Strony

czwartek, 27 sierpnia 2015

Rozdział jedenasty - "Wiem, że masz ciemną stronę. Nie ulegniesz mi?"



  W poprzednim rozdziale:
 Pojechał do baru. Usiadł przy jednym ze stolików i zamówił szkocką. Z jednej szklanki, zrobiło się nagle trzy. Stwierdził, że już wystarczy, zawsze pilnował by się nie upić. Gdy człowiek jest pijany traci kontrolę, a on tego  nie znosi. Zamówił butelkę wody. Jakaś kobieta przy barze zaczęła śpiewać. Była totalnie zalana sadząc po tym jak brzmiała. Odwrócił się i zobaczył, że kobieta usiłuje tańczyć na barze. Och gdyby była jego mocno pożałowała by po pierwsze picia, po drugie tańczenia na barze.Urządziłby jej piekło, drugi raz by tego nie zrobiła. Kelner przyniósł wodę i przeprosił za kobietę. Ross jeszcze raz spojrzał w kierunku baru, coś nie dawało mu spokoju. 
- O kurwa. - powiedział.
Na barze stała Laura.



    Jeszcze raz przyjrzał się kobiecie stojącej na barze. Nie chciał wierzyć, że to Laura. Paskudna bluzka, okulary, plisowana spódnica i mokasyny. To ona. Chwycił butelkę i ruszył w kierunku baru. Zatrzymał się. Co ma jej powiedzieć? Przecież jest wolna i może robić co chce. Gówno prawda. Może robić co chce, ale nie tańczyć pijana po barach. Podszedł do baru.
- Laura! - powiedział głośno. Dziewczyna zachwiała się. Przytrzymał ją, by nie spadła.
- Co ty do cholery robisz? - warknął.
- Ooo Rossy, znaczy pan Lynch. - wybełkotała.
- Możesz mi odpowiedzieć?
- Ooo ktoś tu ma zły humor. - kilka facetów przy barze zaśmiało się.
- Złaź. - syknął.
- Czemu? - zrobiła minę jak dziecko, któremu odbiera się lizaka.
- Bo jesteś kurwa pijana w trzy dupy. Możesz spaść z baru i złamać nogę albo skręcić kark.
- Aleś ty jesteś pesymistą Ross. Zabaw się. - zaczęła tańczyć. Zacisnął mocniej pięść.
- Złaź kurwa! - powiedział donośnym tonem.
- Wyluzuj gościu. Chce się bawić to niech się bawi. - odpowiedział jeden z facetów przy barze. Ross zmroził go wzrokiem.
- Widzisz? Mam poparcie. -uśmiechnęła się do grupki mężczyzn.
- Taa jasne. Teraz kończ ten cyrk i złaź kurwa.
- Kim ty jesteś? - położyła ręce na biodrach. - Poza tym może grzeczniej.
- Nie przeginaj. Złaź, bo inaczej kurwa sam cię ściągnę.
- Możesz powtórzyć tylko używając więcej razy kurwa? - ludzie zaczęli przy barze zaczęli się śmiać.
- Do jasnej kurwy nędzy, masz pięć sekund by zleźć z tego cholernego baru, bo inaczej kurwa sam cię wyniosę, a obiecuję, że nie będzie to dla ciebie kurwa przyjemne. - Laura zaczęła klaskać w dłonie.
- Ile wypiła? - zapytał barmana.
- 6-7 kieliszków wódki z sokiem i trzy tequili.
- Kurwa. - syknął.
- Widzisz jak chcesz to potrafisz. - uśmiechnęła się złośliwie.
- Wkurwiasz mnie. - rzekł.
- Znowu powiedziałeś kurwa. Jesteś uzależniony.
- Dosyć tego kurwa. - chwycił brunetkę i zarzucił sobie na ramię.
- Widzisz? Znowu powiedziałeś kurwa.
- Zamknij się na moment. - wyjął z portfela banknot 100$ i dał barmanowi.
- Reszty nie trzeba.
- Ok. Dzięki. - barman schował pieniądze do kieszeni. Ross ruszył do wyjścia. Gdy tylko wyszli na parking, posadził ją na krawężniku i dał wody.
- Pij. - powiedział surowo.
- Chcę piwo. - wybełkotała.
- Na razie masz to.
- Po co mam to pić?
- Bo zaraz się pochorujesz. Uwierz mi znam się na tym.
- No jasne. - burknęła. - Pan Idealny, cholerny kontroler. Śledzisz mnie? Przyszedł Pan Wielki Kontroler i zepsuł całą zabawę. - chwyciła butelkę i zaczęła pić.
- Odwiozę cię do domu.
- Tylko kup mi piwo. - rzekła, a on przewrócił oczami.
Musiał zaparkować spory kawałek od jej mieszkania tam nie było parkingu. Laura była w mega pijackim nastroju. Śmiała się z byle czego. Wyciągnął ją z samochodu i przerzucił przez ramię. W jednej ręce trzymała czteropak piwa, w drugiej torebkę i butelkę piwa. Doszli do jej mieszkania. Postawił ją na chodniku, a sam ruszył do drzwi. Niestety potrzebny był kod by je otworzyć. Było już bardzo późno.
- Znasz kod? - odwrócił się i zobaczył jak Lau zbiega w dół ulicy.
- Laura! - krzyknął i pobiegł za nią. Niestety nie zdążył w porę jej złapać. Klapnęła na tyłek.
- Dlatego nie pochwalam picia. - odparł. Laura zanosiła się śmiechem. Posadził ją przy drzwiach.
- Znasz kod?
- Nie. - Laura zaczęła się śmiać.
- Super. - Ross wyciągnął z marynarki wytrych.
- Ross Lynch złodziejem.
- Może uda mi się je otworzyć.
- Jestem beznadziejna. -pociągnęła łyk piwa.
- Znasz tu kogoś, kto mógłby nam otworzyć drzwi?
- Jestem brzydka i nikt mnie nie chce. Jestem żałosna.
- Teraz tak. Pia Williams?
- Kto?
- Twoja sąsiadka. Zna cię? - Laura zaczęła się śmiać.
- Nie znam własnych sąsiadów. Nie znam Pii. Jestem sama.
- Laura skup się. Kto może nam otworzyć te cholerne drzwi?
- Ćśś...Nie wolno mówić brzydkich słów. To nieładnie.
- Kurwa Laura kogo tu znasz?
- Jesteś taki przystojny.
- Ja pierdolę. Jesteś bardziej wkurzająca niż w dzień, w którym cię spotkałem po raz pierwszy. - powiedział,
- Sophie. Sophie nam otworzy.
- Sophie Jones?
- Tak. Moja Sophie. Ona mnie nie zostawia jak ty. Ty jesteś Panem Kontrolerem. Raz mówisz: "Chcę cię zerżnąć na tym biurku" a zaraz potem "Idź stąd". "Chodź tu" , "Odejdź". I tak ciągle. Jesteś wkurzający Ross. - uśmiechnął się.
- Dobry wieczór. Tu Ross Lynch, przyjaciel Laury. Może nam Pani otworzyć? - po chwili drzwi się otworzyły.
- Chodź tu. - wziął ją na ręce.
- Widzisz? Ciągle mi mówisz, co mam robić. - odparła. Weszli do jej mieszkania. Laura ciągle piła piwo. Zaniósł ją do sypialni i położył na łóżku.
- O robi się ciekawie. - mruknęła Laura.
- Nekrofilia mnie nie kręci. - powiedział i wyszedł. Po chwili wrócił z miedniczką. Podszedł do jej szafy i poszukał piżamy. Wszystkie były obrzydliwe. Laura odpłynęła. Podszedł do niej i ściągnął jej buty oraz spódnice. Przykrył ją kołdrą. Powinien wyjść. Już jest bezpieczna. Ale co jeśli będzie źle się czuła? Jak się pochoruje? Kto się nią zaopiekuje? Pogładził ją po włosach i zdjął jej okulary. Już nie był na nią wkurzony. Wyglądała tak niewinnie. Zdjął krawat i marynarkę. Usiadł na fotelu i przyglądał jej się dłuższą chwilę. Śledził jej każdy oddech. Courtney ponosi cały ból za Laurę. Cóż, najwidoczniej tak musi być. - pomyślał.
  Tym razem nie wyjdzie z tego cało. To przyszło jej na myśl. Od kilku godzin nie słyszała żadnego dźwięku. Przerażająca cisza, przerywana od czasu do czasu jej krzykiem. Teraz nie miała siły już krzyczeć. Walczyła z własnym ciałem. Wcześniej znosiła ból, ale nie w takiej dawce w jakiej on jej go fundował. To przekraczało jej siły. Zastanawiała się czy jej poprzedniczki też tak cierpiały. Ostatnio powiedział jej, że za bardzo walczy, a to nie jest mile widziane. Wiedziała, że w tej grze nie chodzi o nią. Ona jest tylko zastępstwem, na którym on się wyżywa. Błagała go, by tym razem nie karał jej. Potrafił być czuły, miły, szarmancki i opiekuńczy. Jednak gdy przekroczyła jakąś granicę zamieniał się w potwora. Gdy spotkała go kilka miesięcy temu myślała, że chodzi mu tylko o ostry seks, ale szybko się przekonała się, że jest inaczej. Pokochała go, a on wtedy pokazał jej prawdziwe oblicze. Mówił, że jest mało warta, chociaż była dziewicą.  Była w różnych związkach, ale jakoś udało jej się to zachować. Wiedziała, że i tak ma lepiej. Bo może z nim być. Tamte dwie dziewczyny miały dużo gorzej. Były niedoświadczone, a on ich siłą nauczy jakie powinny być, po czym się ich pozbędzie. Czasami tłumaczyła sobie, że ma lepiej, ale teraz nie była taka pewna. Czy on też torturował je w ten sam sposób? Słyszała jak rozmawiał z pewnym gościem. Podobno jedna jest w Meksyku, a druga jeszcze tu. Mówił, że są przeznaczone na Bliski Wschód. Tylko ona zostaje na dłużej. Miała nadzieję, że nie pozbędzie się jej jak tamtych dziewic. Liczyła na to, że będzie mogła z nim zostać. Mimo bólu jaki jej zadawał. Słyszała o syndromie sztokholmskim, może to ich właśnie łączyło. Może dlatego go pokochała. Wiedziała, że tym razem sama zapracowała na jego gniew. Ostrzegał ją, ale ona go nie posłuchała. Zbliżyła się do niej zbyt bardzo i musi teraz ponieść konsekwencje. Stanęła na palcach by ulżyć sobie w cierpieniu. Ręce miała zdrętwiałe, nie czuła już ich. Bolał ją kark i nogi od stania. Kajdanki wżynały się jej w skórę. Marzyła o kąpieli i jego dotyku. Chciała by ją nakarmił. Nie jadła od rana. Nasłuchiwała go, ale nic nie słyszała. Nie wiedziała czy jest dzień czy noc. Wszędzie panowała ciemność. Było jej zimno. Chciała ukryć się pod kołdrą i zasnąć, ale jej oprawcy jak i zbawcy nie było. Zastanawiała się jak mogła go pokochać. Tylko dlatego nie uciekała i nie walczyła z nim. Wręcz przeciwnie pragnęła go. Zniszczył ją. Wykorzenił z niej dziewczynę, którą była. Najbardziej bała się, że kolejna w to wpadnie. Ponosiła ból za dziewczynę, którą on chce tu widzieć. Bała się, że to ona stanie któregoś dnia na jej miejscu. Nie była to zazdrość. Bała się ponieważ wiedziała, że da radę, bo jest już przyzwyczajona, ale tamta...on ją zabije. Nie przetrwa tego. Najgorsze było to, że nie mogła ją ostrzec. Ta dziewczyna nie wiedziała jakie niebezpieczeństwo na nią czyha. Musiała się temu przyglądać. Zaczęła krzyczeć i błagać go by ją wypuścił. Nic z tego. Cisza. Cholerna cisza. Zastanawiała się czy od tej pory tak będzie wyglądało jej życie. Nieustający ból za nieodwzajemnioną miłość? Musi się zacząć bardziej się starać., musi go zadowalać. Wtedy i on będzie dla niej dobry. Tak. Postara się. Dla niego. Oby tylko wytrzymała do czasu gdy on wróci.

  Obudził ją ból głowy. Rozejrzała się po pokoju. Nie wiedziała jak znalazła się w łóżku. Spojrzała na siebie. Miała na sobie tylko bieliznę i bluzkę. Na szafce leżały tabletki i woda. Wzięła je. Podskoczyła gdy usłyszała jego głos.
- Dzień dobry. - Ross siedział w kącie w fotelu. Początkowo nie pamiętała jakim cudem Ross jest u niej w mieszkaniu. Dopiero po chwili dotarły do niej wspomnienia zeszłej nocy. Ona w barze, odrzucenie Brandona, Ross i ona tańcząca na barze, to jak ją odwiózł. Później już była pustka.
- Cześć. - wychrypiała.
- Jak się czujesz? - zapytał. Trudno jej było wyczuć jego nastrój.
- Chyba lepiej niż powinnam. - odparła.
- Dobrze się wczoraj bawiłaś?
- Yyy...niewiele pamiętam. - spuściła głowę.
- Nie dziwię się. Sporo wypiłaś. - czuła sarkazm w jego głosie.
- Czemu tu jesteś? - spojrzała mu prosto w oczy.
- Bo...nie mogłem patrzeć jak tańczysz pijana na barze? - warknął. Laurze było wstyd.
- Byłeś tu całą noc? - pokiwał głową.
- Gdzie spałeś?
- Obok ciebie. - Laura wzięła głęboki oddech.
- Obok mnie. Taa...czy my? No wiesz...
- Nie. Byłaś zbyt pijana. Podejrzewam, że nawet jeśli bym chciał to nie przetrwałabyś gry wstępnej. Poza tym seks po pijaku mnie jakoś nie kręci. - odparł spokojnie. Zbyt spokojnie.
- Aha.
- Czemu się upiłaś? - zapytał po chwili.
- Bo ja wiem. - wzruszyła ramionami.
- Nie wciskaj mi kitu Lauro. Dobrze wiesz czemu to zrobiłaś.
- Co mam ci powiedzieć Ross?
- Prawdę. - milczeli chwilę.
- Bo wiem, że zawsze będę sama. Uświadomiłam to sobie gdy Brandon mi dał kosza.
- Ten złamas już nie pracuje.
- Ross! On miał rację! Jestem brzydka. Tylko ty...
- Co ja?!
- Tylko ty...mówisz co innego.
- I wiem co mówię. Nie jesteś brzydka, tylko źle się ubierasz.
- Od wszystkich słyszę, że jestem brzydka. Od Brandona, rodziców, siostry...wszystkich.
- Mylą się.
- Mam już dość. Nawet Harry rzucił mnie przez mój wygląd.
- Nie wiedział co traci.
- Ross ja chcę się zmienić.
- To zrób to. - odparł. Popatrzyła na niego jak na szaleńca.
- Łatwo ci mówić. Ty jesteś perfekcyjny, masz wszystko...
- Pojedziemy na zakupy. - przerwał jej.
- Co?
- Zabiorę cię na zakupy i do fryzjera i gdzie tam tylko chcesz. Zapłacę za wszystko.
- Nie!
- Tak.
- Ross.
- Laura, nie stawiaj mi się. Nie lubię tego. Od początku chciałem to zrobić. Czekałem tylko, aż sama do tego dojdziesz. Kupienie ci paru szmat to dla mnie nic.
- Wiem, ale jak coś to wolałabym byś kupił mi ubrania. - przewrócił oczami i uśmiechnął się.
- Ok. Tylko masz mi na to pozwolić. Jestem twoim przyjacielem, a przyjaciele sobie pomagają. Jak będziesz się stawiać to zaciągnę cię siłą.
- Ok. - zaśmiała się. - Ale oddam ci potem.
- W naturze to ok. - Laura zarumieniła się, a on roześmiał.
- Za dwadzieścia minut twój śliczny tyłeczek ma być na dole. - powiedział i wyszedł. Laura zaczęła się szczerzyć. Czuła, że wszystko się zmieni. Może teraz Ross spojrzy na nią inaczej. Oby tylko nie skończyło się to dla niej źle.
   Było jej za ciepło, zbyt gorąco. Próbowała się oswobodzić, lecz coś ciepłego powstrzymywało ją w talii. Zmusiła się by otworzyć oczy. Od razu oślepiło ją światło. Na pierwszy rzut oka pokój wyglądał tak jak go zapamiętała. Odwróciła się i zobaczyła śpiącego mężczyznę obok niej.
- Kto to jest do cholery?! - pomyślała. Wyswobodziła się z uścisku. Wstała z łóżka. Wśród rzeczy porozrzucanych na podłodze znalazła czarny szlafrok. Założyła go. Poszła do kuchni i wzięła trzy paracetamole. Ross powtarzał jej, że przegina z tabletkami. Nie słuchała go, to nie on ma wiecznego kaca. Spojrzała na zegarek. Za dwie godziny ma spotkanie z klientem. Z ulgą pomyślała, że zdąży się przygotować. Nie chce, by cały dzień ojciec się na niej wyżywał. Nie zawsze taki był. Gdzieś w zakamarku jej głowy był obraz ojca kochającego i czułego. Jak była mała, była perełką rodziców. Jedyna córeczka. Problemy przychodziły stopniowo. Zaczęła dorastać i miała marzenia, zupełnie inne niż jej ojciec. Jako nastolatce bliżej było jej do matki niż ojca. Potem przyszedł bunt. Rosła niechęć do obojga rodziców. Zbierała w niej złość i zaczął kiełkować gniew. Z każdym rokiem było gorzej. Na jaw wyszła ta ciemna tajemnica ich rodziny i Rydel przestała ufać ojcom. Zamykała na nich swoje serce. Ojciec zmuszał ją jak mógł do pilnej nauki i realizacji jego planu na jej życie. Potem przyszedł ten pamiętny dzień. Wtedy się zmieniła. Zapadła w ciemność. Początkowo walczyła, ale teraz...było jej już wszystko jedno. Wzięła jogurt z lodówki. Mężczyzna w pokoju obudził się, słyszała jak pospiesznie zbiera rzeczy. Bawiło ją to. Wczoraj nie chciał się od niej odczepić, a dzisiaj chce jak najszybciej wyjść. Na szczęście nie jest typem dziewczyny, która błaga faceta o kolejne spotkanie. Do tego poziomu się jeszcze nie zniżyła. Sama chciałaby jak najszybciej opuścił jej mieszkanie. Usłyszała otwierane i zamykane drzwi. Wyszedł. Wiedziała, że ludzie mają ją za dziwkę, ale już dawno pogodziła z tą opinią. Zostawili ją samą sobie. Wykreślili ją z tej rodziny.  Ojciec najchętniej by ją zamknął u czubków. Ból z powodu utraty rodziny już nie był tak ostry jak kiedyś. Teraz zamieniał się w obojętność. Każdy jej dzień był taki sam. Zaczynał się od kaca, a kończył się piciem i przypadkowym seksem. Dbała by nie zostawić tu potomka. Nie nadawała się na matkę. Ross ją na ten szczegół bardzo wyczulił. On był jedynym dla którego coś znaczyła. Wkurzało go jej zachowanie, ale nie wtrącał się. Dlatego go lubiła. Dawał jej swobodę jakiej nigdy nie miała u ojca. Trochę bolało ją to, że go zostawi z tymi potworami, ale nie da rady. Poza tym Ross to silny mężczyzna, da sobie radę. Dokończyła jogurt i wróciła do pokoju. Nie zawracała sobie głowy by ogarnąć ten burdel. Znalazła czystą sukienkę i ubrała się. Matka gdyby zobaczyła ten syf zabiła by ją. Uśmiechnęła się na tą myśl. Nałożyła makijaż i upięła włosy. Była dzisiaj w lepszym nastroju. Mniej wypiła, a seks sprawił, że miała mniejszego kaca. Czuła się dziś silniejsza. Zauważyła, że ojciec odcina ją powoli od klientów. Nie jest głupia. Nie pozwoli by ten staruch zabrał jej wszystko. Ross mówił jej, że może robić wszystko, ale musi kontrolować swoje życie, Jak straci wpływ na własne życie stanie się śmieciem. Ross ma zawsze rację, musi go słuchać. On się nią zaopiekuje, nie pozwoli jej skrzywdzić, Obroni ją. Jest jedyną osobą, której ufa.  Łączy ich jedno. Ciemność. Obydwoje są źli. Chociaż Rydel wie, że Ross musi być znacznie gorszy niż ona. Nigdy go nie rozszyfrowała. Czuła jednak, że Ross ma znacznie mroczniejszą duszę niż ona. 


  Nie wiedziała, po co przyjechali w dzielnicę klubów. Co to miało wspólnego z jej metamorfozą?
- Wysiadaj. - warknął. Spełniła jego prośbę. Zaciągnął ją do starej, zniszczonej kamienicy. Zeszli schodami w dół. Nad wejściem zauważyła neonowy napis "Moulin Rouge".
- Jak chcesz mnie zabrać do seks shopu to spadaj. - powiedziała. Blondyn się zaśmiał.
- Chodź. Sporo za to zapłaciłem. - gdy weszli, okazało się, że to klub. Od razu rzucała się w oczy scena. Oświetlenie było bardzo subtelne, w klubie panował półmrok. Zwróciła uwagę na barmanów. Mieli na sobie czarne kamizelki i meloniki oraz umalowane oczy. Usiedli z Ross'em przy jednym ze stolików. Podeszła do nich skąpo ubrana kelnerka i przyjęła zamówienie. Nagle zauważyła, że na scenie się coś dzieje. Pięć dziewczyn, które było skąpo ubrane i przypominały prostytutki zaczęło dość seksownie tańczyć i śpiewać.  Spojrzała zszokowana na Ross'a, ten spokojnie oglądał to, co działo się na scenie.
- Co to jest? - zapytała.
- Burleska. - zaniemówiła. Po co on ją tu przyprowadził? Nie bardzo to rozumiała, ale w sumie nigdy nie wiedziała, co mu chodzi po głowie.
- Przyprowadziłem cię tu byś zobaczyła te kobiety. - odpowiedział na jej myśli.
- Chcesz zrobić ze mnie coś takiego? - nie ukrywała zaskoczenia.
- Nie. To tylko wygląd sceniczny, one nie są prostytutkami Lauro.
- Po co tu mnie przyprowadziłeś?
- Nie rozumiesz? Chciałem byś widziała kobiety pewne swojego ciała. Tylko spójrz. Czy one wyglądają na zakompleksione?
- Nie. - odparła.
- Widzisz. Chcę byś ty czuła się tak w swoim ciele, bo nie jesteś brzydsza od nich. - na te słowa serce o mało nie wyskoczyło jej z piersi.  Przyglądała się kolejnym występom. Póki Ross nie stwierdził, że czas na nich. Zdziwiła ją wizyta u okulisty i w sklepie optycznym. Ross myślał o wszystkim. W końcu zabrał ją do sklepu. Od razu podeszła do nich ekspedientka.
- Czym mogę pomóc?
- Chcę by pani ją ubrała. Mamy nieograniczony budżet. Chcę by Laura miała najlepsze rzeczy. - oczy kobiety zalśniły. Kazała Ross'owi usiąść na kanapach i przyniosła mu kawy a ją zaciągnęła do przymierzalni. Znosiła kolejne zestawy. Na pierwszy rzut poszedł fioletowy kostium i szortami. Można było pomyśleć, że to sukienka. Przeraziły ją szpilki. Wyszła i pokazała się Ross'owi.
- Bierzemy. - odpowiedział. Uśmiechnęła się, bo widziała jak jego oczy ciemnieją.
Potem założyła jakiś lateksowy, biało czarny kostium ze spódnicą. Wyszła, a Ross się zaczął śmiać.
- To jest dobre na wiejską dyskotekę, albo do klubu nocnego. Odpada. - Laura wróciła do przymierzalni. Kolejny strój to żółta bluzka i wzorzyste spodnie i czarnymi pasami na bokach. Ten strój dostał uznanie Pana Kontrolera. Następny był biały crop top i czerwone spodnie, tu Ross zachłysnął się kawą. Zaczęła mieć świetny ubaw. Przymierzała kolejne stroje. Z niektórych Ross się śmiał, od innych nie mógł oderwać wzorku. W szczególności podobał mu się czarny, obcisły kostium bez pleców. Potem była wizyta u fryzjera. Nowy kolor, fryzura, a na koniec nauka makijażu. Ross czekał w pobliskiej restauracji. Poszła tam cała w skowronkach. Siedział do niej tyłem. Sączył wino, a na stole stały jakieś dania. Podeszła do niego, a on zachłysnął się winem. Roześmiała się.
- O kurwa. - powiedział cały czerwony.
- I jak?
- Wyglądasz...olśniewająco. Boże, jesteś tak cholernie piękna.
- Dziękuję. - odparła cicho.
- Jak się czujesz? - zapytał.
- Inaczej. - odpowiedziała.
- Dobrze czy źle?
- Raczej dobrze. Muszę po prostu przywyknąć, ale...dziękuję ci. Bez ciebie by się nie udało.
- Nie ma pani za co dziękować, panno Marano. Zrobiłem przysługę dla ludzkości.
- Bardzo śmieszne. Jak się zamkniesz to na pewno cały świat będzie szczęśliwy. - powiedziała.
- Panno Marano jest pani teraz mega laską.  Mam ochotę panią całą wylizać.
- Ross. - westchnęła.
- Co? Mówię poważnie. Zresztą zobacz jak na mnie działasz. - pociągnął jej rękę i położył na swoim kroczu. Odruchowo zacisnęła na nim rękę. Syknął.
- O kurwa Laura. Zmieniłaś się w perwersyjną dziewczynkę?
- Żebyś wiedział.  - nie przestawała go masować. Nawet nie wiedziała skąd to umie robić.
- Cholera. Jesteś...o tak. Tak dobrze. - cicho jęknął.
- Czy taka zapłata może być?
- Och...może. - mruknął w jej ucho. Nagle wstał. Miała taką nadzieję, a on jak zwykle wszystko zepsuł. Podszedł do niej i nachylił się.
- Kiedyś zapłacisz drugą ratę. - mruknął w jej ucho. Przygryzł je , a potem zniknął.



niedziela, 9 sierpnia 2015

Rozdział dziesiąty - "Nie chciałeś mnie takiej, więc naucz mnie sobą być."

W poprzednim rozdziale:
- Chodzi, o tego blondyna.
- Jakiego blondyna? - Laura cała się spięła.
- Tego przystojnego dupka. Jak mu było...Ross'a.
- Czemu miałoby o niego chodzić? - Laura wepchnęła do ust kolejną porcję lodów.
- Myślałam, że ostatnio się z nim dogadałaś. - powiedziała Sophie.
- Tak. Znalazł dziewczynę...kolejną...jest wspaniale. - odparła Laura. Sophie przyjrzała się uważnie brunetce.
- Jesteś o niego zazdrosna? - zapytała.
- Co?! - Laura o mało nie zakrztusiła się lodami.
- Nie podoba ci się, że ma dziewczynę?
- Czemu? Bardzo lubię Courtney, jest miła, dobrze się z nią gada.
- Taki kit to wciskaj matce, Marano. O co chodzi? - Laura skuliła się na kanapie.
- No mów Marano. Jestem twoją przyjaciółką. Mi możesz powiedzieć.
- Zakochałam się w nim. - wyszeptała.





  Weszła do kuchni, Lisa siedziała i popijała kawę oraz przeglądała jakiś magazyn.
- Dzień dobry! - powiedziała.
- Cześć Lisa. - odpowiedziała Vanessa. Podeszła i sama napełniła sobie kubek kawą, po czym usiadła naprzeciw Lisy.
- Laura dzwoniła. - powiedziała współlokatorka.
- Po co?
- Nie wiem, może wreszcie od niej odbierzesz.
- Nie chcę z nią gadać.
- Boże co ci się stało? To przez tego gościa? Czemu robisz z tego taką tajemnicę?
- Ja? Nie mam żadnych tajemnic! - krzyknęła Van.
- Nie? To zabawne, bo ja mam inne zdanie.
- Odczep się Lisa.
- Wielka mi sprawa, że się umawiasz. Czemu to ukrywasz? Kim jest ten gość?
- Nikim, nie musisz wiedzieć. Już się z nim nie spotykam. - odparła.
- To czemu unikasz Laury?
- Nie unikam. Lisa daj mi spokój.
- Właśnie, że unikasz. Od kilku tygodni. Pokłóciłyście się?
- Nie.
- Boże, ale jesteś trudna. - westchnęła Lisa.
- Czemu już się z nim nie umawiasz? - zapytała.
- Bo...okazał się kimś innym. - odparła cicho Vanessa.
- Skrzywdził cię?
- Tak...ale sama tego chciałam.
- Nie rozumiem. - Lisa czuła, że jej współlokatorka ukrywa coś złego.
- Nie musisz. Proszę, nie poruszaj ze mną już tematu tego mężczyzny.
- Dobra jak chcesz. - odpowiedziała i upiła łyk kawy.


  - Cześć Laura. - do kuchni weszła Courtney. Uśmiechnęła się do brunetki.
- Cześć Courtney. - odpowiedziała Lau.
- Nie widziałaś Ross'a?
- Nie. - westchnęła. Tęskniła za nim, jednak nie może być z nim blisko. To tylko ją wykańcza.
- Chciał bym załatwiła dla niego kilka spraw na mieście.
- Wychodzisz? - zapytała Laura.
- Tak, trochę tego jest.
- Podoba ci się praca? - przez twarz Courtney przebiegł cień.
- Tak. - westchnęła.
- Cóż to dobrze. Jesteś blisko Ross'a. Mi się tu nie podoba.
- Czemu? - Courtney usiadła przy stole.
- Bo...nie wiem...za dużo tu nienawiści. - odparła.
- Ostatnio jesteś jakaś smutna. Wszystko w porządku?
- Mam trochę problemów. To nic wielkiego. - Laura oparła się o blat. Była zmęczoną tą pracą.
- Chcesz stąd odejść? - głos Court był jakiś dziwny.
- Nie wiem...tak...to nie jest praca na moje ambicje.
- No fakt. Sprzątaczka to upokorzenie dla osoby o takim wykształceniu jak ty.
- Widzisz. Jestem po prostu zmęczona tym miejscem. Wszyscy tu się nienawidzą...walczą. Dziwię się, że ta kancelaria istnieje.
- W dużej mierze to wina Ross'a. - Courtney oblała się rumieńcem.
- To głównie jego wina. - odpowiedziała spokojnie Lau. Widziała jak jej koleżanka się denerwuje.
- Coś nie tak? - spytała.
- Ja...nie mów mu, błagam. - Laura przyjrzała się szatynce. Zauważyła jaka jest spanikowana.
- Ok, nie powiem mu. Aż tak się go boisz? - Courtney zrobiła wielkie oczy.
- Ja...
- Przecież widzę. - powiedziała Laura.
- Ross...on jest...on jest bardzo władczy. - odpowiedziała cicho Courtney.
- Władczy? - nagle Laura poczuła, że ma szansę odkryć kilka tajemnic Ross'a. Courtney bardzo ją lubi, mogłaby dowiedzieć się o Lynch'u więcej.
- Tak. Jest władczy.
- Co to znaczy? - widziała w oczach szatynki błaganie by nie pogłębiała tematu. Nie zamierzała jednak odpuszczać. Nie tym razem.
- Cóż...- wzięła głęboki oddech. - Ross uwielbia wszytko kontrolować.
- Zauważyłam. - na twarzy Court pojawił się blady uśmiech.
- Więc wiesz o czym mówię.
- Nie, nie wiem. Kontroluję cię? Po co? Przecież jesteś jego dziewczyną, powinien ci ufać. Chyba na tym polega związek.
- To skomplikowane. On jest...trudny.
- Nie czujesz się przez to źle? No wiesz dla mnie przypomina to trochę więzienie.
- Bo takie jest.
- To czemu z nim jesteś?
- Bo go kocham. - te słowa zabolały Laurę.
- A on?
- Co on?
- Czy cię kocha? - twarz Court spochmurniała.
- Nie. On mnie nie pokocha. Jednak mimo wszystko chcę przy nim być. On zapewni mi bezpieczeństwo.
- Rozumiem o czym mówisz. - odpowiedziała cicho Lau.
- Miałaś tak kiedyś?
- Tak.
- Więc obie wiemy jak to jest.
- Na to wygląda


  Nie mógł dłużej znieść jej ignorancji. Musiał z nią porozmawiać. Wiedział, że musi znów zacząć kontrolować jej życie, nie potrafił inaczej. Spojrzał na zegarek. Courtney była na mieście, a reszta w sądzie. Z wyjątkiem tego nowego Brandona. Wstał i poszedł do kuchni. Stała i wyglądała przez okno.
- Laura. - podskoczyła jak go zobaczyła w przejściu.
- Ross. - odwróciła się do niego.
- Musimy porozmawiać Lauro. - wszedł w głąb kuchni.
- Czyżby panie Lynch? Myślę, że nie mamy o czym rozmawiać.
- A ja myślę, że mamy.
- Cóż ja z panem nie mam ochoty rozmawiać. - skrzyżowała ręce na piersiach.
- O co ci kurwa chodzi Laura! - wrzasnął.
- Mi?! Naprawdę nie wiesz?! - podeszła do niego.
- Nie. Nie wiem panno Marano. Może raczy mi pani wyjaśnić.
- Jest pan dupkiem. Chorym skurwielem,a ja nie jestem zabawką byś mógł się mną bawić! - krzyknęła.
- Co niby kurwa?! Uważaj lepiej na słowa. - syknął.
- Bo? Co zwolnisz mnie, a przyjmiesz kolejną swoją pseudo dziewczynę.
- Zazdrosna jesteś?
- Nigdy w życiu! O co miałabym być zazdrosna? O ciebie? 
- Ja tego nie wiem. Przyjaciele jednak tak nie reagują.
- A my nimi byliśmy? - powiedziała z sarkazmem.
- Nie uważasz mnie za swojego przyjaciela? - powiedział bardzo poważnie.
- Ciężko to nazwać przyjaźnią. Bycie twoim przyjacielem jest...dziwne. - odparła cicho.
- Lauro...musisz coś zrozumieć...tylko tak mogę cię chronić.
- Przed czym chcesz mnie chronić Ross? - podeszła jeszcze bliżej.
- Przed sobą. - szepnął.
- Nie wiem czemu ciągle to powtarzasz. Dosłownie jakbyś miał się za jakiegoś potwora.
- Bo nim jestem! Jestem potworem Lauro.
- To czemu nie zostawisz mnie w spokoju?! Jestem już zmęczona tym wszystkim.
- Bo nie mogę cię zostawić w spokoju, ale tego to chyba się domyśliłaś.
- To właśnie jest cały problem z tobą. Nigdy nie wiem kim jesteś. Potrafisz w ciągu sekundy z super kumpla zmienić się w gościa przez, którego robi mi się mokro w majtkach. - Ross spojrzał na nią zdziwiony.
- Nie mów tak. - warknął.
- Albo zmieniasz się w wkurwionego gościa.
- Przestań. - syknął.
- Bo co?
- Bo zerżnę cię na tym blacie i kurwa gówno  mnie będzie obchodzić, że pierdolony Brandon jest obok.
- Co zrobisz?! - prawie pisnęła.
- To co słyszałaś. Podejdę do ciebie...złapie cię za te cudowne uda i  posadzę na blacie. - w tym momencie podniósł ją i posadził na szafce.
- I co teraz byś zrobił?
- Teraz? Zamknął bym ci tą śliczną buźkę. - uśmiechnął się seksownie.
- A potem?
- Potem, zdarł bym z ciebie tę obrzydliwą bluzkę.
- Aha, co zrobiłbyś później?
- Pobawił bym się twoimi piersiami, a potem nawet byś nie zauważyła jakbym  zerwał z ciebie majtki i wszedł w ciebie mocno.
- O Boże! - jęknęła. Całe jej ciało było w gotowości.
- A potem pieprzyłbym cię tak mocno, żebyś kurwa błagała mnie bym przestał. - gdy skończył prawie dyszała.
- Zawsze to samo. - uśmiechnęła się w jego szyję.
- Tęskniłaś za tym, prawda ? - szepnął jej do ucha.
- Problem w tym, że ty tylko mówisz co chcesz mi zrobić.
- Wiem, że mnie pragniesz Lauro. Wiem.
- To czemu się mną bawisz? To okrutne.
- Nie jestem dla ciebie odpowiedni.
- Skąd możesz o tym wiedzieć?
- Nie jestem tym za kogo mnie masz , Lauro. Poza tym wiem, że lubisz te gierki.
- Po prostu nie chcesz mnie takiej.
- Co? - odsunął się od niej.
- Nie chcesz mnie takiej.
- Lauro, ja...nie bawię się w miłość,a tobie ona się należy.
- A Courtney? To jakaś fatamorgana? Bo chyba coś w takim razie przeoczyłeś?
- Ja i Court...to nie jest typowy związek. Idź i umów się z Brandonem. - odpowiedział.
- Co?
- Umów się z nim. Masz rację. Nie mogę ci tego zabraniać. Idź. - Laura wahała się chwilę, jednak wstała i wyszła. Ross obserwował ja z kuchni. Czuł się gorzej niż skurwiel. Nalał sobie wody. Po chwili do kuchni wpadła zapłakana Lau, chwyciła torebkę i wybiegła.
- Laura, co się stało? - krzyknął i spojrzał z mordem w oczach na Brandona.
- Odchodzę! - krzyknęła i wybiegła z kancelarii.
  
   - Kiedy wprowadzacie się do tego nowego mieszkania? - zapytał Ellington.
- W przyszłym miesiącu. - odpowiedział Rocky.
- Niedługo przestaniesz być kawalerem. Jak to jest? - zapytał Ryland.
- Daj spokój to jeszcze trzy miesiące.
- No, ale ten cały szajs ze ślubem już jest.
- Jest, ale zajmuje się tym Alexa. Ja tylko płacę. - zaśmiał się Rocky.
- Typowa rola mężczyzny. - odparł Ell.
- Dużo będzie gości? - zapytał Ryland.
- 430.
- Ross'a też zaprosiliście? - zapytał Ratliff.
- Jeszcze nie, ale zaprosimy.
- Z Courtney?
- Nie.
- Nie?! - odezwał się Ryland.
- Pytałem się go po tym jak zerwał z Kate i przyprowadził tą Eaton. Powiedział, że przyjdzie sam. - odparł Rocky.
- Ten gość coraz bardziej mnie zadziwia. - zaśmiał się Ellington.
- Czyli Courtney nie będzie?
- Nie.
- Nie zaprosicie jej w ogóle? - dopytywał się RyRy.
- Nie. Powiedział, że ona nie przyjdzie.
- Posłuchasz go?
- Nie chcę scen na własnym ślubie.
- Dziwny jest. - powiedział Ratliff.
- Ja w to nie wnikam. - odparł Rocky.
- Wszyscy przychodzą z kimś? - zapytał Ryland.
- No ty z Savannah. Riker też z kimś.
- Serio? - zapytał Ell.
- Znaczy z Alexą doszliśmy do wniosku, że trzeba mu dać zaproszenie z osobą towarzyszącą, z tego co wiem odnowił kontakt z Abby.
- Słyszałem o tym. - potwierdził Ellington.
- Ty też kogoś przyprowadzisz.
- Zgadza się. - powiedział Ratliff.
- Ross przyjdzie sam, Rydel też, chociaż ona na pewno sama nie wyjdzie.
- W to nie wątpię. - warknął Ell.
- No i ta Marano przyjdzie sama.
- Zaprosiliście Marano? - prychnął Ryland.
- Nie, jeszcze nie. Jednak pracuje z nami, więc ją zaprosimy.
- Ale jaja! - Rylnad zaczął się śmiać.
- O to skoro ona sama, to pójdę z nią. - stwierdził Ell.
- Taa...już to widzę. Odkąd Ross się koło niej kręci to ją sobie odpuściłeś. - podsumował Rocky.
- On jej broni jak jakiejś twierdzy. - zaprotestował Ratliff.
- Ciekawe czemu się z nią zadaje? - zastanawiał się Ryland.
- Nie mam pojęcia. - odparł Rocky.
- Z nim nie mam szans!
- Bez niego też nie miałeś. - zaśmiał się Ryland.
- Przymknij się młody. - warknął Ellington.
- On ma rację. Nie masz szans nawet u Marano. - Rocky zaczął się śmiać z Ryland'em.
- Bawi was to?
- Jak cholera. - odparł Ryland.
- Gdyby nie Ross, to miałbym szansę.
- Wmawiaj to sobie dalej. - powiedział Rocky.
- Ona nawet na ciebie nie spojrzała. - dodał Ryland.
- To przez Ross'a! - krzyknął Ellington. - Gdyby nie on, byłaby już moja.
- Jasne. - bracia prychnęli śmiechem.
  
  Po kłótni z Riker'em miał dość i wyszedł z kancelarii. Chciał zabić Brandon'a za to co powiedział Laurze. Jak mógł jej powiedzieć, że jest brzydka. Już wyleciał z kancelarii, mało tego Ross dopilnuje by ten dupek stracił wszystko. Gdyby nie Riker zabiłby tego skurwiela. I tak będzie mieć pamiątkę, w postaci złamanego nosa. Może i czuje się bezkarny, ale wie, że może sobie na to pozwolić. Zawsze znajdzie kogoś kto mu wisi jakąś przysługę lub forsę. Był wściekły. Nie wiedział gdzie ma jechać. Mógłby odwiedzić Helen, dawno się nie widzieli. Wyciągnął telefon i zatrzymał się na imieniu Courtney. Mógłby wykorzystać ją jako bufor i wyżyć na niej swoją wściekłość. Zrobiłby to na pewno, lecz ciągle słyszał w głowie słowa Laury: "Jest pan dupkiem. Chorym skurwielem...". Minął jej imię, co się odwlecze to nie uciecze. Wyżyje się na niej później. Spotkania z Helen też mu się odechciało. Pojechał do baru. Usiadł przy jednym ze stolików i zamówił szkocką. Z jednej szklanki, zrobiło się nagle trzy. Stwierdził, że już wystarczy, zawsze pilnował by się nie upić. Gdy człowiek jest pijany traci kontrolę, a on tego  nie znosi. Zamówił butelkę wody. Jakaś kobieta przy barze zaczęła śpiewać. Była totalnie zalana sadząc po tym jak brzmiała. Odwrócił się i zobaczył, że kobieta usiłuje tańczyć na barze. Och gdyby była jego mocno pożałowała by po pierwsze picia, po drugie tańczenia na barze.Urządziłby jej piekło, drugi raz by tego nie zrobiła. Kelner przyniósł wodę i przeprosił za kobietę. Ross jeszcze raz spojrzał w kierunku baru, coś nie dawało mu spokoju. 
- O kurwa. - powiedział.
Na barze stała Laura.
***
Cześć misie :) Dzisiaj są urodzinki naszej kochanej Rydel, przypominam o akcji na tt. Cóż ten rozdział jak się przekonacie potem, wiele zmieni (dosłownie). Mam nadzieję, że podoba wam się końcówka. Jak myślicie co zrobi Ross? xD Wypatrujcie w tym tygodniu rozdziału na Kopciuszku.
Do napisania,
Pozdrawiam.
Delly Anastasia Lynch






Music

Template by Elmo