Strony

niedziela, 19 lipca 2015

Rozdział dziewiąty - "Słowa milczą jak najgłośniej"

W poprzednim rozdziale:
Siedział w barze. Pierwszy raz mu tak zależało. Nie wie co takiego w niej było, ale była inna i to wystarczyło. Miała rację trzymał ją na uwięzi. Sam jej nie mógł mieć, ale nie chciał by ktoś inny... Nie mógł nawet o tym myśleć, że ją straci. Gdyby nie był takim popieprzonym gościem, który jest bez serca może wtedy... to było marzenie. Wiedział jednak, że chce ją czcić, a nie poniewierać jak Courtney. Laury nie może tak potraktować. Ona...po prostu nie pasuje do jego życia. Zobaczył brunetkę siedzącą bo drugiej stronie baru. Do złudzenia przypominała Laurę, nie miała tylko tych brzydkich, ale jednak zajebistych ubranek. Wyglądała jak normalna laska. Podniósł się i podszedł do niej. Spojrzał na prawie skończony drink i postawił jej kolejnego.
- Mam wolny wieczór. - nachylił się do jej ucha. - Może chcesz mi potowarzyszyć?
Dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona, jednak po chwili seksownie się uśmiechnęła. Przyjął to za zgodę.




Podjechał pod jej dom. Nie widział jej od rozwodu. Wtedy zabrała Jack'a i się wyprowadziła. Cholernie ją kochał. Był z nią szczęśliwy. Pamięta ten wieczór gdy jego świat legł w gruzach. Zrozumiałby gdyby znalazła sobie jakiegoś kochanka, ale żeby jego brat poderwał mu żonę, tego nie mógł zrozumieć. Najbardziej nie mógł znieść tego, że przez Ross'a stracił nie tyle żonę, co i syna. Zapukał do drzwi. Po chwili zobaczył ją. Nic się nie zmieniła. Długie, blond włosy, śliczne oczy i pełne usta. Była taka jaką kochał.
- Cześć Abby.
- Cześć Riker. Wejdź. - wszedł za nią do mieszkania. Poprowadziła go do salonu.
- Jack jeszcze śpi, ale możesz zaczekać jak się obudzi.
- Dzięki, że pozwoliłaś mi się z nim zobaczyć.
- Nie ma za co. Masz rację, on potrzebuje ojca.
- Co u ciebie? - zapytał Riker.
- Kawy, herbaty?
- Kawa.
- Z mlekiem?
- I dwiema kostkami cukru. - dodał, a Abby zniknęła w kuchni, wróciła po jakiejś chwili z dwiema filiżankami.
- U mnie wszystko dobrze. Pracuje w przychodni na recepcji, starcza mi pieniędzy. Jack poszedł do przedszkola. Świetnie sobie radzi.
- Cieszę się.
- Trochę pomagają mi rodzice i przyjaciele, ale podoba mi się moje życie. A co u ciebie?
- Nadal pracuje w kancelarii ojca i jestem sam.
- Co z Rydel?
- Coraz gorzej. Czuję, że któregoś dnia ją stracimy.
- Nie próbowałeś jej pomóc?
- Nie. Dobrze wiesz jakie stosunki panują u nas w rodzinie. Ross się nią opiekuje. Tylko jego dopuszcza do siebie.
- A co u niego?
- Nadal jest męską dziwką.
- Czyli tak jak było. - odparła Abby.
- Dokładnie.
- Posłuchaj Riker, od rozwodu unikałam z tobą kontaktu. Chciałam cię przeprosić. Przeze mnie wiele wycierpiałeś.
- Nie kończ, i tak wiem, że nie żałujesz romansu z Ross'em.
- Nie, nie żałuje. Może czasami.
- Tobie już wybaczyłem, jemu...nigdy.
- Riker proszę cię. Nie rób głupot. Z nim się nie zadziera, wiesz o tym.
- Cholerny skurwiel.
- Byłam głupia, bo dałam się podejść. Wiem, że byłam tylko narzędziem by zniszczyć waszą rodzinę. Wiem, że tylko dlatego ze mną sypiał.
- Domyśliłem się. Nie rozumiem tylko czemu krzywdzi nas, a nie rodziców. To oni są winni.
- On was wszystkich szczerze nienawidzi Riker. Mówiąc szczerze, boję się, o to do czego on może być zdolny.
- Nie wiesz Abby jak ja się tego boję. - z pokoju dobiegł płacz dziecka.
- Jack wstał.
- Nareszcie. - odpowiedział i oboje poszli do jego pokoju.

  Ból pulsował niemiłosiernie. Dosłownie jakby ktoś rozsadzał jej głowę od środka. Była całkowicie sama. Rozejrzała się. Leżała na podłodze, czyli tym razem nie dotarła nawet do łóżka. Zegarek wskazywał trzynastą.
- Cholera spóźniłam się do pracy. - warknęła i wstała z podłogi. Miała ochotę tam wrócić, bo ból się nasilił. Napiła się by, ale musi iść na obiad do matki. Cholerna szopka. Dobrze wie jak rodzina ją postrzega. Dla nich jest zerem, śmieciem. Mają ją za dziwkę, własny ojciec nie może na nią spojrzeć. Bóg zabrał jej wszystko. Nie ma nikogo. Chciałaby by rodzina była z niej dumna, ale dawno temu zabrali jej życie, a dali życie taniej dziwki jaką jest. Chciałaby mieć męża i trójkę dzieci. Być przykładną córką, siostrą, żoną, matką. Wie jednak, że tego nigdy nie osiągnie. Głupie marzenia. Rujnują nam życie. Może gdyby ujawniła tajemnice, którą kryje od czasów liceum, może wtedy by zmienili o niej zdanie. Odpięli jej plakietkę: "Dziwka". Wie jednak, że to niemożliwe. Ba, powiedzieliby, że jest sama sobie winna.
- Przecież sama nie jesteś święta. - tak by powiedział jej ojciec, gdyby poznał prawdę. Nie powiedziała nikomu, nawet  Ross'owi. Jeśli ktoś pozna jej tajemnicę, to będzie znaczyć, że już jej nie ma na tym świecie. Śmierć. Ostatnio to jej ulubione słowo. Śmierć, seks, alkohol to jej się podoba. Wiele razy myślała czym jest śmierć. Czy ludzie boją się, gdy ona przychodzi? A może czują ulgę, bo koniec z problemami? Czy wiedzą, że to ich ostatni oddech, ostatnie uderzenie serca? Co jest po śmierci? Jest jakiś inny świat? Czy może pustka? Nie ma nic. Zastanawiała się, czemu to Bóg ma prawo decydować ile trwa jej życie. Czemu każe jej tu być, chociaż jej życie to bagno? Chce odejść. Sporo myślała na temat tego w jaki sposób to zrobić. Czy jak Bruno Mars w "Grenade" wejść na tory, a może stanąć przy ruchliwej szosie i wejść na nią w odpowiednim momencie? Lub może lepiej będzie jak weźmie żyletkę i podetnie sobie żyły? Nie. To odpada. Nie cierpi krwi i bólu. Wolałaby już się powiesić, albo skoczyć z dachu budynku. Ona już wie jaka śmierć jest jej pisana. Przedawkowanie. Fajnie to brzmi.  "Przykro mi to Państwu powiedzieć, ale wasza córka przedawkowała." Idealna śmierć dla takiej dziwki jak ona. Nikt by po niej nie płakał. No może Ross. Chociaż i w to wątpi. Wie, że w jego życiu nie ma łez. Na co czeka? Czemu jeszcze nie wzięła tych cholernych tabletek? Nie wie. Chyba wciąż ma nadzieję. Głupią wiarę w lepsze jutro. A może boi się śmierci? Wszystko jedno. Wie jednak, że ta chwila nie ubłagalnie się zbliża i kiedyś ją dopadnie. Któregoś dnia znajdą ją martwą w tym mieszkaniu. A może nie znajdą? Może nawet nie zauważą, że jej  nie ma? Może im ulży, gdy zobaczą jej martwe ciało? Nie liczy na łzy i smutek. Przynajmniej ten prawdziwy. Po prostu wie, że po jej śmierci nie będzie już nic. I to nic ją kusi. Podchodzi do lustra i patrzy na swoje odbicie. Potargane blond włosy, rozmyty makijaż, rozdarta sukienka. Coś jej to przypomina. Najmroczniejszą część jej życia. Już kiedyś widziała podobny obraz. Siada przed lustrem i wciąż się sobie przygląda.
- Jesteś dziwką, Rydel. - mówi do siebie. - Kłamliwą suką.
Musi tylko jeszcze trochę wytrzymać, poudawać. To nie jest jeszcze ta chwila. Ona się zbliża, ale jeszcze trochę musi się poniżyć. Ona będzie wiedzieć, który dzień będzie jej ostatnim.
- Jesteś żałosna Rydel, żałosna. - wzięła szczotkę i zaczęła czesać włosy.
- Pora na przedstawienie. - powiedziała.

  Spoglądał na Courtney, chyba nadal była obrażona za to, że nie dał jej nic zamówić. Mało go to obchodziło. Zastanawiał się nad czymś innym. Laura. Od tamtej kłótni nie za wiele rozmawiali. Widział jak gapiła się na tego nowego Brandona. Powinien dać jej odejść. Nie była jego, lecz szlag go trafiał gdy widział tego Mac'a w jej pobliżu. Zauważył też pewną zmianę w jej zachowaniu. Unikała go. Nigdy nie miał przyjaciółki, więc nie wiedział jak teraz to naprawić. Mimo wszystko nie chciał jej stracić. Przyjaźń dawała mu możliwość kontrolowania jej. To było mu bardzo potrzebne. Chociaż jego ciało nie mogło wytrzymać tych tortur. Może ubierała się jak babcia, ale on wiedział, że gdzieś kryje się w niej piękno.
- Ross?
- Tak? - spojrzał na dziewczynę.
- Pytałam co z tym przyjęciem?
- Dam ci pieniądze i kup sobie coś ładnego.
- Ok.
- Susan ci pomoże, zadzwonię do niej.
- Dobrze. Idziesz na obiad do rodziców?
- Tak. Sam.
- Wiem, mówiłeś dość jasno, że...nie mogę tam chodzić.
- Dokładnie.
- Czemu pytałeś o Laurę?
- Pytałem?
- Tak, w pracy. Zapytałeś mnie czy Laura nic mi nie mówiła. O co chodziło?
- Ostatnio bardzo się z nią zaprzyjaźniłaś. - od kilku tygodni widział jak Laura i jego dziewczyna ciągle ze sobą gadają. Było to głupie, ale był zazdrosny, o to, że Court ma lepszy kontakt z Laurą niż on.
- To źle?
- Wolałbym, żebyś się skupiła na pracy.
- Chciałeś bym była dla niej miła. Lubię ją.
- Tak?
- Tak. Trochę dziwnie się ubiera, ale jest całkiem miła. Myślałam, by jakoś pomóc się jej zmienić.
- Coś mówiła?
- Nie wprost. Powiedziała mi, że wygląd czasami się liczy bardziej niż wnętrze i dlatego jej życie tak wygląda.
- Nie mówiła nic o mnie?
- Nie. Kim ona dla ciebie jest? - Ross przyjrzał się uważnie Courtney. Czasami nie rozumiał czemu tkwiła w takim związku. Wiedziała, że on nigdy jej nie pokocha, jednak zgodziła się na wszystko co jej dawał. Wiedział, że to nie był jej pierwszy taki związek, ale był przekonany, że gdyby chciała to znalazłaby prawdziwą miłość.
- Przyjaciółką. - odparł.
- Taką jak ja? - zgromił ją wzrokiem. Pochylił się i oparł dłonie na stole.
- Nie Courtney. Nie taką jak ty. Nie chcę słyszeć więcej podobnych słów, zrozumiano?
- Nie jestem ślepa Ross. Wiem, że ona jest kimś szczególnym, i wiem, że nie jestem jedyna.
- Dobrze wiesz, że drogę masz otwartą.
- Wiesz Ross, wiem co mi powiedziałeś. Rozumiem. Ranisz mnie, często przez ciebie płaczę...
- Po co mi to mówisz? Myślisz, że twoje łzy mnie ruszą? Chyba już się przekonałaś, że na mnie to nie działa. Gówno mnie obchodzi czy płaczesz czy nie. Wymagam od ciebie jednego, a ty masz się stosować. Nie interesuje mnie co czujesz.
- Kocham się w Tobie, i mimo twych wad nie odejdę.
- Dobrze. Jeśli już skończyłaś bredzić to zawiozę cię do domu.
- Jasne. - westchnęła i podniosła się od stolika.

  Nie minęło jeszcze pół godziny, a on już chciał stamtąd wyjść. Stał przy oknie wychodzącym na ogród. Rocky i Ell rozmawiali o czymś żywo przy basenie. Upił łyk bursztynowego płynu. Był czarną owcą tych obiadów. Nigdy nie należał do tej rodziny i tak już zostanie. Pamięta jak chciał kiedyś by go pokochali, jak wyobrażał sobie jego i rodziców bawiących się w ogrodzie. Chciałby ojciec potargał mu czuprynę, a matka czule się uśmiechnęła. On jednak nie znał miłości. Dlatego wyrósł na potwora. Kolejny łyk. Życie w brutalny sposób nauczyło go, że miłość i marzenia nie istnieją, a płaczą tylko słabeusze. Jego życie wypełniała zemsta. Zawładnęła jego życiem. Chciał ich zniszczyć, zabrać wszystko. Jednak ostatnio zaczął się zastanawiać czy dobrze robi, wszystko przez Laurę. Nic nie musiała mówić, ale on widział w jej oczach pogardę dla jego chęci zemsty. Parę razy zastanawiał się, jakby to było gdyby spróbował być normalny. Gdyby spróbował normalnego związku. Byłby w stanie pokochać? Niestety znał odpowiedź. Nie. On nie ma serca, nie może, więc kochać. Prędzej czy później zrobiłby jej krzywdę, a ona chciałaby odejść. W takim potworze jak on, nie wolno się zakochać. To jak zaprzedanie duszy diabłu. Wszyscy mogli o nim tak powiedzieć. Wyrachowany, egoistyczny, okrutny, nie znający pojęcia strach czy litość, bezduszny, nie mający serca, diabeł w ludzkiej skórze. Wszystkie te cechy były prawdziwe. Był złym człowiekiem. Czemu, więc Laura chciała być jego przyjaciółką? Czemu patrzyła na niego jak na porządnego faceta? Nie znała prawdy. Gdyby wiedziała, do czego jest zdolny. Co może jej zrobić, jak bardzo może ją skrzywdzić. Uciekłaby gdzie pieprz rośnie. Gdyby tylko wiedziała jak bardzo ciemną ma duszę...jak bardzo jest zdeprawowany. Nie miałaby wątpliwości by trzymać się od niego z daleka. W kuchni słyszał matkę i Rydel. Rozmawiały o jakiś kuchennych badziewiach. Martwił się o siostrę. Dzisiaj nie przyszła do pracy. Widział jak bardzo jest skacowana. Ją też powinien zniszczyć. Była córką tego skurwiela, który zniszczył mu życie. Jednak od początku chciał bardziej Rydel chronić, niż zabić. Była do niego podobna. Nie myślała tak jak oni. Miała problemy, ale on chciał jej pomóc. Kiedyś obiecał jej, że nie zostawi jej samej, że się nią zaopiekuje i stara się to robić. Wie jednak, że nie uchroni jej przed tym, co siedzi w jej głowie. Może starać się załagodzić skutki, ale nie wyciągnie jej z dna. Pod żadnym pozorem nie będzie ingerować w jej życie. Za wiele osób to robiło. Nagle zdał sobie sprawę, że ojciec i Riker gdzieś zniknęli. Nie był to dobry znak. Ta dwójka nie może zostać sama. Postawił szklankę na stole i poszedł w kierunku gabinetu ojca. Zajrzał do kuchni. Matka i Rydel kończyły szykować obiad. Nawet nie zwróciły na niego uwagi. Poszedł dalej. Słyszał jak Ryland gada w swoim pokoju z Savannah. Uśmiechnął się kpiąco. Zatrzymał się przed drzwiami ojca.
- Co chcesz tato zrobić? - powiedział Riker.
- Muszę ją zwolnić synu.
- Zwariowałeś?! Ross nas zabije.
- To ja jestem szefem w tej kancelarii, nie Ross. - powiedział wzburzony Mark.
- Może i jesteś, ale on ma kontakty i pieniądze, które nas zniszczą.
- Klienci się skarżą. Ciągle przychodzi pijana, albo wczorajsza.
- Zwolnisz ją i co?
- Najchętniej odciąłbym ją od wszystkiego. Jednak to moja córka...wyślę ją na odwyk.
- To może nadszarpnąć naszą reputację.
- Wiem. Córka jednego z najlepszych adwokatów-alkoholiczką. Wiem. Nie mam innego wyjścia. Jak dłużej będziemy bierni, to pójdziemy na dno z nią. Zbędny balast trzeba zrzucić.
- A co z Ross'em? Nie ujdzie nam to płazem.
- Nie wiem. Nie uda nam się go przekonać. Jemu to na rękę.
- Owszem, ale jeśli tkniemy Rydel, to zadrzemy z nim.
- Musi wiedzieć kto tu rządzi. Nie dość, że robi burdel z mojej kancelarii, to jeszcze zaczyna rządzić w mojej kancelarii. Myślałem, że załatwiłem tą sprawę 27 lat temu. - Mark usiadł za biurkiem i poluzował krawat.
- Najwyraźniej niezbyt dobrze. - Ross wszedł do gabinetu. Ręce miał w kieszeniach. Stanął przed biurkiem. Widział przerażenie na twarzy Riker'a i ojca.
- Rozmawiamy Ross, idź do salonu.
- Ooo, to jakieś tajne obrady? Chyba rozmawiacie o mnie, więc wydaje mi się, że powinienem zostać.
- Nie wszystko kręci się wokół ciebie skurwielu. - syknął Riker.
- Riker! - krzyknął ojciec.
- Nie szczędźmy sobie tych uprzejmości. We trzej wiemy, że to tylko fasada.
- Idź i załatw sobie kolejną dziwkę.
- Twoja żona mi wystarczyła. - Riker podniósł się, lecz Mark go powstrzymał.
- Siadaj Riker. W tym domu nic nie załatwiamy siłą. Czego chcesz Ross?
- Czego chcę? Wszyscy wiemy czego chcę Mark. To nie tajemnica. Pytanie czego ty chcesz Mark? - zapadła cisza. Mark spoglądał na Ross'a i Riker'a.
- Chcę byś znikł z mojego życia.
- Wszyscy tego chcemy. - wtrącił Riker. Ross zaśmiał się szyderczo.
- Wiem i dlatego tu jestem. Chcecie zwolnić Rydel, prawda? - podszedł bliżej.
- Przynosi hańbę naszej rodzinie. Musi ponieść konsekwencje za swoje czyny. - Mark odwrócił wzrok, nie chciał patrzeć na Ross'a.
- A ty za swoje poniosłeś? - powiedział spokojnie blondyn. Riker chrząknął coś pod nosem, a ojciec przełknął głośno ślinę.
- Klienci się skarżą. Puszcza się i pije. Wiecznie jest na kacu. Nie mogę narażać reputacji firmy. - Ross znowu się zaśmiał.
- Dwadzieścia siedem lat temu nie dbałeś o reputację. Co się zmieniło Mark?
- Ja tu rządzę nie ty.
- Tak ci się wydaje Mark. Nie zwolnisz Rydel.
- Nie ty o tym decydujesz.
- Jeśli to zrobisz, pożałujesz.
- Grozisz ojcu? - wtrącił Riker.
- Ostrzegam.
- Jesteś skurwielem. - powiedział Riker.
- Dzięki. Postawię sprawę jasno Mark. Jeśli wyrzucisz Rydel, zniszczę ciebie i każde z twoich dzieci. Skończycie pod mostem. Bo was wykończę.
- Nie zrobisz tego. - powiedział ojciec.
- A czemu nie? Dobrze wiesz, że mogę to zrobić. Wystarczy kilka telefonów i ta kancelaria jest moja.
- To czemu do tej pory tego nie zrobiłeś? Przecież tego chcesz.
- Lubię rozkoszować się zemstą i patrzeć jak moja ofiara mi się poddaje.
- Jesteś potworem Ross.
- Ona zostaje. - powiedział i wyszedł.

  - Chcesz truskawkowe czy czekoladowe? - pyta Sophie. Stoi w kuchni i szykuje ich cotygodniową  ucztę.
- Nie kupiłaś waniliowych? - Laura wchodzi do kuchni.
- Boże, co ty z tą wanilią? - Sophie przewróciła oczami.
- Nie...nic. Co oglądamy?
- Masz do wyboru "Powiedz tak", lub "I, że cię nie opuszczę".
- Wybieram numer dwa.
- Ok. To, które chcesz lody?
- Nie cierpię czekoladowych, chcę truskawkowe. Robimy popcorn?
- Jak chcesz. - Laura wzięła swój pucharek i poszła do salonu. W sumie nie miała ochoty na żaden film. Od miesiąca chodziła smutna. Jej uczucia do pewnego blondyna strasznie się rozwinęły. Niestety jej miłość nie była i nie będzie odwzajemniona. Zabijało ją to. Polubiła Courtney, co sprawiało, że miała ogromne wyrzuty sumienia. Nie mogła przebywać z Ross'em w jednym pomieszczeniu. Unikała go. Już była w tym prawie mistrzynią. Nie miała pojęcia co powinna zrobić. Tak bardzo chciała znowu przy nim być, ale ogromnie uraziło ją to, że znowu miał jakąś dziewczynę. Czuła się przez to skrępowana. Coraz poważniej myślała nad zmianą. Zmianą pracy. Codziennie chciała wziąć gazetę i poszukać czegoś nowego, ale nie mogła się przemóc. Coś ją trzymało. Nie wyobrażała sobie, że mogłaby już więcej nie zobaczyć Ross'a. Przez ostatnie miesiące z dupka, którego nienawidziła, stał się czymś więcej. Ciągle o nim myślała, śniła, marzyła. Nie potrafiła się od tego uwolnić.
- Laura, co jest? - Sophie usiadła obok niej.
- Co? Nie, nic. Włącz film.
- Jak długo chcesz mnie okłamywać?
- Nie wiem, o czym mówisz. Nie okłamuję cię Sophie. - Laura wzięła do ust dużą porcję lodów.
- Przecież widzę. Od miesiąca jesteś jak duch. Wszystkich unikasz, ciągle chodzisz przygnębiona. Tym razem mnie nie spławisz, młoda damo.
- Nic mi nie jest.
- Znowu gnębią cię rodzice? - Laura pomyślała, o wczorajszej wizycie. Matka zaproponowała jej, by wróciła do Harry'ego, bo ten chce się jej oświadczyć. Co za palant. Myślała, że zabije matkę na miejscu. Po tym, co zrobił jej Harry, ona mówi jej, że przecież nic się nie stało. Czemu Vanessy się tak nie czepiają?
- Nie, rodzice zachowują się jak zawsze. - odparła.
- To, co się dzieję? Masz problemy w pracy?
- Nie.
- Chodzi, o tego blondyna.
- Jakiego blondyna? - Laura cała się spięła.
- Tego przystojnego dupka. Jak mu było...Ross'a.
- Czemu miałoby o niego chodzić? - Laura wepchnęła do ust kolejną porcję lodów.
- Myślałam, że ostatnio się z nim dogadałaś. - powiedziała Sophie.
- Tak. Znalazł dziewczynę...kolejną...jest wspaniale. - odparła Laura. Sophie przyjrzała się uważnie brunetce.
- Jesteś o niego zazdrosna? - zapytała.
- Co?! - Laura o mało nie zakrztusiła się lodami.
- Nie podoba ci się, że ma dziewczynę?
- Czemu? Bardzo lubię Courtney, jest miła, dobrze się z nią gada.
- Taki kit to wciskaj matce, Marano. O co chodzi? - Laura skuliła się na kanapie.
- No mów Marano. Jestem twoją przyjaciółką. Mi możesz powiedzieć.
- Zakochałam się w nim. - wyszeptała.
***
Hello miśki♥ Wreszcie jest, upragniony dziewiąty rozdział. Podoba mi się wzmianka o Rydel. E w sumie to taka mała zapowiedź dalszych rozdziałów. Powiem w sekrecie, że 10 rozdział będzie śmieszny, przynajmniej tak sądzę. Dobra lecę, muszę napisać shota Jacky Sparrow.
Do napisania :P
Delly Lynch






Music

Template by Elmo