- Ross ja nie mam siły...
- To zabieraj się i wypieprzaj! - Ross wstał i podszedł do okna.
- Wiesz, że...
- Że albo ja, albo będzie jeszcze gorzej? Wiem. Dlatego mogę robić z tobą cokolwiek chcę.
- Robisz to ze względu na nią - szepnęła. Ross odwrócił się gwałtownie.
- Wiem, że robisz to bo nie możesz jej mieć. Dlatego przelewasz na mnie swój ból. Nigdy nią jednak nie będę.
- Jak wrócimy do domu to pożałujesz tych słów.
- Przepraszam Panie.
- To ci nic nie da - burknął Ross. W tym momencie drzwi się otworzyły i weszła pani Williams.
- Poznajcie, się to wasza organizatorka ślubna - Ross wytrzeszczył oczy. Courtney spojrzała zaskoczona. Nie mógł uwierzyć. Wszystko tylko nie to.
W drzwiach stała Laura.
Pierwszy raz bał się rozmowy z kobietą. Czuł się jakby do jego serca wdarł się jakiś obcy i zaczął robić swoje porządki. Gdy ją zobaczył w biurze przeżył szok. Williams zostawiła ich samych pewnie nieświadoma tego, kim są dla siebie. Wszyscy udawali, że się nie znają. Gdy tylko Williams wyszła, on szepnął na ucho Courtney by ta wszystko załatwiła. Dziewczyna ze strachem skinęła a on wyszedł. Wsiadł do samochodu i ruszył z piskiem opon. Nawet nie spojrzał na reakcję Laury. Przez trzy miesiące żył w świadomości, że ją stracił raz na zawsze a teraz ona wraca i na dodatek ma zajmować się jego ślubem. To chore! Wrócił do domu. Wysłał esemesa do Court by dziś tu nie przyjeżdżała, nie ręczył za siebie. W tym stanie granice mogły się łatwo zatrzeć, a Courtney jest mu jeszcze potrzebna. Lepiej niech trzyma się od niego z daleka. Próbował wszystko na chłodno przeanalizować, Laura mogła zniszczyć jego plan. Gdy ona się pojawiała, w łeb brały wszystkie plany. Był o krok by wykończyć Marka. Nie mógł teraz pozwolić by jego głupia psychika siadła. Nie teraz. Powinien poprosić by zajęła się nimi Jennifer. Wykonał kilka telefonów. Usiadł i spojrzał na krajobraz za oknem. Nie chciał by Laura traciła prowizję, pewnie potrzebne są jej pieniądze, a on oferował dużo. Zapewniłby jej dobrą sytuację na długo. Wziął kluczyki i zszedł na dół. Musiał z nią pogadać.
Gdy zajechał pod jej dom, serce biło mu jak oszalałe, musiał to dobrze rozegrać, wiedział jedno ona jest nieprzewidywalna. Zapukał do jej drzwi, słyszał kroki. Czuł jak wygląda przez judasza potem nastąpiła cisza. Nie wiedział czy powinien zapukać jeszcze raz czy może odejść. Drzwi się otworzyły i Laura wyszła na klatkę. Przyjrzał się jej. Okulary, włosy związane w niedbały kok i stary dres. Uśmiechnął się pod nosem. Tak wyglądała dawna Laura.
- Czego chcesz? - warknęła.
- Mogę wejść?
- Nie.
- Widzę, że wrócił dawny ostry języczek. Już zacząłem za tym tęsknić. - Widział jak w jej oczach pojawia się wściekłość, nie powie, że nie podnieciło go to. Zawsze lubił ją wkurzać.
- Przyszedłeś tylko po to by mi to powiedzieć?
- Nie, chciałem pogadać.
- Chyba nie mamy teraz o czym rozmawiać. Jestem po pracy.
- Wiesz co mam na myśli - rzucił gniewnie.
- Nie, nie wiem - odparła stanowczo.
- Nie sądzisz, że powinniśmy wszystko wyjaśnić skoro mamy się widywać?
- Co tu wyjaśniać? - spytała kpiąco.
- Co? To, że się całowaliśmy, że ty się zakochałaś i że odeszłaś.
- Dla mnie nic to nie znaczy.
- Jak to? - zapytał zdumiony.
- Po prostu to tylko była chwila słabości, no nie?
- Kłamiesz - odparł. Laura spojrzała na sąsiadkę wychodzącą z mieszkania.
- Zrozumiem jak ze mnie zrezygnujesz. Poza tym rozmawiałam z twoją narzeczoną. - Wypowiadając ostatnie słowo zrobiła cudzysłów w powietrzu.
- Masz rację mogę z ciebie zrezygnować, ale chcę ci dobrze zapłacić.
- Mam w dupie twój hajs! - krzyknęła.
- Nie krzycz na mnie - powiedział powoli.
- Bo co? - chwilę później Laura była przyparta do ściany, czuł jak każda jej komórka ciała drży. Mógłby ją wziąć tu przy tej ścianie, ale był pewien że dalej jest dziewicą, a on nie chciał zabierać jej tego w ten sposób.
- Bo zaraz zawlokę cię do twojej sypialni i wypieprzę na podłodze, czy tego będziesz chciała czy nie. Gówno będą mnie obchodzić twoje protesty.
- Zgwałciłbyś mnie? - Ross pochylił się nad jej uchem.
- Uwierz mi robiłem gorsze rzeczy a zgwałcenie ciebie jak to nazywasz byłoby tylko dla mnie przyjemnością, gdyż marzy mi się to od dawna.
- Nienawidzę cię - syknęła.
- Wiem maleńka. Wiem. Umówmy się ty robisz mój ślub a ja nie spełniam swoich marzeń. Oboje pełen profesjonalizm.
- Czemu mam na to przystać?
- Bo za chwilę zabiorę twoje dziewictwo w dość brutalny sposób.
- Naprawdę skłonny jesteś mnie skrzywdzić? - Jego wzrok utkwił w niej czuł, że traci przewagę.
- Oboje wiemy, że zbyt długo byś się nie broniła.
- Świnia! - rzuciła. Ross roześmiał się jej do ucha.
- Nigdy się nie poddasz, prawda panno Marano?
- Och, wróciła oficjalna forma? - W głosie Laury czuć było sarkazm.
- Nadużywasz mojej cierpliwości Lauro. Puszczę cię jednak. Przemyśl sobie wszystko.
- O tobie nie chcę myśleć! Ty długo o mnie nie myślałeś gdy odeszłam!
- To cię boli?! Że zaraz po twoim wyjściu oświadczyłem się Court?! Ach, to cię boli... - Laura milczała.
- Sama powiedziałaś, że zanim minie dzień zdążę cię zapomnieć. Miałaś rację...zbyt głęboko nie wyryłaś się w mojej pamięci...kolejna laska, która chciałaby bym ją wyruchał. Tyle. - Po policzkach Laury spłynęły łzy.
- Ostrzegałem cię Lauro. Ostrzegałem, ale nie posłuchałaś mnie. Teraz musisz cierpieć i przygotowywać ślub faceta, którego kochasz. To musi cię boleć.
- Przestań! - krzyknęła.
- Potworów się nie kocha moja droga.
- Zostaw mnie już w spokoju.
- Wcale tego nie chcesz- szepnął.
- Gówno wiesz czego chcę.
- I tu się znów mylisz. Doskonale to wiem i nie dam ci tego. - Po policzkach płynęło jej coraz więcej łez.
- Ross, błagam cię. Zorganizuję ten pieprzony ślub, ale odejdź.
- Wiesz gdzie mnie szukać gołąbku - powiedział i puścił ją. Nie patrzył na nią gdy wychodził, wiedział, że spalił wszystkie mosty.
Kolejny zjebany dzień, kolejny taki sam wieczór w jej jakże beznadziejnym życiu. Nie chciała tu siedzieć a jednak jak magnes to miejsce ją przyciągnęło. Czuła jak szumi jej w głowie jak alkohol, który ma we krwi daje o sobie znać. Była tu zaledwie pół godziny a ledwo siedziała na krześle. Widziała grupkę mężczyzn siedzących w jednym z boksów, przyglądali się jej uważnie. Uniosła lekko spódnicę, dwóm z tych mężczyzn oczy się zaświeciły. Może uda się jej wyrwać ich dwóch? Była jednak mega wściekła. Jak on mógł ją tak wystawić? Był jedynym, któremu ufała a on ją wykiwał. Żeni się i to na dodatek z tą dziwką. Jak śmie? Liczyła, że chociaż on jej nie zostawi. Myliła się. Ross jest jak każdy inny. Tak samo kłamliwy, tak samo okrutny i zły. Czuła, że i ją zniszczy. Nie pominie jej w planie zemsty na rodzinie. W końcu płynęła w niej krew Marka osoby, której on nienawidził. Chciała by jej ojciec zapłacił za to wszystko, a z drugiej strony nie chciała tego. Pamięta jak to wszystko się zaczęło. Gdy przez przypadek odkryła zdjęcia i dokumenty. Miała wtedy tylko 13 lat. Gdy z Rikerem zapytali rodziców o to, oni wcisnęli im kit. Potem i tak poznali całą prawdę. Czuła wtedy odrazę do rodziców. Jak mogli zrobić coś tak strasznego swojemu dziecku? Który rodzic tak robi? Próbowali wszystko naprawić, ale Ross już wtedy ich skreślił. Nie dał się nabrać na sztuczki z pieniędzmi i fałszywą miłością. Wiedział co jest grane. Z roku na rok w jego oczach można było dostrzec coraz więcej nienawiści. Patrzyła jak jej brat staje się coraz bardziej obcy. Nie ma tu na myśli zwykłej obcości, tylko to, że Ross stawał się coraz mniej człowieczy. Coraz mniej było w nim jakichkolwiek uczuć. Później i ona poznała smak ciemności. Nic tego nie zapowiadało. Była zwykłą 16-latką. Ufała. Do dziś czuje ten ból. Tą niemożność złapania tchu i te łzy. Tyle razy chciała się przyznać, ale nie mogła. Była winna. Jedynym miejscem gdzie czuła się potem bezpiecznie był domek na jeziorem. Ogromy dom, w środku lasu przy samym jeziorze. Jeździli wtedy tam co wakacje. Pamięta jak pojechali tam w jej osiemnaste urodziny. Od dwóch lat była już wtedy taka jak teraz. Martwa za życia. Bracia bawili się nad jeziorem, na pomoście. Skakali do wody i się wygłupiali. Rodzice pływali po jeziorze łódką. Tak znajomy obraz, a jednak tak obcy. Ona siedziała na uboczu, wśród drzew i gęstwin leśnych. Nie widzieli jej, a ona miała idealny podgląd na nich. Kiedyś by bawiła się z chłopakami, ale nie teraz. Nie mówiła im gdzie znika na całe dnie. Mama codziennie na nią krzyczała, ona jednak od dwóch lat nie odezwała się do nich ani słowem. Uznali to za młodzieńczą głupotę. Owszem później gdy poszła na studia, zaczęła znów mówić, ale przez dwa lata nie odezwała się słowem. Usłyszała trzask jakiejś gałązki. Jej serce przyspieszyło, odwróciła się i zobaczyła Rossa. Stał z kijem w ręce i patrzył się na nią. Było coś w jego wzroku co ją przerażało.
- Czemu tu siedzisz? - zapytał. Nie odpowiedziała, dalej patrzyła na jezioro. Chłopak podszedł i usiadł obok niej.
- Odpowiedz - powiedział to takim tonem, że Rydel poczuła ucisk w sercu.
- Bo chcę - odparła.
- Czemu nie jesteś z nimi? To twoja rodzina.
- Tak samo jak i twoja.
- To nie jest moja rodzina - odparł ze złością i zacisnął szczęki.
- Nie pasuję tam.
- Czemu?
- Bo wiem, że to szczęście, które tu prezentują to tylko iluzja.
- Wiem.
- Poza tym źle się czuję w ich towarzystwie.
- Oboje tam nie pasujemy - powiedział blondyn.
- Masz rację, oboje.
Pamięta to tak dobrze jakby to było wczoraj. Ross się nią potem opiekował. Na kampusie to on ją zawsze ratował gdy była pijana i niezdolna by sama iść. Później także nad nią czuwał.
- Nalej mi jeszcze jednego.
- Nie Rydel, jesteś pijana - odpowiedział barman.
- Od kiedy to Peter martwisz się o moje zdrowie? - powiedziała.
- Wiem, że nie masz już hajsu.
- Jutro zapłacę.
- Nie płacisz od tygodnia. Więcej ci nie naleję.
- Peter! - powiedziała błagalnie.
- Rydel idź do domu.
- Ja muszę się napić, proszę - ludzie zaczęli się patrzeć.
- Nie. Będziesz miała pieniądze to przyjdź.
- Ja muszę... - blondynka się rozpłakała.
- Jesteś totalnie nawalona. Nie dostaniesz ani jednego shota ani drinka.
- Błagam.
- Rydel, nie każ mi wzywać ochrony. Opuść bar. - Dziewczyna płakała i błagała. Barman przywołał ochronę. Jeden dość postawny mężczyzna podszedł i chwycił ją w pasie.
- Poczekaj z nią na zewnątrz, dzwonię po Rossa.
Rydel się szarpała i krzyczała.
- Błagam ja muszę to zagłuszyć!
Jechała do pracy. Autobus pokonywał kolejne kilometry. Nie była pewna co przyniesie ten dzień. Chciała jednak jak najlepiej wywiązać się z obowiązków. Wczorajszy wieczór był dla niej szokiem. Nie wiedziała jak spojrzy Rossowi w oczy. Do tej pory wiedziała jakim jest człowiekiem ale nigdy by nie sądziła, że on może zrobić jej krzywdę. O wszystko by go posądzała ale nie o to. Zawsze dawał jej poczucie bezpieczeństwa, jednak wczoraj pierwszy raz naprawdę się go bała. To nie był facet, którego kochała to był potwór. Chciałaby o tym zapomnieć, zapomnieć o nim. Żyć dalej, jednak nie potrafiła. Nie istnieje żaden inny facet na świecie, którego by pokochała. Patrzyła na ludzi jadących razem z nią. Wiedziała, że każdy z nich to odrębna historia, odrębne problemy. Nikt przecież nie miał idealnego życia. Jej uwagę przykuła pewna Afroamerykanka. Długie skórzane kozaki, za kolano, czerwona, skórzana spódnica, ledwo zakrywająca pupę i biały top na ramiączka. Była pewna że skądś zna tą dziewczynę. Przyglądała się jej, w pewnym momencie i dziewczyna zaczęła się jej przyglądać.Uśmiechnęła się kpiąco pod nosem i podeszła do niej. W tym momencie Laura uświadomiła sobie kim jest ta dziewczyna, to Kate.
- No proszę, proszę - odezwała się blondynka.
- Cześć Kate - odpowiedziała Laura.
- Nigdy w życiu bym nie stwierdziła, że z takiej brzyduli staniesz się taką laską. Nie poznałabym cię gdyby nie to, że tej buźki się nie zapomina. - Pogładziła dziewczynę po poliku, Laura wzdrygnęła się.
- Trochę minęło.
- To Ross.
- Skąd wiesz?
- Myślisz, że jestem głupia? Od początku wodziłaś za nim tymi ślicznymi oczkami, a on od początku był w ciebie wpatrzony.
- Masz rację to on mnie zmienił.
- On zmienia nas wszystkie - powiedziała Kate, jej wzrok był totalnie pusty. Laura się zastanawiała czy dziewczyna nie jest pod wpływem narkotyków.
- Co masz na myśli?
- Ross to taki łatwy człowiek do kochania. Pogubiony, mroczny, przystojny...każda z nas zrobiłaby dla niego wszystko. Przy nim zapominamy kim jesteśmy.
- Ja wiem kim jestem.
- Naprawdę ci radzę - Kate pochyliła się do jej ucha. - Każda z nas cierpiała za ciebie, a zwłaszcza Courtney.
- Skąd o niej wiesz? - zapytała zdziwiona Lau.
- Wiem wystarczająco dużo. Ten facet niszczy ciebie i zostawia tylko wrak. Patrz kim teraz jestem. Ile jestem warta bez niego? Nic.
- Myślałam, że się po prostu rozstaliście.
- Nie, nie mogę ci za dużo powiedzieć Laura, bo jutro bym leżała martwa w oceanie. - Oczy Laury zrobiły się duże.
- On zabiera wszystko. Nie...my mu same wszystko dajemy, a on to zabiera ale nic już ci nie odda. Sprawi, że przestaniesz być Laurą Marano, staniesz się tylko kukiełką, marionetką w jego rękach. Gdy już weźmie wszystko wyrzuci cię. Mnie już należycie ukarał.
- Kate...
- Nic nie mów. Po prostu odejdź. Póki masz czas. Póki co on się powstrzymuje, ale są silniejsi od niego, tacy których on słucha. Oni mają chrapkę na ciebie.
- Kto? Kate nie rozumiem o czym mówisz.
- Są ludzie, którzy chcieliby byś tajemniczo zniknęła, byś trafiła do kolekcji laleczek Rossa Lyncha. Nie mogę ci za dużo powiedzieć. Moje życie jest kurwa nic nie warte, ale chcę żyć. Uciekaj.
- Kate ja organizuje jego ślub. - Blondynka spojrzała na nią z przerażeniem.
- Sama kopiesz sobie mała grób. Jego demony cię zniszczą. Jeśli myślisz, że Ross to tylko trochę pogubiony facet, to jesteś kretynką.
- To kim jest Ross Lynch? - zapytała Laura.
- Naprawdę chcesz wiedzieć? - Laura spojrzała w oczy Kate. Ogarnęły ją wątpliwości czy chce znać odpowiedź na to pytanie.
- Właśnie Lauro.
- Co on wam robi? - Kate się roześmiała.
- Wszystko.
- Co to znaczy?
- On nas uczy jak nie być - odpowiedziała.
- Nie rozumiem.
- I lepiej będzie jak nie poznasz prawdy. To nie kochający facet, nadający się na męża i ojca.
- Wiem.
- A właśnie nie wiesz. Wiesz ile bólu musi znosić za ciebie? Wiesz ile krwi musi przelecieć byś ty dalej żyła w błogim spokoju?
- O czym ty mówisz Kate?
- Jutro dowiesz się, że jestem martwa Laura. - Laura czuła gulę w gardle. Co takiego kryło się za tą śliczną fasadą Rossa Lyncha?
- Mam nadzieję, że nie masz racji.
- Nadzieja matką głupich - odparła i znikła w tłumie.
Robiła kolejne notatki, wszystko co musi zrobić w najbliższym czasie by spełnić marzenia pary młodej o ich własnym ślubie. Starała się wmówić sobie, że chodzi o normalny ślub, że nie chodzi o Rossa. Cały ten dzień ją przytłaczał, a w sumie to połowa wczorajszego dnia i dzisiejszy. Siedziała w salonie sukien ślubnych i patrzyła jak Courtney mierzy kolejne suknie. Próbowała zdławić w sobie myśl, że to ona powinna być na jej miejscu. Próbowała także stłumić strach po rozmowie z Kate. Tyle myśli krążyło w jej głowie. Najbardziej jednak bała się tego, że ktoś chce ją skrzywdzić. Poniekąd kilka elementów ułożyło się w całość. Ta tajemnicza kobieta, dziwne zachowanie Rossa...wszystko powoli układało się w całość, ale ciągle było tyle pytań. Co on im robi? Jakie ciemne interesy łączą go z tą kobietą? Kim ona jest? Kim jest Ross? Co się wydarzyło w rodzinie Lynchów, że są tak podzieleni? O czym mówiła Kate? Laura nie chciała się bawić w detektywa, ale już za bardzo się w to wszystko zaangażowała. Courtney wyszła w kolejnej sukni.
- Nie wiem czy mu się spodoba - powiedziała Courtney. Było coś w tej dziewczynie co powodowało, że odróżniała się od innych panien młodych. Przeważnie panny młode cieszą się z kolejnych przymiarek i bardzo to przeżywają, natomiast Courtney była bardzo wystraszona.
- Wyglądasz pięknie Court.
- Tak myślisz?
- A jak ty się czujesz?
- Ja? To musi się Rossowi spodobać. - Laura podniosła się z kanapy i podeszła do dziewczyny.
- Jego tu nie ma, suknia musi się tobie podobać. Zacznij myśleć o sobie. - Przez twarz dziewczyny przemknął grymas.
- Znasz Rossa, nie chcę by w ten dzień był zły.
- Często jest zły na ciebie? - Courtney patrzyła w lustro. Laura widziała, że tak jak w przypadku Kate ma do czynienia z totalnym wrakiem emocjonalnym człowieka.
- Coraz częściej - szepnęła.
- Czemu to robisz?
- Co? - Courtney spojrzała na Laurę.
- Wychodzisz za niego. Nie jesteście jak typowe narzeczeństwo.
- Tak widać, że on mnie nie kocha? - zapytała ze łzami.
- Tak - odpowiedziała cicho Lau.
- Myślałam...
- Czyli wiesz...
- Że on chce ciebie? Tak. - Laura spojrzała zdziwiona na Courtney.
- Początkowo nic nie rozumiałam, on dał mi wszystko. Znów żyłam. Wiedziałam od początku, że nie będę nikim ważnym w jego życiu. Nie rozumiałam waszej relacji. Ta przyjaźń...później do mnie dotarło. Jak on tyle o tobie mówił...jak musiałam być tobą.
- Jak to musiałaś być mną? - Courtney spojrzała w lustro i uśmiechnęła się krzywo.
- Gdy dowiedziałam się, że wreszcie zniknęłaś z naszego życia, nie powiem, ucieszyłam się. On tak bardzo cię pragnie...Nie bierz tego do siebie Lauro, lubię cię. Jednak go kocham. To, że muszę z tobą konkurować jest męczące. Nigdy nie będę tobą, a on by tego chciał. Gdy cię zobaczyłam w gabinecie, nie wiedziałam czy śmiać się czy płakać.
- Jeśli chcesz mogę się wycofać.
- Nie. Wtedy by było tylko gorzej.
- Nie musisz tego robić.
- Muszę. Dla niego. Wiem Lauro, że to nie będzie szczęśliwe małżeństwo, ale tylko tak mogę wam pomóc. Co ja mówię? Sobie pomóc. Ty nic o mnie nie wiesz. On to wszystko co mam.
- Courtney jesteś piękną, niezależną kobietą...
- Niezależną? - Dziewczyna roześmiała się przez łzy. - Odkąd on się zjawił nie jestem niezależna. Ross jest w każdej sferze mojego życia. Nie ma mnie i jego, jest to co on stworzył.
- Courtney tak... - Laura miała łzy w oczach.
- Mam tylko jedną prośbę.
- Tak?
- Nie zabieraj mi go. Nie jest ciebie wart. Ty zasługujesz na kogoś kto umie kochać.
- Dobrze Courtney, nie mogę ci nic obiecać bo to Ross ale nie zrobię nic by on cię zostawił. Wiesz jednak...
- Wiem, jak on tak postanowi to my we dwie nie mamy nic do powiedzenia.
- Myślisz, że to dlatego tak łatwo nam przychodzi go kochać, bo on jest tak pokręcony?
- Tak - szepnęła. - Kochasz go?
- Owszem, przepraszam. Starałam się z tym walczyć, ale...
- Nie możesz. Rozumiem Lauro.
- Więc...
- Przykro mi naprawdę mi przykro, że on cię na to skazuje - powiedziała Courtney i przytuliła Laurę.
Szła ulicą. Było późno więc i pusto. Wśród tej przerażającej ciszy było słychać tylko stukot jej obcasów. Gdyby ten fiut nie wyrzucił by jej na tym zadupiu to już dawno byłaby na bulwarze. Opatuliła się lepiej marynarką, ta noc była zimna. Jeszcze kilka miesięcy temu wiodła całkiem jak się jej teraz wydaje normalne życie. Ona, rodzeństwo, mama i tata. Było biednie, ale normalnie. Tyle by dała by to wróciło. By znów była sobą. Czasami, lecz rzadko wracała do tamtych chwil. Myślała co by było gdyby. Wspominała tamte czasy, gdy była małą i bezbronną dziewczynką.Tamto jednak nie wróci. Wszystko zmienił Ross. Jej wybawca a zarazem kat. Naprawdę myślała, że on ją kocha. Najpierw wybawił ją z kłopotów, a potem się opiekował. Gdy kilka miesięcy temu kłóciła się z jego siostrą, była pewna swego. Nie myślała, że on ją ma za śmiecia, że tak łatwo może ją wymienić. Wie, że naraziła mu się i dziękowała za każdy jeden dzień. Dosłownie jakby każda kolejna doba miała być jej ostatnią. Zrobił z niej dziwkę, tylko na to jej pozwolił. Wie, że dziś nie powinna spotykać się z Laurą. To może być jej gwóźdź do trumny. Bała się. Jeszcze kilka przecznic i będzie w domu. Tam jej nie dopadnie. Mijała kolejne metry. Usłyszała kroki za sobą. Poczuła przypływ adrenaliny. Serce zaczęło bić szybciej. Nie odwracała się, bała się tego co może zobaczyć. Przyspieszyła. Osoba idąca za nią również. Musiała mieć na sobie ciężkie buty, gdyż doskonale słyszała tego kogoś idącego za nią. Próbowała jeszcze trochę przyspieszyć tak by nie wyglądało, że ucieka. Tamta osoba też przyspieszyła. Już miała pewność, ktokolwiek to jest nie jest dla niej dobrą oznaką. Zaczęła biec, najszybciej jak mogła. Tamta osoba również zaczęła biec. Obcasy ją spowalniały, tak bardzo chciała uciec albo przynajmniej zobaczyć kogoś. Niestety w tej dzielnicy było totalnie pusto. Poczuła obcą dłoń na ramieniu, ktoś ją szarpnął. O mało się nie przewróciła do tyłu. Odwróciła się i ujrzała mężczyznę w czarnych spodniach, ciężkich traperach ze sprzączkami, czarnej koszulce i czarnej skórzanej kurtce. Najbardziej jednak zmroziły ją te czarne, skórzane rękawiczki na dłoniach.
- Hej - wydukała.
- Czemu przede mną uciekasz? - zapytał spokojnie.
- Wystraszyłeś mnie, jest późno, ja jestem tu sama.
- Jesteś dziwką, chyba nie boisz się gwałtu?
- Jestem kobietą, to normalne, że tak reaguje - odpowiedziała.
- Właśnie to bardzo niebezpieczne włóczyć się samej o tej porze.
- Wiem, a co...ty...tu robisz? - wydukała.
- Szukam ciebie - odparł.
- Mnie?
- Tak.
- Czemu? Nie widzieliśmy się już tak długo. Po co ci jestem potrzebna? - zaśmiała się nerwowo.
- Och Katy, Katy. Jak myślisz?
- Wiesz - powiedziała z przerażeniem.
- Najpierw Courtney, teraz Laura. Jak mam ci przetłumaczyć do rozumu? - zapytał.
- Ale...jak? Jak się dowiedziałeś?
- Myślisz, że jestem idiotą? Jesteś tak przewidywalna Kate.
- To był czysty przypadek.
- Tak jak z Courtney?
- Naprawdę, po prostu ją przypadkiem spotkałam i trochę pogadałyśmy.
- Trochę pogadałyście? O czym?
- O starych czasach, taka tam gadka o niczym.
- Nie lubię kłamców. - Wyciągnął coś z tyłu, zza kurtki. Kate zamarła.
- Boże, naprawdę nic takiego jej nie powiedziałam.
- Najpierw kręcisz się wokół mnie i moich współpracowników, zbierasz o mnie informacje. Dopytujesz. Potem zbliżasz się do Courtney a teraz to.
- O Courtney już ze mną rozmawiałeś.
- Tak, gdyby nie to, że mi wszystko powiedziała żyłabyś dalej w dobrych warunkach a tak to cię musiałem ukarać. Wiesz, że tego nie lubię.
- Wiem.
- Nie nauczyło cię to niczego?
- Nauczyło.
- Naprawdę masz mnie za idiotę. - Roześmiał się. - Myślisz, że po tej akcji z Courtney ja zostawiłem cię samej sobie?
- Jak się dowiedziałeś? - zapytała cicho.
- Po pierwsze korzystasz z laptopa, który ci podarowałem. Mam podgląd na to co wyszukujesz. Szukałaś informacji o mnie, o Courtney, tak do niej dotarłaś. Potem jeszcze szukałaś informacji o Laurze. Na przykład jej adresu.
- Może.
- Twój telefon kilka razy się tam logował. Masz włączony GPS. Obserwowałaś ją. Dziś to nie był przypadek. Specjalnie tam pojechałaś.
- Może chciałam spotkać dawną znajomą?
- Myślisz, że w to uwierzę? Od kilku tygodni śledził cię mój człowiek. - Kate odwróciła się i zobaczyła dobrze zbudowanego mężczyznę, koło 40 -stki.
- Słyszał was. Nie byłaś zbyt cicho.
- Przepraszam, ja... - przyglądała się jego dłoniom i temu co w nich było.
- Co ja mam teraz z tobą zrobić?
- Proszę - odpowiedziała z łzami w oczach.
- Raz cię ostrzegłem, wiesz że ja się nie powtarzam.
- Proszę, nie rób tego. Ja...już nigdy niczego nie powiem. Będę się trzymać z dala.
- Miałaś się trzymać z dala już dawno temu.
- Przysięgam, nigdy się do niej nie zbliżę - powiedziała z płaczem.
- Masz rację już nigdy się do niej nie zbliżysz. - Podniósł dłoń a potem padł strzał.
***
Hej :) Oto wasz wyczekiwany rozdział osiemnasty. Cóż mam tu wam powiedzieć. Mówiłam będzie krew i łzy. Zastanawiałam się czy już mam aż tyle kart wykładać na stół. Pewnie zabijecie mnie za końcówkę, ale musiałam. To mi pasuje po prostu do mojej koncepcji. Już niedługo dowiecie się całej prawdy o Rossie. Jego spowiedź już blisko. Pewnie wielu z was zastanawia się jak to dalej pociągnę ;) Powiem tylko tyle więzienia nie przewiduje. W następnym rozdziale będzie dziać się jeszcze więcej. Nie chcę by to było opowiadanie jakich wiele. Przesłodzone, pełne pięknej miłości i romantyzmu. Taki jest Kopciuszek. Chrzanić to! Ten blog nie opowiada o pięknej miłości, to zupełnie inna bajka. Teraz jednak wrócę na Kopciuszka bo tam zostało zaledwie kilka rozdziałów do końca i pora je napisać. Więc do zobaczenie na Kopciuszku!