Strony

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Rozdział siódmy - "Proszę, otul mnie swymi pijanymi ramionami."

W poprzednim rozdziale:

- Lauro, nie proponuje ci seksu tylko taniec. Zatańczysz?
- Może chcę pierwszą opcję. - odparła. Chyba go zszokowała, bo otworzył usta i chwilę się w nią wpatrywał.
- Nie wiesz na co się piszesz. - szepnął jej do ucha. - To zatańczysz ze mną? - przez chwilę rozglądała się po pokoju.
- Dobrze. - wziął ją w objęcia i zaczęli kołysać się w rytm piosenki. To nie było do niego podobne. Obrócił ją kilka razy. Wydawał się szczęśliwy, przynajmniej ona tak się teraz czuła. Był świetnym tancerzem. Nawet taka niezdara jak ona, dobrze sobie przy nim radziła. Wiedziała, że ma teraz więcej pytań niż odpowiedzi na jego temat. Czemu nie potrafi kochać? Przecież każdy kogoś kocha. Kim jest Ross Lynch? - to było podstawowe pytanie.
- Pamiętaj, jesteś piękna. Ja to wiem. - szepnął jej do ucha.



  Nie wie jak długo tańczyli, kilka minut, godzinę, a może całą wieczność. Było jej tak dobrze w jego ramionach. Nie był wtedy dupkiem, który ją wkurza. Czuła, że w tym momencie jest ciepły i czuły. Czuła jego troskę. Niestety nawet najpiękniejsze chwile kiedyś się kończą.
- Już późno Lauro, jutro jest dzień pracy. Musisz się już położyć.
- Nie chcę. - szepnęła. Poczuła, że przytula ją mocniej.
- Chcesz mnie poznać, prawda? - uniosła głowę i spojrzała na niego. Odgadł jej zamiary.
- Tak. Jesteś dla mnie chodzącą zagadką. Nigdy nie wiem czego się po tobie spodziewać i czego ode mnie chcesz. Nie rozumiem tych rozmów. - pochylił się i pocałował ją w czoło.
- Zrozumiesz...kiedyś zrozumiesz kochanie.
- Czemu się mną interesujesz? - zapytała. Poczuła, że na moment zesztywniał.
- Bo...nie wiem jak to wyjaśnić. Początkowo chodziło tylko o to by cię wkurwić. Nienawidziłem cię...ale potem...jesteś bardzo intrygująca...nie wiem jak to ująć. - popatrzył na nią. Ciągle jej nie puszczał mimo, że muzyka dawno ucichła. Stali pośrodku pokoju, kołysząc się w rytm jaki tylko oni znali.
- Też cię nienawidziłam. - szepnęła.
- A teraz? - zapytał niepewnie.
- Nie...może czasami. - uśmiechnęła się.
- I vice versa panno Marano. - odpowiedział.
- Masz przyjaciół? - zapytała.
- Czemu pytasz?
- Bo...wydajesz się samotny. - westchnął.
- Nie mam przyjaciół. Rodzina ma mnie za potwora.
- Czemu?
- Nie mam serca Lauro, jestem zimny i okrutny. Dlatego cię ostrzegają.
- Myślę, że się mylą. - odpowiedziała, po raz kolejny poczuła, że się spina.
- Mylisz się Lauro.
- Każdy ma serce, tyle tylko, że niektórzy głęboko je chowają. - wyszeptała.
- Chciałbym, aby tak było. Wpuścisz mnie do swojego świata? Wiem, że powinienem cię chronić, ale muszę cię mieć w pobliżu. Tylko tak cię ochronię.
- Przed czym?
- Przed sobą. To trudne, boję się, że cię skrzywdzę.
- Nie chcesz mnie zranić?
- Nigdy w życiu. - powiedział z pewnością.
- Boję się, że możesz zawładnąć moim światem. - odparła.
- Potrzebuję cię. - wyszeptał. Zacisnął mocno powieki. Nie mogła się powstrzymać i dotknęła jego policzka. Poczuła, że najpierw jego mięśnie mocno się zacisnęły, a potem rozluźniły. Odsunął się od  niej.
- Już pójdę. - wziął teczkę i poszedł w kierunku drzwi. Gdy minął próg, odwrócił się. Stała w drzwiach. Nie chciała by wychodził. Nie bała się go już. Chciał go poznać.
- Nie zostawię cię. - powiedział.
- Nie rób tego. - odparła. Stali moment i patrzyli sobie w oczy.
- Dobranoc, panno Marano.
- Dobranoc Ross. - zamknął drzwi.
  W nocy śniła o pewnym blondynie, który trzymał ją w ramionach. Teraz nie ma odwrotu. Już przekroczyła granicę jego świata. Dzisiaj on złamał kolejną barierę do jej serca. Powiedział, że jej nie zostawi. Ciekawe, co miał na myśli. Kolejne dni upływały jej na spotykaniu się z Ross'em. Stał się jej bliższy, oczywiście nadal rzucał jej erotyczne aluzje, jednak był inny. Dzięki niemu czuła się bezpieczniej i spokojniej. Nie bała się go już. Wręcz przeciwnie. Czuła, że może się z nim zmierzyć. Nadszedł czwartek, dzień rozprawy. Obudziła się już o piątej rano. Nie mogła spać, tak bardzo się denerwowała. Niby Lynch zgromadził sporo dowodów udowadniających jej niewinność, jednak jeśli coś pójdzie nie tak? Jeśli pójdzie do więzienia? Bardzo się bała. Wzięła się za sprzątanie. Do godziny ósmej ułożyła alfabetycznie przepisy, książki i płyty, posprzątała kuchnię i łazienkę. W końcu ubrała się i wyszła do pracy. Rozprawa była o trzynastej. Miała z Lynch'em jechać do sądu prosto z pracy. Szła na przystanek autobusowy gdy usłyszała za sobą krzyki.
- Laura! Laura! - odwróciła się i zobaczyła swojego byłego.
- Harry? Co ty tu do cholery robisz? - jeszcze jego brakowało. Pojawienie się Harry'ego oznaczało zawsze jedno - kłopoty.
- Chciałem cię zobaczyć. - odparł.
- Naprawdę? - przewróciła oczami.
- Tak. Nie odzywasz się. Martwię się o ciebie.
- Hahahah ty się martwisz? Ty? O mnie?
- No jasne, że się martwię przecież jestem twoim chłopakiem.
- Po pierwsze nie martwiłeś się o mnie gdy pieprzyłeś Monę...
- Lauruś...
- Nie przerywaj! Po drugie nie jesteś moim chłopakiem.
- Lauro proszę wybacz mi.
- Odczep się. - sprawdziła rozkład.
- Lauruś, mogę wrócić do mieszkania?
- Nie ma mowy!
- Oj kochanie to przecież nasze mieszkanie, pozwól mi wrócić.
- Nie wkurzaj mnie! Idź do Mony.
- Ja i ona to był błąd. - odpowiedział.
- Aha, czyli jak cię Mona kopnęła w dupę to wracasz do mnie?
- Wcale mnie nie kopnęła! Sam odszedłem! Bo cię kocham!
- A ja ciebie nie! - wrzasnęła.
- Jesteś okrutna! Spotkamy się w sądzie moja damo!
- Czekam! - wsiadła do autobusu.

  Rydel robiła sobie kawę. Teraz wszystko jest na jej głowie. Nie ma już tej suki Kate, a panna Marano się spóźnia. Chyba musi z nią pogadać o dyscyplinie.
- Dzień dobry Rydel. - do kuchni wszedł Ratliff. Jego też by się chętnie pozbyła. Nienawidziła go.
- Dzień dobry Ellington'ie. - odparła.
- Dzisiaj też cię boli głowa? - wiedziała do czego on nawiązuje. Poczuła przypływ gniewu.
- Nie, nie boli. Dziękuję jednak, że o to pytasz.
- Zawsze się martwię o losy moich koleżanek.
- Od kiedy jesteś taki troskliwy? - zadrwiła.
- Zawsze byłem, może nie zauważyłaś?
- Och, ja jestem bardzo spostrzegawcza. Zauważyłabym.
- Pijana nie. - odparł. Rydel, aż drgnęła na te słowa.
- Odczep się. - warknęła.
- Nadal się puszczasz? - upił łyk kawy.
- A co chciałbyś spróbować?
- Z tobą nigdy. - syknął.
- Za cienki jesteś. - odpowiedziała.
- Gdzie zgubiłaś braciszka?
- Nie wiem, nie jestem jego niańką.
- Już się znudził Kate? - zapytał.
- Nie wiem, jak jesteś taki ciekawy to spytaj Ross'a, nie mnie.
- Zawsze razem. - rzucił i upił kolejny łyk.
- Masz z tym problem?
- Ja nie. Ty możesz mieć. Sądzisz, że Ross wiecznie będzie u twojego boku? Aż taka naiwna jesteś?
- Może i jestem. - odpowiedziała i wyszła z kuchni.
  Sprzątała hol, gdy zadzwonił jej telefon w kieszeni spódnicy. Zdziwiła się gdy zobaczyła kto dzwoni.
- Gdzie pan jest do cholery?! - krzyknęła do słuchawki. Rozejrzała się, na szczęście cała reszta była w gabinetach.
- Ćśśś...- wybełkotał.
- Wszyscy pana szukają! - nie umiała opanować emocji. Od rana każdy szukał Lynch'a. Dzisiaj mieli rozprawę, a on gdzieś się włóczył.
- Cicho panno Marano.
- Pan jest pijany? - zapytała.
- Nie wiem, ale pokój wiruje.
- Czy pan oszalał?!
- Ćśśś...cicho sza. Cichoo! Cicho!
- Pan jest pijany mecenasie. - zaczęła się śmiać ze swojej niedoli. Teraz to na sto procent pójdzie siedzieć.
- Lauruś, kotku przyjedź do mnie. - wymruczał.
- Po cholerę mam do ciebie przyjeżdżać? Jak pan mógł mi to zrobić?!
- Lauruś przyjedź. - rozłączył się.
- Dupek. - powiedziała do siebie. Poszła do Mark'a i powiedziała, że źle się czuje. Udało się jej wyjść. Dwadzieścia minut później była już pod domem Lynch'a. Mieszkał w jednym z wieżowców, w centrum Los Angeles. Weszła do budynku, natychmiast została zatrzymana przez strażnika.
- Pani do kogo? - ten frajer nawet nie ukrywał pogardy.
- Ross Lynch. - mężczyzna zmierzył ją wzrokiem. Obawiała się, że jej nie wpuści.
- Penthouse. - odpowiedział i pokazał jej windy. Weszła do niej i wcisnęła guzik. Ratliff wspomniał, że Lynch ma kupę forsy. Drzwi windy rozsunęły się, a ona weszła do luksusowego mieszkania. Na pierwszy rzut oka rzuciła jej się szklana ściana, a raczej ogromne okno. No, ale była przecież w wieżowcu ze szkła. Rozciągała się stąd wspaniała panorama na centrum miasta. Mieszkanie było przestronne i jasne. Zauważyła schody prowadzące na górę. Weszła w głąb mieszkania. Po lewej znajdował się aneks kuchenny, na wprost salon. Podeszła do fortepianu i przesunęła palcami po jego klawiszach. Dom był piękny, luksusowy. Dzieła sztuki zdobiły ściany, jednak nie czuła się tu dobrze, temu miejscu brakowało duszy. Nagle zorientowała się, że krąży po obcym mieszkaniu. Musi znaleźć tego idiotę. Nie było go w kuchni ani w salonie. Wyjęła komórkę i zadzwoniła do niego. Dźwięk jego aparatu dobiegał z głębi mieszkania. Poszła za tym sygnałem. Przemierzyła salon i weszła na korytarz. W końcu znalazła blondyna na łóżku w jego sypialni. Miał na sobie tylko spodnie od piżamy. Przełknęła ślinę. Wyglądał zabójczo. Podeszła do niego, położyła dłoń na jego ramieniu. Natychmiast dostała napadu gorąca. Od dawna chciała go dotknąć, a teraz mogła to bezkarnie zrobić. Szarpnęła go, on jednak tylko przekręcił się na plecy. Teraz przed sobą miała jego nagi tors. Z trudem odciągnęła uwagę od ścieżynki, która ginęła w jego spodniach. Jeszcze raz nim potrząsnęła. Podniósł powieki, a na jego twarzy wykwitł seksowny uśmiech.
- Panna Marano. - wychrypiał. Był totalnie zalany.
- Czy pan zwariował? Ma mnie pan reprezentować na rozprawie,a jest pan zalany w trzy dupy. - warknęła.
- Tylko bez przekleństw.To nie moja wina. - odparł.
- A moja? Ducha Świętego? - wlała w te słowa tyle sarkazmu ile tylko mogła.
- Wczoraj ci popierdoleńcy wlali mi wódkę do butelek po wodzie mineralnej. - wskazał na butelkę stojącą na szafce. - Kurwa wpuścić ich tylko do mieszkania.
- Kogo? I pan o tym nie wiedział?
- Cicho! Nie wiedziałem. Przez godzinę próbowałem ich wyrzucić.
- Powie mi pewnie pan, że to były krasnoludki. - zadrwiła.
- Była pani blisko. To był pani fagas i jego kumpel, a mój brat.
- Co? Jaki "mój fagas"?
- Ko-cha-ny, ale gł- gł-upi Ratliff. - zaczęła się śmiać.
- Ale z pana kretyn. Nie poznał pan smaku wódki? Debil.
- Byłem z-zzz-aspany. - wydukał.
- Idiota.
- Dość tej rozmowy. - nim się zorientowała, leżała pod nim.
- Puść mnie. - syknęła.
- Och kochaniutka, nie tak prędko. Może i jestem pijany, ale pewne części mojego ciała są wystarczająco trzeźwe.
- Doprawdy? Trudno mi w to uwierzyć. - trzymał jej nadgarstki nad głową.
- Chcesz się kotku przekonać? - chciał już pociągnąć za gumkę swoich spodni, gdy zaczęła krzyczeć i się szarpać.
- Zadziorna jesteś. - uśmiechnął się pijacko.
- Masz szczęście, że nie dostałeś jeszcze po jajach. - warknęła.
- Wolałbym byś robiła z nimi coś innego.
- Pieprz się!
- Ok. Mogę pieprzyć ale ciebie. - zaniemówiła. Przestała się szarpać. On pochylił się i spojrzał na jej piersi.
- A co my tu mamy? - powiedział.
- Domyśl się. - spojrzał na nią uśmiechając się.
- Właśnie myślę. - zaczął rozpinać jej koszulę.
- Wątpię by to było możliwe.
- Więcej wiary panno Marano. Stęskniłem się za wami. - znowu gadał do jej piersi, ale idiota.
- Przestań się wygłupiać i mnie puść.
- Najpierw zrobię to. - pochylił się nad jej szyją. Czuła jego słodki, lekko alkoholowy zapach, jego oddech na jej szyi. Poczuła, że jego usta są coraz bliżej jej skóry, a nadgarstki mają więcej swobody. Wykorzystała ten moment i chwilę później to ona była na górze.
- Lubisz być na górze? Mnie to nie przeszkadza. - wybełkotał i położył dłonie na jej biodrach.
- Zabieraj te łapska Lynch. - podniosła się. Usłyszała jęk.
- No co?
- Myślałem że się zabawimy.
- Ubieraj się.
- Jestem pijany i według ciebie głupi. Myślisz, że dam radę się ubrać? - podjął próby wstania do pozycji siedzącej. Laura przewróciła oczami.
- Gdzie masz ubrania?
- Tam. - Lau weszła do garderoby, była większa niż jej salon. Wzięła pierwszy lepszy zestaw i wróciła do sypialni.
- To mi się podoba. Będziesz mnie ubie-rać. - jakimś cudem wstał i zaczął ściągać spodnie. Laura rzuciła mu bokserki i odwróciła się.
- Lauruś mam problem.
- Tak, jesteś pijany Ross.
- Musisz mi pomóc.
- Załóż bokserki, a pogadamy. - zapięła swoją koszulę.
- W tym problem. Nie dam rady... - odwróciła się i zobaczyła golusieńkiego Ross'a walczącego z bokserkami. Niestety zobaczyła również szczegóły, których nie chciała widzieć. Wzięła od niego bieliznę i uklękła przed nim. Lynch złapał się jej ramion.
- Możesz mi...
- Przestań! - musiała przyznać, że blondyn był mocno podniecony. Wstała i założyła mu skarpetki, potem spodnie, a następnie koszulę. Lynch wykorzystywał, każdą możliwą sytuację by ją obmacywać.
- Dobra jedziemy. - zawiązała krawat.
- Do ciebie? - wymruczał.
- Do sądu.
  - Jesteś wielki! - rzuciła mu się na szyję.
- Zabijesz mnie Lauro, Mówiłem przecież, że cię wyciągnę z tego gówna.
- Nie wiem jak to zrobiłeś, byłeś pijany, a jednak ci się udało! - była bardzo podekscytowana.
- Przegrałbym gdybyś mnie nie zaprowadziła do męskiego kibla i o mało nie utopiła w umywalce. - zaśmiał się.
- Musiałam coś zrobić. Początkowo gadałeś od rzeczy. 
- Myślisz, że sędzina zdziwiła się jak wróciłem na salę z mokrą głową?
- Wiesz ja się nie znam na tych waszych prawniczych zwyczajach, ale chyba była w lekkim szoku.
- Pierwszy raz klientka topiła mnie w umywalce, panno Marano.
- Pierwszy raz topiłam swojego prawnika w męskiej toalecie.
- Mogę cię o coś spytać?
- Jasne.
- Zostaniesz moją pierwszą przyjaciółką? - Laura zatrzymała się i spojrzała na niego. Widziała po nim ile trudu kosztowało go to pytanie.
- Jeśli skończysz się upijać i mnie obmacywać to tak. - uśmiechnęła się. On pochylił się nad jej uchem.
- Pierwsze mogę ci obiecać, z drugim zobaczę.
- Panie Lynch! - szturchnęła go.
- Dobra, a teraz mam ochotę na loda. A ty? - Lau oblała się rumieńcem.
- Zależy o jaki rodzaj loda ci chodzi. - wyszeptała. Czuła, że zaraz zapadnie się pod ziemię. 
- O zwykłą wanilię. Chodź. - wyszli razem z sądu.
***
Hejo miśki. Mamy siódmy rozdział. Mam nadzieję, że chociaż ciut was nim zaskoczyłam. Mówię od razu to nie ostatni raz gdy któryś z bohaterów jest pijany. W dziesiątym rozdziale czeka was dokładka xD W następnym rozdziale pojawią się dwie nowe postacie. Jesteście ciekawi kto to?
Do następnego♥
Pozdrawiam.
Delly Anastasia Lynch




Music

Template by Elmo