Strony

niedziela, 17 maja 2015

Kiepski moment na miłość

To nowa historia, którą tworzę. Nie jest to ff, proszę was o opinię. Wiem, że to dopiero pierwszy rozdział, ale myślę, że go ocenicie. Miłej lektury ♥


Rozdział 1
Keira

Przez zasłony, zaczęło wdzierać się światło. W pokoju robiło się coraz jaśniej. Nie cierpiałam poranków. Nie cierpiałam słońca, nienawidziłam swojego życia. Usiadłam na łóżku. W pokoju ciągle stały kartony. Nie chciało mi się ich rozpakowywać. Tak w ogóle to chyba nawet nie miało sensu. W tym roku to już nasza trzecia przeprowadzka. Aktualnie jesteśmy w Seattle. Pytanie tylko jak długo. Pewnie póki jakiś fagas nie złamie matce serca. Zawsze tak było. Przyjeżdżałyśmy do nowego miasta, klimatyzowałyśmy się. Matka w końcu poznawała jakiegoś dupka i bawiła się w pseudo związki, a potem gdy ją zostawiali mówiła: „Córciu czas na nową przygodę.“ Oznaczało to zawsze to samo - przeprowadzkę. Przez to nie byłam jak, każda inna osiemnastolatka. Nie chodziłam na imprezy, nie miałam najlepszej psiapsióły, nie piłam, nie paliłam i nigdy nie byłam zakochana. Wyznawałam jedną zasadę jeśli chodziło o chłopaków - to kiepski moment na miłość. Nie wiedziałam jak będzie wyglądać moja przyszłość, więc po co zaprzątać sobie głowę związkiem. Po co ranić jego i siebie? Lepiej trzymać się z daleka od ludzi, a w szczególności od facetów. Wstałam i poszłam do łazienki. Jęknęłam na  widok swojego odbicia w lustrze. Moje brązowe włosy sterczały na wszystkie strony. Wzięłam szczotkę i zaczęłam je rozczesywać. Muszę jakoś wyglądać, dzisiaj mam pojawić się w instytucji o nazwie szkoła. Nie żeby mnie to cieszyło. Szkoła, a mianowicie nowa szkoła oznaczała spotkanie nowych ludzi. Ja nie miałam na to ochoty. Nie chciałam mieć nikogo na kim by mi zależało, nie chciałam mieć zranionego serca gdybym musiała się wyprowadzić. Nie powinnam niczego po sobie zostawiać. Wzięłam prysznic i ubrałam się.  Zrobiłam makijaż i zeszłam na dół. Moja matka siedziała przy barku i jadła śniadanie. Każdy mówił, że jesteśmy jak dwie krople wody. Obie byłyśmy dość wysokie, szczupłe o długich brązowych włosach i piwnych oczach. Moja matka była naprawdę śliczną kobietą, tylko, że nie miała szczęścia w życiu. Ojciec zmarł gdy miałam 3 lata, od tamtej pory wraz z matką jeździłyśmy po kraju i szukałyśmy swojego szczęścia w życiu. Przeważnie nigdzie go nie znajdowałyśmy, więc jechałyśmy dalej. Przynajmniej byłam dobra z geografii. Taki plus mojego walizkowego życia. Moja mama  jadła omlet. Uśmiechnęła się jak mnie zobaczyła. W kuchni także stały kartony, pewnie po szkole będę musiała je wypakowywać. Nie cierpiałam tego. Cholera chyba powinnam iść do psychologa, za dużo rzeczy nie cierpię w swoim życiu. - pomyślałam. Usiadłam na stołku obok mamy i przysunęłam miskę płatków. Rano nic innego nie mogłam przełknąć. Do tej pory miałam pewne nawyki z dzieciństwa. Nadal na śniadanie jadłam płatki, kochałam mleko czekoladowe z lodem i w każdą sobotę wieczorem objadałam się chipsami. Jak padał deszcz lubiłam skakać jak wariatka po kałużach, a jak było mi smutno i miałam doła tuliłam się do wysłużonego misia o imieniu Dexter. Co z tego, że miałam osiemnaście lat? Zawsze jakaś cząstka mnie będzie tą małą dziewczyną, która w sobotnie wieczory spędza oglądając bajki i jedząc chipsy. No może zamiast kaczora Donalda oglądałam teraz rozmaite komedie romantyczne lub melodramaty, zależy od nastroju. Dzisiaj raczej jestem w melodramatycznym humorze.
- Znowu jesteś na etapie „nie cierpię wszystkich i wszystkiego“? - tak moja matka zawsze wszystko umie trafnie podsumować. Pokiwałam głową. Matka westchnęła.
- Córciu, ile razy będziemy to przerabiać?
- Tyle ile będziesz się przeprowadzać - burknęłam. To nie matka musi dzisiaj być obiektem muzealnym na którego patrzą wszyscy jak na dziwaka. Nie ona musi zmierzyć się z nową szkołą. Ona tylko pewnie się znowu zakocha. Tyle w tym temacie.
- Zawsze to samo. Keira to nowa przygoda. - matka wstała od baru i włożyła talerz do zlewu. - Dasz radę, jesteś silną dziewczynką.
- Może mam dość zaczynania nowych przygód? Może chcę napisać jedną do końca? - zapytałam. Nawet nie tknęłam jeszcze swoich płatków. Byłam wkurzona, marzyłam o normalnym życiu. Miałam osiemnaście lat i chciałam tego co wszyscy w moim wieku. Pragnęłam przyjaciół, chłopaka i imprez. Ale zawsze jest na wszystko kiepska pora.
- Ciągle piszesz jedną historię, tylko w różnych miejscach. Popatrz na to inaczej. Twoja historia nie jest nudna. - odparła mama. Wkurzało mnie jej podejście. Zamiast zmierzyć się z problemem ona zawsze wybiera ucieczkę.
- Moja historia jest nudna mamo, to twoja jest barwna. - odparłam. Wstałam od stołu, chwyciłam plecak i skierowałam się w kierunku drzwi.
- A śniadanie? - zapytała matka.
- Już nie jestem głodna. - odpowiedziałam i wyszłam.

    Opuściłam mieszkanie i spojrzałam na swojego, starego, czerwonego jeepa. Kochałam to auto. Nazywałam go Cherry. Tak byłam wariatką. Dostałam to auto na szesnaste urodziny. Pamiętam dobrze ten dzień. Razem z matką mieszkałyśmy w motelu w Nowym Orleanie. Uciekłyśmy od kolejnego faceta matki. Ten był wyjątkowo paskudny. Mama była z nim krótko. Mieszkałyśmy wtedy w Norco.  Miał chyba na imię Bob. Początkowo był fajny. Próbował się ze mną nawet zaprzyjaźnić. Chodził z mamą trzy miesiące. Było nieźle póki nie przeprowadziłyśmy się do niego. Wtedy zaczął bić mamę. Początkowo wmawiałyśmy sobie, że to przejściowe. Jednak, któregoś dnia gdy zaczął się do mnie dobierać,  matka znowu powiedziała, że czas zacząć nową przygodę. To było w przeddzień moich szesnastych urodzin. Pojechałyśmy do Nowego Orleanu i zatrzymałyśmy się w motelu. Rano moja matka przyszła z czekoladową muffinką i wbitą w nią świeczką. To była wzruszająca chwila. Mimo piekła jakie przeszła pamiętała o moich urodzinach. Wtedy dostałam też jeepa. Od tamtej pory Cherry jeździ ze mną po USA i wiernie mi służy. Włączyłam swój ulubiony zespół. On zawsze poprawiał mi humor. Z głośników popłynęła piosenka pt. „ Here Comes Forever“ zespołu R5. Lubiłam mało znane zespoły. Były po prostu ciekawsze od wielkich komercyjnych gwiazd. One przeważnie tworzyły dla kasy, takie zespoły jak R5 z miłości do muzyki. Poza tym plusem tego zespołu oczywiście były sensowne teksty. Uwielbiałam także wielkie gwiazdy takie jak Bon Jovi czy Bruno Mars. Byłam skupiona na drodze. Mieszkałam w Seattle trzy dni. Byłam z mamą w szkole by się zapisać. Dobrze, że miałam GPS inaczej bym nie trafiła. Od domu to było jakieś dziesięć minut jazdy samochodem. Jednak przez poranne korki jechałam dwadzieścia pięć minut. Zajechałam na parking pod szkołą. Było stosunkowo wcześnie, więc było sporo miejsca do parkowania. Zajechałam na jedno z miejsc. W duchu modliłam się by nie było to czyjeś miejsce. Nie chciałam mieć jakiś nieprzyjemności pierwszego dnia w szkole. Chociaż pewnie ich nie uniknę. Mój nastrój oddawała pogoda. Zaczął właśnie padać deszcz, a raczej mżawka. Po wcześniejszym słońcu nie było śladu. W sumie jednak Seattle to podobno najbardziej szare i pochmurne miasto w Stanach. Cóż, może nie długo przeprowadzę się z matką do Miami. Tam nie będę narzekać na zimno i deszcz. Zastanawiałam się co muszę dzisiaj zrobić. Ułożyłam w głowie krótką listę.
1. Znaleźć sekretariat.
2. Otrzymać plan zajęć.
3. Znaleźć salę lekcyjne.
4. W czasie przerwy unikać stołówki (za dużo tam ludzi).
5. Nie nawiązywać znajomości ( pewnie tego nie uniknę, cóż jednak dla zasady umieszczę to na liście)
6. Wytrzymać do końca dnia w szkole.
7. Wrócić do domu i użalać się nad sobą.
To by było na tyle. Próbowałam w pamięci odtworzyć drogę do sekretariatu. To była dość duża szkoła. Pewnie i tak się pięćdziesiąt razy zgubię zanim tam dotrę. Ciekawa byłam czy może Seattle okaże się moim domem. Byłam w ostatniej klasie liceum. Niedługo powinnam iść na studia. Jednak to by oznaczało pozostanie w jednym miejscu. Tylko jak mam tego dokonać skoro matka ciągle ucieka? Jeśli bym chciała studiować na Uniwersytecie Waszyngtona musiałabym zostać w tym mieście. Faktycznie obiecałam sobie, że w wieku 21 lat odejdę od matki. Powiem jej, że nie zgadzam się na przeprowadzkę. Jednak będę musiała jej się postawić wcześniej. Chcę studiować w jednym mieście a nie stu. To oznaczało ciężką rozmowę z matką. Tego jednak nie chcę robić. Ona niczego nie zrozumie i ciągle będzie pieprzyć o nowej przygodzie, albo jak przyjdzie co do czego najpierw powie, że rozumie, a później zmieni zdanie. Wzięłam plecak z siedzenia i zamyślona otworzyłam z rozmachem drzwi. Od razu usłyszałam krzyk. Byłam tak zamyślona, że nie zauważyłam chłopaka przechodzącego obok Cherry. Stał i trzymał się za ramię, klnąc pod nosem.
- Świetnie zaczęłaś dzień Keira - powiedziałam do siebie. Wysiadłam z wozu. Wzięłam głęboki oddech i podeszłam do chłopaka. Stał do mnie tyłem, trzymając się z ramię. Powinnam się upewnić, czy nie potrzebuje jakiejś opieki medycznej zanim pójdę na lekcje.
- Przepraszam najmocniej ja nie... - w tej chwili chłopak się odwrócił. Odebrało mi mowę.  Był nieziemsko przystojny. Wysoki, szczupły brunet o pięknych, brązowych oczach. To one mnie urzekły. Na ramieniu miał założony plecak, a w drugiej ręce trzymał futerał z gitarą. Skórzana kurtka i czarne jeansy nadawały mu charakter rockmana. Najpierw spojrzał na mnie z wściekłością, lecz potem jego wyraz twarzy złagodniał. Wpatrywał się we mnie, widziałam to. Poczułam się trochę nieswojo, jednak sama nie mogłam oderwać od niego wzroku.
- Nic ci się nie stało? Ja nie chciałam. Przepraszam, zamyśliłam się i cię nie zauważyłam. Normalnie ja nie...naprawdę mi przykro. Potrzebny lekarz? Bardzo boli? Naprawdę jeszcze raz przepraszam, powinnam być ostrożniejsza, ale naprawdę cię nie zauważyłam. - sama byłam zdziwiona, że tyle powiedziałam. Jednak zawsze paplałam jak najęta gdy byłam zdenerwowana. Chłopak puścił ramię i uśmiechnął się do mnie. Jasne, zrobiłam z siebie kretynkę. Nie dość, że go uderzyłam to teraz gadałam jak wariatka. Dobra muszę wyjść z tego z twarzą. Upewnię się czy nic mu nie jest, a potem zniknę. To duża szkoła. Jest wielkie prawdopodobieństwo, że go nie spotkam już więcej albo, że minie sporo czasu zanim go zobaczę, więc on do tej chwili zapomni o wariatce z parkingu. Tak, tej mysli muszę się trzymać.
- Nic mi nie jest. Dobrze, że mnie nie przejechałaś. Oberwałem tylko w ramię. - uśmiechnął się do mnie. Poczułam, że się czerwienię.
- Ja normalnie dobrze jeżdżę, jeszcze nigdy...zaraz ty powątpiewasz w moje zdolności za kółkiem? - co jak co, ale przejechałam pół Stanów samochodem. Jestem mistrzem kierownicy.
- Nie... nie śmiałbym. - puścił mi oczko. - Fakt jest faktem, że może jesteś dobrym kierowcą, ale na parkingach wypadasz słabo. - wzruszył ramionami.
- Przejechałam samochodem pół USA, więc nie mów mi, że słabo wypadam.
- Ciekawe ile osób na tym ucierpiało? - znowu puścił mi oczko.
- Żadna! Ty jesteś pierwszy! - krzyknęłam.
- Cóż w takim razie czuję się zaszczycony.
- Ja również. - burknęłam. Gdyby nie był taki przystojny przywaliłabym mu z pewnością.
- Jesteś nowa? - zapytał. Nienawidziłam tego sformułowania. Zawsze w każdej szkole jestem nowa. To wkurzające. Każdy ciągle mnie o to pyta. Chyba to normalne, że skoro mnie tu wcześniej  nie widzieli to muszę być nowa. Po co po pięćset razy pytać o to samo.
- To zależy co masz na myśli? - spojrzał na mnie pytająco, ja kontynuowałam swoją wypowiedź. - Bo jeśli byśmy spojrzeli na to tak, że każdy dzień jest osobnym nowym dniem, to wszyscy jesteśmy nowi. - chłopak zaczął się śmiać. Poczułam się lekko urażona, w końcu wyśmiał moją życiową filozofię. Chociaż w sumie zrobiłam z siebie jeszcze większą wariatkę niż byłam pięć minut wcześniej. Nie wyjdę z tego z twarzą.
- Ok to ja też jestem nowy. - uśmiechnął się szeroko. - A jeśli by przyjąć, że jeden dzień to część całości jaką jest rok. To wtedy jesteś nowa? Nie widziałem cię tu wcześniej, a znam większość szkoły.
- Gratulacje. - odpowiedziałam. - Jeśli tak na to spojrzeć to jestem nowa. - skrzywiłam się na samą myśl.
- Christian Evans. - podał mi dłoń. Chwyciłam ją lekko. Nadal się we mnie jakoś dziwnie wpatrywał. Staliśmy tak potrząsając dłońmi. Chyba żadne nie chciało puścić tego drugiego. Nagle oprzytomniałam. Dobre wychowanie kazało mi się przedstawić.
- Keira Rodgers.
- Keira...ładne imię. - uśmiechnęłam się. Czułam, że się coraz bardziej czerwienię. Dobrze, że padało bo bym umarła na duszności.
- Skąd przyjechałaś Keiro?
- Z Minnesoty, z Hastings.
- Wow, to kawał drogi. - podrapał się po głowie. - Fajnie, że mnie pierwszego uderzyłaś drzwiami. - mimo wszystko się roześmiałam. Poczułam chłód, moje ubrania przemiękały od wilgoci.
- Co masz teraz? - zapytał.
- Chyba biologię. Muszę iść do sekretariatu po plan. - odparłam.
- To kiepski pomysł.
- Niby czemu? - co takiego złego według niego było, w pójściu do sekretariatu.
- Bo biologię masz na pewno z panem Hudson. On nie cierpi spóźnialskich. Spóźnisz się minutę, a masz u niego przerąbane przez cały rok i nieważne, że jesteś nowa. Jeśli pójdziesz do najpierw do sekretariatu, to na sto procent się spóźnisz. Nasza sekretarka prócz syndromu niespełnionego dyrektora cierpi na flegmatyzm. Pół godziny będzie ci drukowała głupi plan.
- No dobra, i tak się spóźnię bo nie wiem gdzie jest sala. - Christian spojrzał na zegarek.
- Kurde, zaprowadziłbym cię. Nie mam jednak już czasu i tak uciąłem sobie z tobą za długą pogawędkę.
- Nie szkodzi. - odparłam.
- Jak wejdziesz do szkoły to skieruj się w lewo, cały czas idź prosto i dojdziesz do schodów, wejdź na korytarz D i tam to chyba będą trzecie drzwi po lewej.
- Dzięki wielkie.
- Po biologii idź do sekretariatu.
- Ok. Jeszcze raz dzięki.
- Dobra, ja lecę. - puścił mi oczko i zniknął między samochodami. Oparłam się o Cherry i wzięłam głęboki oddech. Nie pamiętałam, by jakikolwiek inny chłopak tak na mnie podziałał. Z każdą chwilą na parkingu robiło się coraz tłoczniej. Od deszczu byłam cała mokra. Skierowałam się do szkoły. W głowie analizowałam wskazówki dane mi przez Chris’a. Gdy tylko przekroczyłam próg nowej szkoły, ogłuszył mnie gwar krzyków i rozmów. Z trudem przepchałam się przez korytarz. Czułam na sobie wzrok uczniów. Jak ja tego nienawidziłam.
Dobra pewnie wyglądałam jak zmoknięty pudel, ale to nie powód by się tak bezceremonialnie gapić. Muszę pamiętać o kupieniu parasola, chyba będzie mi bardzo potrzebny w tym mieście. Udało mi się wejść na korytarz D. Odnalazłam salę, tak jak Christian mówił, było to trzecie pomieszczenie po lewej stronie. Przed otwartymi drzwiami sali stała grupka ludzi. Zapewne z mojej nowej klasy. Całe szczęście nie zwrócili zbytnio na mnie uwagi. Tylko jedna dziewczyna zmierzyła mnie wzrokiem. Postanowiłam wejść. W sali było tylko trzy osoby. Rozejrzałam się. Nie chciałam siedzieć na samym początku. W ten sposób wszyscy będą na mnie patrzeć. Wybrałam ostatnią ławkę pod oknem. Teraz to ja mogłam poprzyglądać się nowym dla mnie osobom. Poza tym jest mniejsze ryzyko, że będę pytana na biologii. Wyjęłam podręcznik i zeszyt. Spojrzałam na ekran telefonu. Faktycznie wyglądałam fatalnie. Wyciągnęłam grzebień i zaczęłam szczotkować włosy.  Było mi nieco za zimno  i nieprzyjemnie. Szkoda. że nie wzięłam zapasowych ubrań. Moje przemyślenia przerwała brunetka, która podeszła do mojej ławki.
- Zajęłaś moje miejsce. - warknęła. Przełknęłam gulę, która utworzyła mi się w gardle.
- Przepraszam...ja nie wiedziałam...jestem nowa. - brunetka spojrzała na mnie,  a potem się uśmiechnęła.
- Spoko. Usiądę przed tobą. - zajęła stolik przede mną.
- Nie ja mogę poszukać sobie innego miejsca.
- Dobra, jesteś nowa, więc ci odpuszczę. - dziewczyna miała brązowe, długie włosy i prostą grzywkę. Miała według mnie zbyt mocny makijaż. Ubrana była na czarno. Skórzaną kurtkę z frędzlami, szorty i rajstopy oraz glany. Mimo tego uśmiech nie schodził jej z twarzy.  Do sali wszedł profesor Hudson. Straszy mężczyzna koło sześćdziesiątki. Gdy wchodził do sali upuścił trzymany w ręce plik papierów. Rozległ się śmiech, jakaś uczennica zlitowała się i pomogła profesorowi zbierać dokumenty.
 - Proszę o ciszę! - krzyknął i podszedł do katedry. Sprawiał wrażenie przyjemnego. Był bardzo niski i nosił za duże okulary i ubrania. Sprawdził listę, na szczęście nie kazał mi się przedstawiać na forum klasy. To było zawsze upokarzające. Zaczął się nudny wykład pana Hudson’a. Próbowałam się skupić, jednak brunetka przede mną odwróciła się bokiem i ciągle mi się przyglądała.
- Jesteś nowa? - zapytała w końcu, po raz drugi tego ranka usłyszałam to pytanie.
- Mhm. - wzięłam się za robienie notatek. Z całej siły próbowałam ją ignorować. W pewnym momencie miałam silne podejrzenia, że jest lesbijką. Nie odrywała ode mnie wzroku.
- Co? - warknęłam. Ona szeroko się uśmiechnęła.
- Byłam ciekawa ile wytrzymasz. - odparła.
- Co wytrzymam?
- Moje gapienie się. Wkurzające no nie?
- Nie zaprzeczę.
- Wytrzymałaś dłużej niż mój chłopak. W sumie to pobiłaś rekord.
- Robiłaś to specjalnie?
- Nudzi mi się. - odpowiedziała. Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Wiedziałam jedno, ta dziewczyna była totalnie moim przeciwieństwem.
- Jestem Charlotte Johnson, ale mów mi Charli. Nienawidzę swojego imienia. Pasuje do jakiejś emerytki, a nie osiemnastolatki.
- Keira Rodgers.
- Skąd jesteś?
- To zależy czy pytasz skąd jestem, czy skąd przyjechałam? - spojrzała na mnie jak na wariatkę. Przyłożyła jednak palec wskazujący do podbródka i potarła nim w zamyśleniu. Wyglądało to nieco komicznie, na serio zastanawiała się nad moim pytaniem.
- Wybieram skąd przyjechałaś. - odpowiedziała po chwili.
- Z Hastings, z Minnesoty.
- Wow, daleko. Ja nigdy nie opuściłam stanu Waszyngton.
- Ja objechałam pół Stanów Zjednoczonych.
- Cicho tam na tyle. - niestety zwróciłyśmy uwagę pana Hudsona. Myślałam, że to zniechęci Charli do dalszego przepytywania mnie, jednakże myliłam się bo po chwili znowu się odwróciła.
- Daj telefon.
- Po co?
- No daj i nie pytaj.
- Chcesz mój numer? - zapytałam.
- Daj ten telefon, nie ukradnę ci go. - z wahaniem wyciągnęłam go z plecaka i podałam Charli. Odwróciła się i widziałam, że szpera w moim telefonie.
- Proszę. Widzisz nie ukradłam ci go.
- Nie myślałam, że mi go ukradniesz. Po co ci był mój telefon?
- Wpisałam ci swój numer komórkowy i domowy, w notatkach masz mój e-mail a i wpisałam ci numer do Connora oraz numer pizzerii.
- Po co mi numer pizzerii? I kim jest Connor?
- To numer do pizzerii Mamma Mia, mojej ulubionej. Pewnie nie znasz jeszcze miasta, a oni mają dostawę do domu. Connor to mój chłopak, jest o rok od nas starszy i studiuje inżynierię na Uniwersytecie Waszyngtona. Wiesz mam zwyczaj gubienia telefonu, więc podałam ci jego numer, bo często z nim spędzam czas.
- Ok. Dzięki wielkie.
- Mogę cię o coś zapytać?
- Yyy chyba tak.
- Będziesz moją najlepszą przyjaciółką? Wydajesz się być fajna, a ja nie mam takiej przyjaciółki od serca, a ty jesteś nowa, więc zapewne też nie masz tu nikogo bliskiego. To co? - poczułam uciski w klatce piersiowej, już pierwszego dnia musiałam kogoś zranić. Nie mogłam się z nią zaprzyjaźnić, nie wiedziałam ile tu będę, a nie chciałam nikogo opuszczać.
- Super. Mam najlepszą psiapsiółę! Zobaczysz będzie fajnie. Ze mną w tej szkole nie zginiesz. - odwróciła się tyłem do mnie. Byłam w szoku. Nie zdążyłam odpowiedzieć, a ona moje milczenie przyjęła za zgodę. Jednak mimo tego, lekko się uśmiechnęłam. Chyba powoli zaczynałam lubić Charli Johnson.

  Po biologii udałam się z Charli do sekretariatu. Podobno byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami. Cały czas coś paplała, głównie o szkole. Mówiła gdzie co jest, na co powinnam uważać i jak ogółem postępować by tu przetrwać.
- Zaczekam na ciebie. - powiedziała. Weszłam do sekretariatu. Za biurkiem siedziała kobieta koło pięćdziesiątki. Włosy miała ciemne, krótkie, gdzieniegdzie widać było siwiznę. Na nosie założone miała okulary na łańcuszku. Podejrzewam, że sekretarka w szkole mojej mamy wyglądała podobnie.  Podniosła wzrok znad dokumentów i zmierzyła mnie pogardliwym wzrokiem.
- Czego tu szukasz? - Christian miał rację, cierpiała z pewnością na syndrom niespełnionego dyrektora.
- Przyszłam po nowy plan. - odpowiedziałam.
- Jesteś nowa? - zauważyłam zainteresowanie w jej oczach. Tak popatrz sobie. Kolejna ofiara prosi cię o głupią kartkę.
- Tak. - westchnęłam. Nie miałam ochoty wyjaśniać jej mojej definicji słowa „nowa“. Podejrzewam, że i tak by tego nie zrozumiała.
- Nazwisko.
- Keira Rodgers.  - wpisała moje nazwisko do komputera i podała mi arkusz z zajęciami dodatkowymi.
- Wybierz coś. - przeglądałam listę, w sumie żadne zajęcia mnie nie interesowały. Wolałam jak najmniej czasu spędzać w szkole. Cóż by przejść do następnej klasy musiałam zaliczyć jakiś przedmiot dodatkowy. Wybrałam literaturę angielską, retorykę i lekcje rysunku. Nie miałam talentu, jednak nie było już żadnych wolnych zajęć. Podejrzewam, że to z tym przedmiotem będę miała największy problem.
- Może chcesz jeszcze hiszpański? Jakiś chłopak zrezygnował.
- Yyy...tak może mnie pani zapisać.
- Ta młodzież. Sami nie wiecie czego chcecie. Teraz muszę poprawić twój plan. - trochę się zaczęłam denerwować narzekania, pani Jonas były nieznośne. Do tego wszystko robiła jakby w zwolnionym tempie. Christian miał rację, cierpiała na flegmatyzm. Po dwudziestu minutach uzyskałam upragnioną kartkę z planem i dodatkowo mapę szkoły wraz z kluczami do szafki. Wyszłam z gabinetu. Było już po dzwonku.  Korytarz był pusty. Mój wzrok przykuła karteczka przyklejona do ściany. Różowym, błyszczącym długopisem napisane było na niej:
Widzę, że zostałaś pożarta przez smoczycę Jonas. Współczuję :(
Nie mogłam zaczekać, mam chemię. Spotkamy się na długiej w stołówce.
Mam nadzieję, że wrócisz żywa.
Charli ♥♥♥
Uśmiechnęłam się gdy to przeczytałam. Wsunęłam kartkę do kieszeni i spojrzałam na plan. Miałam aktualnie historię. Następnie zerknęłam na mapę. Stwierdziłam, że po drodze zahaczę o swoją szafkę. Ruszyłam zgodnie z mapką. Doszłam na wskazane miejsce i zaczęłam szukać numeru swojej szafki.
- Nowa? - znowu wzdrygnęłam się na te słowa. To nie był zdecydowanie mój dzień.
- Tak. - moim oczom ukazała się postać całkiem przystojnego bruneta w niebieskiej koszuli, granatowej marynarce i dżinsach. Wyglądał na gościa z bogatego domu. Już na pierwszy rzut oka emanowała z niego pewność siebie i charyzma. Na pewno był szkolną gwiazdą.
- Nie powinnaś być na lekcji?
- Byłam w sekretariacie, po plan.
- Szukasz czegoś? - nie wiem czemu ale czułam się przy nim jak niesforny dzieciak. Trochę jak przy dorosłym, który cię wciąż upomina i pokazuję swoją wyższość.
- Szafki.
- Jaki numer?
- 223. - odparłam. On w mgnieniu oka podszedł do niej. Tak jakby znał ich rozkład na pamięć.
- Uderz w nią gdy przekręcisz kluczyk. Tylko tak się da je otworzyć.
- Dzięki.  - odparłam.
- Nie zazdroszczę. Za sąsiadkę masz Charlotte Johnson.
- Tak? - ucieszyło mnie to. Znałam Charli i miałam pewność, że będzie dobrą sąsiadką.
- Tak. Nie ma najlepszej opinii w tej szkole.
- A kim ty jesteś? - zapytałam wzburzona. Nie podobało mi się to jak powiedział o Charli. Może wyglądała jak...tak jak wyglądała, ale to nie był powód by ją obgadywać i gorszyć.
- Rush Thompson, przewodniczący samorządu uczniowskiego i redaktor naczelny szkolnej gazety. - daje słowo zabrzmiał jak jakiś polityk przemawiający na forum Kongresu.
- Keira Rodgers, yyy zwykła uczennica. - widziałam jak jego usta wyginają się w pół uśmiechu.
- Ok, Keiro co masz teraz?
- Brzmisz jak pompatyczny dupek. - widziałam jego zaszokowanie na twarzy. Musi nikt mu do tej pory tego nie wypomniał. Nie powiem zrobiło mi się głupio. Nie powinnam pierwszego dnia szkoły zadzierać z przewodniczącym samorządu. To była totalna klapa.
- Sorry nie chciałam cię obrazić.
- Serio brzmię jak pompatyczny dupek? - zauważyłam znowu na jego twarzy lekki uśmieszek. Poczułam ulgę, bo to oznaczało, że on się nie gniewał na mnie.
- Trochę. - wzruszyłam ramionami.
- Wow, nikt mi tego wcześniej nie powiedział.
- Brzmisz trochę jak jakiś dyrektor czy ktoś w tym stylu.
- Przepraszam, to taki rodzinny nawyk. - nie bardzo zrozumiałam co miał na myśli, chociaż może jego rodzice byli pompatycznymi dupkami, to by tłumaczyło jego osobę.
- Rozumiem.
- Podoba ci się nowa szkoła?
- Trudno to stwierdzić na drugiej lekcji. Spytaj mnie o to jutro.
- Właśnie co masz teraz?
- Historię.
- Z panią Richardson?
- Yyy...tak.
- Mogę cię odprowadzić pod salę? - przyjrzałam mu się bacznie, nie wyglądał na seryjnego mordercę, ani gwałciciela. Poza tym byliśmy w szkole, tu byłam raczej bezpieczna, i tak sama bym tam nie trafiła, a on szybciej mnie tam zaprowadzi.
- Mogę zobaczyć twój plan? - zapytał gdy ruszyliśmy w kierunku pracowni historycznej.
- Proszę. - podałam mu, przyglądał mu się chwilę.
- Potrafisz rysować?
- Nie. - zaśmiałam się. - Nie mieli nic wolnego, a muszę coś zaliczyć. Podejrzewam, że wybitnym malarzem to ja nie będę. Mój talent artystyczny jest daleki od ideału.
- Rozumiem. Jednak zapewne musisz się czymś szczególnie interesować. Widzę, że wybrałaś retorykę i literaturę angielską.
- Lubię czytać, a fajnie czasami podyskutować na poziomie.
- Lubisz czytać, a pisać?
- Też, to fajne zajęcie na odstresowanie.
- Może byłabyś zainteresowana pracą w gazetce szkolnej?
- Proponujesz to każdej nowej uczennicy?
- Nie. - zaśmiał się. - Nie każdej tylko tobie. Myślę, że byłabyś w tym dobra. Mamy tu najlepszą w Seattle gazetkę szkolną. Prócz wydarzeń szkolnych, opisujemy tematy dotyczące naszego miasta. Zresztą sprzedajemy naszą gazetkę na lokalnych osiedlach. To największa gazeta szkolna w Seattle.
- Znów brzmisz jak pompatyczny dupek. - zauważyłam.
- Sorry, jak coś to mamy siedzibę w budynku za szkołą.
- Nie wydaje mi się by to było dla mnie, ale pomyślę.
- O zapisałaś się na hiszpański. Umiesz coś w tym języku? - oddał mi mój plan.
- Trochę. W podstawówce chodziłam na lekcje hiszpańskiego, fajnie będzie sobie to przypomnieć.
- Znasz jeszcze jakieś języki?
- Yyy nie. A ty?
- Cóż ja biegle posługuje się niemieckim i francuskim. W średnim stopniu umiem włoski, a słabo znam chiński i rosyjski.
- Wow, jesteś poliglotą?
- Nie, nie nazwałbym się tak. Powiedziałbym raczej, że po prostu lubię się uczyć języków i łatwo mi wchodzą do głowy. - uśmiechnął się. Doszliśmy na miejsce.
- Cóż jesteśmy na miejscu. To sala historyczna.
- Dzięki.
- Jak coś to na pewno mnie znajdziesz w redakcji. Gdybyś potrzebowała pomocy to wal śmiało.
- Dziękuję. Może skorzystam.
- Lepiej nie. - uśmiechnął się lekko. - Wprowadzić cię? - chciałam powiedzieć, że nie potrzebuję niańki. Jednak Rush już wszedł do sali.
- Dzień dobry, przyprowadziłem pani zgubę. Była w sekretariacie. - weszłam do sali. Wszystkie oczy na mnie spoczęły, w tym niezbyt przyjemne spojrzenie pani Richardson.
- Dziękuję Rush. Jak się nazywasz? - to pytanie skierowane było do mnie. Rush powoli wycofał się za drzwi.
- Keira Rodgers.
- Dobrze zajmij miejsce. - niestety jedyną wolną ławką było miejsce tuż przed tablicą. Nie cierpiałam siedzieć w pierwszej ławce, jednak nie miałam innego wyboru, niż tam usiąść.
- Dobrze skoro spóźnialscy już są to zaczynamy. - przewróciłam oczami, co za super dzień.

  Nadeszła długa przerwa. Dostałam esemsa Czekam w stołówce. Mam żarcie :D Poszłam tam. Samo wejście tu było błędem. Mnóstwo ludzi siedziało stłoczonych przy stolikach. Przy drzwiach stało kilku pracowników, niczym jak w zakładzie karnym pilnowali porządku. Rozejrzałam się i od razu zobaczyłam jego. Rusha Thompsona. Siedział na samym środku sali otoczony swoją świtą. Ujrzał mnie i się uśmiechnął. Machnął ręką bym podeszła, ale pokręciłam przecząco głową. Widziałam tych chłopaków i laski z bogatych domów. Nie chciałam tam podchodzić. Nie pasowałam tam. Szukałam wzrokiem Charli. Znalazłam ją po lewej stronie przy stoliku w samym rogu. Ruszyłam w jej kierunku. Mój umysł zanotował jeszcze jedną rzecz. Na sali z całą pewnością nie było Christiana Evansa. Być może wcale nie chodził do tej szkoły. Może go sobie wymyśliłam. Albo po prostu nie jada w stołówce. Nie wiedziałam czemu moje myśli zeszły na jego temat. Rozmawiałam z nim tylko chwilę na parkingu. Jednak ciągle wkradał się do moich myśli. Byłam żałosna. Cholernie żałosna.
- Załatwiłam lepsze żarcie. Jakoś trzeba uczcić to, że mam najlepszą psiapsiółę. - Charli podała mi cheeseburgera. Zastanawiałam się skąd go wytrzasnęła. Założę się, że takiego żarcia nie dają w szkolnych stołówkach.
- Skąd to masz? - zapytałam by przerwać ciszę.
- A jak myślisz? - patrzyłam na nią lekko rozbawiona. W tej dziewczynie nic do siebie nie pasowało.
- Stawiam, że z pewnej popularnej sieci fast foodów.
- Dokładnie. Jesteś bardzo inteligentna.
- Dziękuję. Myślałam, że w stołówce je się szkolne jedzenie?
- Jak przekupisz odpowiednie osoby to możesz wyskoczyć po jakieś lepsze żarcie.
- A co nie tak jest z szkolnym?
- Spróbuj, a nabawisz się skrętu kiszek. Dla mnie to wszystko rośnie w ustach, jest paskudne. - skrzywiła się na samą myśl.
- W takim razie dziękuję, że mnie uratowałaś. - powiedziałam, a ona wstała i ukłoniła się wszystkim na około. Wybuchłam śmiechem. Wyglądała jakby odbierała co najmniej Oscara.
- Dziękuję, dziękuję.

  Kolejne dwie godziny miałam znowu sama. Poznałam tylko kilka twarzy. Dopiero na lekcji literatury angielskiej miałam z Charli. Weszłam do sali.
- Zajęłam ci miejsce! - krzyknęła Charli.
- Nie musiałaś zajmować mi ostatniej ławki. - zaśmiałam się.
- Dziś mam dzień dobroci dla nowych, więc nie marudź i korzystaj. - usiadłam w ławce  i zaczęłam wypakowywać zeszyty.
- Może teraz masz dla mnie jakąś cenną wskazówkę?
- Teraz nie musisz na nic uważać. Mamy z profesorem Collins’em. Jest całkiem niezły i nie mówię tu o nauce.
- A o czym? - przewróciła oczami.
- Cóż jest koło czterdziestki, jednak nie jedna w szkole na niego leci. Poza tym jeśli nie chcesz uczestniczyć w lekcji to nie musisz. Ma niezłe podejście do młodzieży. Tylko musisz mu nie wchodzić w drogę, a wtedy masz spokój. - sala zaczęła się zapełniać. Mignęło mi kilka znajomych twarzy. Miałam wrażenie, że cierpię na jakąś nieznaną mi chorobę. Nikt z wyjątkiem Charli się do mnie od rana nie odezwał. Dosłownie jakby traktowali mnie jak powietrze. Mówiąc szczerze nie przeszkadzało mi to. Lepiej być niewidzialną niż rzucać się w oczy. Do sali wszedł profesor Collins. Nie budził we mnie jednak pożądania, lecz coś na wzór ojcowskiego respektu. Był wysoki, miał lekko kręcone, brązowe włosy. Jednak marynarka i koszula przypominały strój wzorowego ojca amerykańskiej rodziny.
- Dzień dobry! - powiedział radosnym tonem. Usiadł za biurkiem i wyjmował z aktówki swoje rzeczy.
- Zanim sprawdzę listę, chociaż wiem i tak kogo nie ma. - w tym momencie do sali wbiegł brunet z parkingu. Mocno wciągnęłam powietrze gdy jego spojrzenie utkwiło na mnie.
- Aha jak zawsze. Christian czy kiedyś przyjdziesz na moją lekcje punktualnie? - słyszałam chichot kilku dziewczyn.  Oderwał wzrok ode mnie i spojrzał na profesora.
- Może kiedyś. - odparł i usiadł w swojej ławce.
- Na to liczę Evans. Na czym ja skończyłem? A! Już wiem. Otóż nasze grono uległo powiększeniu. Mamy nową koleżankę Keire Rodgers. - wstałam, kilka osób z grzeczności zabiło brawa, jednak znaczna część przyglądała mi się badawczo, w tym brunet z parkingu.
- Keira chcemy się czegoś o tobie dowiedzieć.
- Ale ja nie wiem co mogę o sobie powiedzieć. - wydukałam.
- Opisz siebie w trzech słowach, a my z czasem postaramy się zweryfikować twoje słowa. - czułam, że się czerwienię. Nie cierpiałam  być w centrum uwagi. To było żenujące.
-  Yyy jestem pracowita, nieśmiała i koleżeńska chyba tyle.
- Cóż może ktoś już chce polemizować na temat panny Rodgers? - schowałam twarz w dłoniach.
- Wiem, że jej nie znacie ale co o niej sądzicie?
- Myślę, że nie jest nieśmiała. - wszyscy spojrzeli w stronę Christiana.
- Dlaczego Evans? - zapytał Collins.
- Bo... wygląda na silną dziewczynę. Nie powiedziałbym, że jest nieśmiała.
- A jak ty widzisz Keire?
- Jako pewną siebie, śliczną i interesującą dziewczynę. - o mało nie dostałam  zawału gdy to powiedział. Uznał mnie za interesującą i śliczną.
- Interesującą?
- Tak ma ciekawe rysy twarzy i tajemnicze oczy.
- Dobra Evans skończ bo zaraz wyznasz jej miłość. - zaśmiał się Collins, wszyscy w klasie także. Evans burknął coś pod nosem i odwrócił się przodem do tablicy.
- Nie myślcie, że ta rozmowa była bez sensu. Otóż poezja tak jak ludzie, jest różnie postrzegana i odczytywana. Jedni mają ją za nudną i przestarzałą, inni zaś za coś uduchowionego i wielkiego. Poezję tak jak ludzi postrzegamy różnie. Czym dla was jest poezja? - Collins oparł się o biurko.
- Starocie. - odparł ciemnoskóry chłopak z pierwszej ławki.
- Ok, Jason. Ktoś ma inne zdanie?
- Według mnie poezja to kunszt i forma, to umiejętne uchwycenie piękna. Myślę, że poezja jest uniwersalna i nigdy nie traci na ważności. - słuchałam tych słów i czułam w sobie głęboki sprzeciw, to nie tylko słowa, myślałam.
- Wow Evans, od kiedy jesteś taki aktywny na moich lekcjach?
- Nie zgadzam się. - nagle usłyszałam swój własny głos.
- Panna Rodgers, proszę. Chętnie wysłuchamy pani opinii. - odparł Collins.
- Yyy...poezja to nie słowa to życie. - powiedziałam to patrząc prosto w oczy Christiana.
- Rozwiń to proszę.
- Gdyby poezja był tylko pustymi słowami i formą, to...nie miałaby sensu.
- Ale musisz przyznać, że to również pewien kunszt. - powiedział Christian.
- Tak.
- No właśnie.
- Jednak to nie tylko forma, to także sens. Poezja ma za zadanie opisać w słowach ważną dla poety chwilę, uchwycić ją. To refleksje i zaskakujące przemyślenia. Poezja to wskazówka dla potomnych jak żyć. - widziałam jak go zaskoczyłam tą wypowiedzią, wpatrywał się we mnie, a ja nie unikałam jego wzroku. Miał piękne, ciemne oczy. Magnetyzował mnie spojrzeniem. Nigdy tak nie reagowałam na żadnego mężczyznę.
- Masz rację Keiro. Czasami łatwiej jest coś napisać niż powiedzieć. - odparł.
- Cóż dzieciaki, twoje założenia są słuszne Christianie. Jednak przychylę się do opinii Keiry. Poezja to nie tylko słowa, ale i sens. To pewna wskazówka. Cieszę się, że są osoby, które jeszcze się tym interesują. - uśmiechnął się. - Na jutro niech każdy napisze wypracowanie, czym dla niego jest poezja.
- Po co? Czemu rozmawiamy o poezji, ale jej nie omawiamy?
- Na wszystko jest czas Keiro. Najpierw trzeba nauczyć się chodzić nim zacznie się biegać. Po co mam z wami omawiać literaturę, skoro większość z was jej nie rozumie? Chcę, abyście rozumieli to o czym tu będziemy mówić. Musicie myśleć jak ci poeci i pisarze, ale najpierw musicie zrozumieć czym jest literatura Keiro.
- Rozumiem.
- Do jutra. - zadzwonił dzwonek i pan Collins wyszedł. Charli od razu się do mnie odwróciła.
- Wow to było mocne.
- Co?
- No ty i Christian.
- O czym ty mówisz? - zaśmiałam się nerwowo. Widziałam jak się pakował, po chwili i on opuścił salę.
- No wiesz, nikt nigdy nie stawia się Evansowi.
- Serio?
- No. Poza tym, on i tak nigdy się nie odzywał na lekcji, a tu proszę co za niezwykły dzień.
- Pewnie uznał, że temat jest interesujący.
- Interesujesz się poezją?
- Trochę, ale wolę prozę.
- Ja tam nic nie rozumiem z tych wierszy. Zgadzam się w stu procentach z Jasonem, poezja to starocie.
- Zależy dla kogo.
- Ty i Evans macie wspólne zainteresowania.
- Co ty z tym Evansem?!
- Nie nic. Tak tylko powiedziałam. Przecież nie chciałam cię wkurzyć.
- Przepraszam.
- Nie ma za co. Co robisz po szkole?
- Wiesz jeszcze się do końca nie rozpakowałam. Muszę się dzisiaj tym zająć, więc jadę teraz do domu.
- Czyli jedziemy do ciebie. - odparła i ruszyła do drzwi.
- Charli będę zajęta, to nie jest dobry pomysł.
- Czemu? Pomogę ci się rozpakować, przecież od tego są przyjaciółki, no nie?
Nie chciałam jej wyprowadzać z błędu. Poza tym każda pomoc była potrzebna, a Charli jak się przekonałam po dzisiejszym dniu nie da się tak po prostu zbyć.
- Masz samochód, czy jeździsz autobusem?
- Mam samochód. - wyszłyśmy przed salę. Od razu zobaczyłam Evansa, stał oparty o ścianę i o dziwo palił e-papierosa. Żadna z nauczycielek stojących na korytarzu, nie reagował na to. Tak jakby go wcale nie było. Charli ciągle nawijała jak to dobrze mieć własny samochód. Jej rodzice nie pozwolili jeździć póki nie skończy 21 lat, bo w wieku piętnastu rozbiła ich.
- Mówiłem ci, nie jesteś nieśmiała. - zatrzymałam się z Charli obok niego. Spojrzałam na niego.
- Do jutra Christian. - odparłam i ruszyłam w kierunku drzwi.
- Do zobaczenia Keiro. - usłyszałam. Charli w milczeniu szła za mną. Chyba był równie zaskoczona jak ja. To chyba był mój najciekawszy pierwszy dzień w szkole, jaki kiedykolwiek przeżyłam.


***
Hello jest tu kto? Mam nadzieję, że tak. Otóż ogłaszam, że wracam na bloggera! Tak, dobrze przeczytaliście. Postaram się nadrobić zaległości w waszych blogach. A teraz zapraszam was na coś co jest dla mnie szalenie ważne. Być może to zwiastun nowego bloga. O to krótki zwiastun:
Nowe miasto, nowe życie? Myślę tak za każdym razem gdy przeprowadzam się do nowego miejsca. Szukam swojego miejsca w życiu, ale nie sądziłam, że na parkingu w Seattle znajdę coś czego mi tak brakowało...miłość. Jednak Christian to nie tylko szczęście, to także demony przeszłości, które zrujnowały moje życie. Wtedy zdałam sobie sprawę, że to był kiepski moment na miłość.

Music

Template by Elmo