwię. - Dziewczyna pokiwała głową. Ross zszedł z ołtarza. Nie patrzył na rodzinę, Marka, Helen czy Sajida. 
- Co ty robisz Ross? - krzyknęła Rydel.
- To, co powinienem zrobić dawno temu.
- Zwariowałeś?!
- Zamknij się! Jedźcie wszyscy na wesele! - Rozejrzał się ale Laura gdzieś mu zniknęła. Wybiegł przed kościół. Nigdzie jej nie widział Poczuł gulę w gardle, stracił ją. Wszystko na nic.
- Co ty odpierdzielasz, Lynch? - Odwrócił się, stała za nim i podpierała się pod bokami. Uśmiechnął się. Wyglądała na cholernie zezłoszczoną czyli taką jaką najbardziej ją lubił. Nim zdążyła zareagować pocałował ją. Najpierw próbowała go odepchnąć, ale w końcu poddała się. 
- Co ty robisz? - szepnęła.
- Stałem tam i nie mogłem o niczym myśleć jak o tobie. Masz rację kocham cię. Na swój dziwny sposób ale kocham. - Jeszcze raz ją pocałował. Wiedział, że pewnie ktoś ich widzi, ale miał to gdzieś. 
- Ross, my nie powinniśmy...
- Nie, Laura. Możesz mnie odrzucić, kazać mi odejść ale chcę ciebie. Nic więcej.
- A twoja przeszłość, to kim jesteś? - Ross rozejrzał się, widział Helen i Sajida. Nie musiał pytać by wiedzieć, co go czeka.
- Chodź, to nie miejsce na te rozmowy. - Podał jej rękę, chwilę się wahała ale w końcu podała mu swoją dłoń. Przyjdzie jeszcze czas, gdy będą musieli się z tym zmierzyć. Teraz liczą się tylko oni. 
***
Hej no i w końcu jest rozdział na JLM. Boże, ale się cieszę z tego rozdziału. Mam nadzieję, że wam się spodoba, bo miałam mało czasu by pisać. W tym momencie jestem na praktykach zawodowych i łączę to ze studiami. Jednak, jakoś nie mogę porzucić całkowicie pisania. W tajemnicy zdradzę, że napisałam pierwszy rozdział innej historii ;) No to, w tym rozdziale odkryłam sporo kart, już niedługo dowiecie się wszystkiego ze szczegółami. Wreszcie jest Raura i myślę, że się cieszycie. Zauważyłam, że zostało tylko 9 rozdziałów do końca. A tu tyle jeszcze pomysłów hahah :D. Odświeżyłam Wam playlistę i teraz są piosenki z obu części filmu oraz kilka, które mi się podobają.  Czekam na Wasze komentarze :) 






Music

Template by Elmo